✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Trnawa, Słowacja - Wtorek, 31 lipca 2018, godz. 20:30 Liga Mistrzów - 2. runda eliminacyjna
Spartak Trnava
0 (0)
Legia Warszawa
63' Astiz
1 (0)
Sędzia: Roi Reinshreiber (Izrael) Widzów: 17204 Pełen raport
Pyrrusowe zwycięstwo mimo zła i agresji
Po stosunkowo pewnej wygranej 4-0 w dwumeczu z Cork City FC przyszedł czas na mecze ze słowackim Spartakiem Trnava, które miały być jedynie spacerkiem przed trzecią rundą kwalifikacyjną, w której mogła na nas czekać nie lada gratka kibicowska – potyczka z belgradzką Crveną zvezdą. Tryb przypuszczający ma tu jednak kluczowe znaczenie – miały być, bo jak się potem okazało, klub naszych południowych sąsiadów stał się dla legionistów zaporą nie do przejścia.
Szoku doświadczyliśmy już tydzień wcześniej, kiedy przy Łazienkowskiej mistrzowie Polski nieoczekiwanie przegrali z mistrzami Słowacji aż 0-2. Niestety trzeba obiektywnie przyznać, że był to i tak najniższy wymiar kary, bo przy żałosnej grze „Wojskowych”, rywale, którzy w porównaniu z naszymi futbolistami zarabiają grosze, mogli i powinni byli wpakować nam więcej bramek. W okamgnieniu stało się jasne, że szanse Legii na awans do kolejnej fazy wstępnej Ligi Mistrzów zmalały drastycznie. Kibice wierzą jednak do końca. Wierzyła także nasza tysięczna grupa, która zdecydowała się na podróż do Trnawy.
Na Słowację udaliśmy się samochodami. Część osób ruszyła w drogę już w poniedziałek, jednak zdecydowana większość rozpoczęła wyprawę ze stolicy we wtorkowy poranek. Podróż przebiegała dość sprawnie, choć ci, którzy musieli poruszać się furami bez klimatyzacji, na pewno nie zaliczą jazdy do przyjemnych. Potworny upał, jaki obecnie panuje nad naszą częścią Europy, dawał się bowiem wszystkim we znaki. O 15:00 wszyscy spotkaliśmy się w umówionym miejscu, skąd wspólnie odjechaliśmy w kierunku stadionu Spartaka. Nasze pojazdy zaparkowaliśmy nieopodal trnawskiego obiektu, który stanowi zresztą swego rodzaju ciekawostkę budowlaną. „City Arena – SAM”, bo tak nazywa się ten kompleks stadionowy, jest bowiem połączona z... centrum handlowym i marketem. Żeby nie było – drugi człon nazwy nawiązuje do starego obiektu (stadionu Antona Malatinskiego), a nie do miejsca, w którym można zrobić zakupy.
Wchodzenie na sektor gości odbywało się nad wyraz sprawnie, dzięki czemu wszyscy znaleźliśmy się na trybunach na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Na nasze nieszczęście słońce kierowało swoje promienie centralnie na zajmowaną przez nas część stadionu. Przy temperaturze przekraczającej 30 stopni Celsjusza wszyscy niemiłosiernie się pociliśmy i lepiliśmy. Gdyby nie stoisko z cateringiem, gdzie można było zakupić zimne napoje (w tym także piwo), to przez wszechobecną duchotę dosłownie byśmy się ugotowali. Na marginesie warto dodać, że w dniu meczu rada miejska zdecydowała o wprowadzeniu prohibicji w Trnawie. Co ciekawe, zakaz nie obowiązywał sprzedaży piwa o zawartości alkoholu poniżej 4%.
Naszym dopingiem kierował niezawodny Staruch. Uaktywniliśmy się już wówczas, gdy nasi zawodnicy wybiegli na murawę na przedmeczową rozgrzewkę. „Jesteśmy z Wami, hej Legio jesteśmy z Wami!” i „Jazda z k..., hej Legio jazda z k...” – krzyczeliśmy w stronę naszych piłkarzy, wierząc, że mimo bardzo niekorzystnego wyniku w Warszawie, mogli oni odrobić wszystkie straty i wywalczyć upragniony przez nas awans. Pół godziny przed początkiem spotkania słońce schowało się za trybunami i zrobiło się ciut przyjemniej. Nasz wodzirej zachęcał nas, mimo niekorzystnej aury, do jak najbardziej wytężonego dopingu przez pełne 90 minut pojedynku. Podjęliśmy także decyzję o tym, żeby kibicować z dolnej części sektora. Wkrótce potem ryknęliśmy „Jesteśmy zawsze tam...”, zaznaczając swoją obecność na słowackim obiekcie. Niedługo po wyświetleniu intro Champions League na telebimach na boisko wybiegły obie drużyny. Huknęliśmy głośnym „Mistrzem Polski jest Legia”, dokładając później „Tylko zwycięstwo, hej Legio tylko zwycięstwo”.
Fani Spartaka przygotowali na spotkanie rewanżowe ciekawą, choć mało skomplikowaną choreografię. Składały się na nią: kartoniada w klubowych barwach wraz z transparentem „Ultras Spartak Trnava”. Słowaccy kibice dopingowali swój zespół bardzo żywiołowo i momentami było ich dobrze ich słychać w naszym sektorze. Przez zdecydowaną większość widowiska zarówno my, jak i kibice z Trnawy koncentrowaliśmy się głównie na sobie. Wzajemne „uprzejmości” wymieniano sporadycznie, choć nie zabrakło chwili spiny, kiedy jeden z fanów Spartaka, przebywający na sąsiadującym sektorze, próbował się do nas „rzucać”.
fot. Mishka / Legionisci.com
Nasze śpiewy nie należały tego dnia do tych najdonośniejszych, a przynajmniej nie w ciągu pierwszych 45 minut spotkania. Wyraźnie dało się zaobserwować, że (najpewniej przez lejący się z nieba żar i zmęczenie) ludzie nie dawali z siebie wszystkiego. Mieliśmy także potworne problemy z odpowiednim zsynchronizowaniem naszego wokalu z rytmami wybijanymi na bębnie. Zauważalnie przyspieszaliśmy, zupełnie niepotrzebnie.
Nasi piłkarze nie wykazywali szczególnego zaangażowania w swoje poczynania na murawie. Grali to, co w poprzednich meczach, czyli piach. Staraliśmy się ich motywować do walki, intonując wiele przyśpiewek, m.in. „Dziś zgodnym rytmem”, hit z Wiednia, „Ja kocham Legię, ooo, ooo” czy „Nie poddawaj się...”. Mimo że wykonywanie tej ostatniej wychodziło nam bardzo przyzwoicie, nie przynosiła ona oczekiwanego efektu w postaci gola dla naszego zespołu. Donośnie śpiewaliśmy także melodyjną wersję naszego wyjazdowego utworu „Jesteśmy zawsze tam...”, którego końcówkę przerobiliśmy z czasem na wersję „Spartak, k...o”. Pozdrowiliśmy także naszych zgodowiczów.
Około 10 minut przed końcem pierwszej części rywalizacji drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę ujrzał Vešović i „Wojskowi” już do końca meczu musieli grać w osłabieniu. Przy bezbramkowym remisie i dwubramkowej zaliczce trnawian z pierwszego spotkania szanse Legii na awans stały się z automatu już tylko iluzoryczne. Mimo to staraliśmy się nie poddawać i zachęcaliśmy „Wojskowych” do zmierzenia się z praktycznie niemożliwym. Ci jednak zdawali się nie wykazywać chęci do wzmożonej pracy. Trudno się zatem dziwić, że wkrótce zaintonowaliśmy adekwatną przyśpiewkę „Legia to my”. Tuż przed przerwą „pozdrowiliśmy” także kielecką Koronę, która sympatyzuje z gospodarzami. Warto dodać, że o ile w Warszawie „Scyzory” wspierały swoich słowackich braci, o tyle na Słowację już się nie pokwapiły.
Drugą część meczu rozpoczęliśmy ponownie od „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym zaprezentowaliśmy efektowną oprawę, w trakcie której niemal jak w transie wykonywaliśmy przyśpiewkę „Legio...”. Choreografia składała się z sektorówki ukazującej kostuchę z napisem „Ultras Legia Warszawa”, którą dopełniło cieszące oczy widowisko z czerwonych flar. Chwilę później przypomnieliśmy wszystkim, która trybuna w Polsce ma miano tej najlepszej, by następnie odśpiewać „Ja kocham Legię, ooo, ooo”. Przez krótką chwilę skoncentrowaliśmy się na gospodarzach, śpiewając „Spartak k..., aejaejaooo”. Błyskawicznie wróciliśmy jednak do dopingu dla Legii. Mimo beznadziejności sytuacji, próbowaliśmy wykrzesać z siebie resztki sił, by „tchnąć” siłę w nogi naszych, osłabionych utratą jednego zawodnika, grajków. „Nie poddawaj się, ukochana ma, nie poddawaj się, Legio Warszawa!” – wrzeszczeliśmy tak głośno jak tylko się dało. O dziwo, nasz wysiłek nie poszedł na marne. Legioniści pokonali bowiem golkipera Spartaka. Po dośrodkowaniu Carlitosa futbolówkę do siatki trnawian skierował Astiz. W naszych szeregach zapanowała euforia. Przyśpiewka „Nie poddawaj się” nabrała niesamowitej mocy. Tę moc poczuli z pewnością także „Wojskowi”, którzy raz za razem atakowali bramkę Słowaków i stwarzali sobie takie sytuacje, że aż grzech, iż żadnej z nich nie wykorzystali. Przez dobrych kilkanaście minut wydawało się, że to nie Legia gra w osłabieniu, lecz gospodarze. My z kolei ze zdwojoną siłą i bez koszulek, które chwilę wcześniej zdjęliśmy, atakowaliśmy wokalnie zawodników Trnawy. „Zło, zło, agresja!”, „Legia, Legia, Legia, Legia goool”, „Do boju, Legio marsz!” i „Legia walcząca...” – darliśmy się do naszych piłkarzy, którzy robili, co mogli, by strzelić bramkę dającą wyrównanie w dwumeczu.
Kiedy sędzia podejmował niekorzystne i kontrowersyjne z naszej perspektywy decyzje, odwdzięczaliśmy się całej europejskiej organizacji gromkim „F... UEFA”. Nie załamała nas nawet druga czerwona kartka dla Antolicia, przez którą legioniści musieli kończyć mecz w dziewiątkę. Niestety, tego dnia jednobramkowe, pyrrusowe zwycięstwo było wszystkim, na co było stać „Wojskowych”. Szkoda, zwłaszcza że podczas drugich 45 minut rywalizacji naprawdę wykazali się wolą walki, o przedwczesnym odpadnięciu z kwalifikacji do Ligi Mistrzów już nawet nie wspominając.
fot. Mishka / Legionisci.com
Mimo niekorzystnego rozstrzygnięcia dwumeczu poprosiliśmy futbolistów przed nasz sektor i podziękowaliśmy im za walkę do końca. Otrzymali od nas brawa i usłyszeli, że mają grać tak przez ostatnich kilkadziesiąt minut pojedynku, czyli ze złością i agresywnie względem przeciwników. Na sam koniec zaśpiewaliśmy raz jeszcze „Legia walcząca do końca”, „My kibice z Łazienkowskiej” i „Jesteśmy z wami, hej Legio jesteśmy z wami!” Co ciekawe, większość piłkarzy była umorusana... na zielono. Okazało się, że władze klubu postanowiły pomalować trawę na boisku, gdyż tę „zjarało” słońce na niemal pustynny kolor. Cóż, co kraj, to obyczaj.
Po końcowym gwizdku fani Spartaka wpadli w ekstazę i gdy cieszyli się z awansu do trzeciej rundy kwalifikacyjnej do Ligi MIstrzów wspólnie ze swoimi piłkarzami, próbowali nas obrażać, jednak olaliśmy ich zaczepki. W niemal ekspresowym tempie zaczęliśmy opuszczać ten handlowo-sportowy obiekt i udaliśmy się na parking, który mogliśmy dość sprawnie i szybko opuścić. Część fanów udała się od razu w podróż powrotną do Warszawy, inni z kolei wybrali opcję noclegu i wyjeżdżali dopiero nazajutrz w godzinach przedpołudniowych.
Warto jeszcze podkreślić, że dzięki uprzejmości lokalnych wodociągowców, którzy podłączyli do miejskiego systemu wodnego przenośne rury z zaworami, mogliśmy się schłodzić i napić zimnej wody. Inni powinni brać z nich przykład.
W chwili pisania tej relacji jesteśmy już po obchodach 74. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Nasi kibice jak zawsze licznie wzięli udział w tych podniosłych uroczystościach. Wiemy też, że z posadą trenera pożegnał się dotychczasowy szkoleniowiec „Wojskowych” Dean Klafurić. Niezależnie od tego, co myślimy o ostatnich osiągnięciach Legii, należą mu się podziękowania za zdobycie mistrzostwa Polski i Pucharu Polski w poprzednim sezonie. Sytuacja klubu z pewnością nie rysuje się w różowych barwach. Takiego chaosu i niepewności nie doświadczyliśmy już dawno. Pytanie: co dalej? Odpowiedź powinny przynieść najbliższe tygodnie. A na razie przed nami dwa spotkania przy Łazienkowskiej: z Lechią Gdańsk w najbliższą sobotę i z luksemburskim Football 1991 Dudelange w ramach 3. rundy eliminacji Ligi Europy w czwartek. Już teraz zapraszamy wszystkich kibiców na oba spotkania.
PS. W naszym sektorze wywiesiliśmy następujące flagi: „Legia to my”, „Warriors”, „Legia Fans”, „Jedna Wiara, Jeden Klub – Legijni Patrioci” oraz Legię reprezentacyjną. Rozwiesiliśmy także transparent „Renia walcz”, skierowany do jednej z naszych chorych kibicek.