Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Wiedeń - Czwartek, 16 września 2004, godz. 20:45
Liga Europy - 1. runda
Herb Austria Wiedeń Austria Wiedeń
  • 83' Kiesenebner
1 (0)
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
    0 (0)

    Sędzia: Vitaliy Godulyan (UKR)
    Widzów: 18000
    Pełen raport
    Fani Legii świetnie zaprezentowali się w Wiedniu!

    Najazd na Wiedeń - to było COŚ

    Wyjazdem do Wiednia żyliśmy od momentu losowania. Gdy okazało się, że przyjdzie nam się zmierzyć z Austrią Wiedeń, rozpoczęło się organizowanie transportu. Do stolicy Austrii legioniści docierali na najróżniejsze sposoby - autokarami, busami, samochodami, pociągami, samolotami, a także motorami. Liczba legionistów na tym wyjeździe była niewiadomą, ale nikt nie miał wątpliwości, że stawimy się w konkretnej liczbie. Ostatecznej, 4 tysięcy fanów z Warszawy [i zaprzyjaźnionych miast] chyba nikt się nie spodziewał...
    Kibice z Warszawy wyruszali do celu w różnym terminie. Najwięcej osób zajechało do Austrii w czwartek rano. Jeden z autokarów miał problemy z przekroczeniem granicy czesko-austriackiej. Powodem zamieszania była...zbyt duża waga pojazdu. Celnicy byli na tyle upierdliwi, że podróżni musieli dostać się do Austrii przez Słowację.
    W czwartek od rana, w całym mieście, co krok spotykaliśmy znajomych z barwach naszego klubu. Głośne śpiewy sławiące Legię były naszą cechą charakterystyczną. Miejscowi byli bardzo zainteresowani przybyłymi z Warszawy kibicami. Sporo osób wypytywało, na jaki mecz przybyliśmy. Polacy zamieszkali w Austrii pozdrawiali nas i życzyli wygranej. To oni kierowali nas do sklepów, gdzie można kupić piwo za rozsądne pieniądze. Głównym miejscem spotkań legionistów był plac Stephana oraz wesołe miasteczko na Praterze. Tutaj niewiele osób potrafiło się oprzeć zabawie. Po przejażdżce na najróżniejszych kolejkach i młynach, można było usiąść na ławeczce i posmakować miejscowego piwka. Słoneczna pogoda sprzyjała takiej formie spędzania czasu. W końcu musieliśmy ruszyć w kierunku stadionu...
    Ten prezentuje się nad wyraz okazale. 49-tysięczny obiekt już z zewnątrz robi niesamowite wrażenie. Po przekroczeniu bram, sprzedawane były programy meczowe, w cenie 1 euro. O ile stadion robił wrażenie pozytywne, o tyle zupełnie inne było nasze zdanie o organizatorach zawodów. Przed wejściem, byliśmy informowali, że nie wejdziemy z aparatami i kamerami... Jak się później okazało, wnieść je dało radę, ale część osób i tak zostawiła swoje aparaty w "garderobie" [czyt. depozycie].
    Organizatorzy nie pozwalali również wnieść asortymentu kibicowskiego, w postaci flag na kijach, flagi sektorowej oraz folii aluminiowych. Po długich pertraktacjach, tylko małe flagi udało się wnieść na legalu. Reszta znalazła się na naszym sektorze, dzięki różnym kombinacjom ;-) Najpierw wszyscy kibice byli obszukiwani przez ochronę. Następnie należało włożyć bilet do czytnika i gdy ten pozytywnie zweryfikował wejściówkę, można było wejść na nasz sektor długimi schodami. Sektor dla nas przeznaczony usytuowany był na łuku za bramką strzeżoną w pierwszej połowie przez Artura Boruca. Siedzieliśmy na samej górze. Z każdą minutą na trybunach przybywało warszawian. Na półtorej godziny przed meczem nie było już miejsca do wywieszania flag. Tych zawisło tego dnia prawie...70! Fani gospodarzy dosyć wolno zapełniali swoje sektory. Zresztą słowo "zapełniali" jest tutaj nienajlepsze - na sporym obiekcie, zasiadło ich tylko około 15000. Na naszym sektorze [podzielonym na osiem mniejszych - każdy po ok. 500 miejsc] było miejsce, gdzie mogliśmy zakupić napoje. Kolejki były jednak na tyle długie, że wiele osób rezygnowało z zakupów.
    Kolejnym nienajlepszym posunięciem organizatorów było wpuszczenie policji na nasz sektor. Wywołało to niepotrzebne zamieszki, które tylko psują opinię o kibicach Legii. Tę, już kilka dni przed meczem, chciała podgrzać zagraniczna prasa. "Dobrze poinformowani" donosili o najeździe chuliganów Legii, którzy zamierzają przerwać mecz w Wiedniu i zdemolować całe miasto. Pisanie bzdur, aby tylko zwiększyć nakład swojej gazety, to rzecz znana na całym świecie. O tym, że również policja czytała owe informacje, widzieliśmy już przed stadionem, gdzie setki policjantów przygotowanych było na najgorsze. Oprócz tradycyjnego, policyjnego wyposażenia, każdy z nich miał na sobie plastikowy "kostium", przypominający niedawny przebój kinowy, Terminatora III.
    Walki na naszym sektorze zaczęły się niewinnie, od przepychanek, ale stanowczość stróżów prawa zaogniła sytuację. Doszło do ataku na policję, która na moment została przegoniona z sektora. Po chwili, już w większej liczbie, mundurowi pojawili się na sektorze F. Tym razem stanęli wzdłuż z jednego z przejść, między kibicami. Fani jasno dali do zrozumienia, że są persona non grata i w języku niemieckim skandowali hasła, nakłaniające do opuszczenia trybun. Już wyglądało, że przyniosło to skutek [policjanci kierowali się do wyjścia, a kibice zaczęli klaskać]... Decyzja o opuszczenia sektora została najwidoczniej wstrzymana i...znowu zaczęły się walki. Pałki i tarcze policyjne szybko zmieniły właścicieli i zrobiło się spore zamieszanie. Wymiana ciosów była ostra i skończyła się ponownym wyparciem policji z sektora. Na szczęście już w czasie samego spotkania, wśród nas nie było mundurowych i nie doszło do kolejnych ekscesów.
    Coraz bliżej było do meczu... Nasz sektor był już wypełniony po brzegi. Miejscowy spiker odczytał skład Legii, zupełnie nie radząc sobie z polskimi nazwiskami. Dużo lepiej poszło mu przedstawienie drużyny gospodarzy. Zawodnicy Austrii pojedynczo wybiegali na murawę, wcześniej zapowiadani przez spikera. W końcu sędzia gwizdnął po raz pierwszy... Z naszego sektora od razu ruszył doping pełną parą! "Mistrzem Polski jest Legia" było preludium do późniejszych naszych popisów. Jedno jest faktem, kibice Austrii zupełnie nie istnieli na swoim stadionie. Ich śpiew był przez nas zupełnie niesłyszalny, a o tym że śpiewali, mogliśmy wnioskować z ich zachowania [rytmiczne klaskanie, skakanie]. Na początek w górę unieśli kartony, a wśród nich flagę FAK. Nawet na polskim podwórku nie zrobiłoby to wrażenia. Ponadto na płocie wywiesili kilkanaście flag [kilkakrotnie mniej niż my] oraz machali paroma flagami na kijach. Nie mieli szans rywalizować z nami. "Jesteśmy zawsze tam..." - od dwóch lat, pieśń tę mieliśmy okazję śpiewać jedynie na krajowych stadionach. Ponownie usłyszała ją Europa. W pierwszej połowie, oprócz głośnego dopingu, zaprezentowaliśmy ponad tysiąc flag w barwach Legii, które powiewały nad naszymi głowami. Piłkarze mieli co najmniej dwie sytuacje, które powinni zamienić na bramki. Nie udało się, ale wydarzenia na boisku nie miały żadnego wpływu na nasz doping. Jedynie podczas stałych fragmentów gry, "czarowaliśmy". Tego dnia nasze czary nie pomogły, ale...po kolei. Jeszcze w pierwszych 45 minutach zaprezentowaliśmy naszą sektorówkę z herbem. Ta wędrowała nad głowami fanów, najpierw w lewo, później w prawo. Organizatorzy chyba byli zaskoczeni pojawieniem się flagi, która miała spędzić mecz w depozycje. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Nie brakowało dyskusji na temat gry naszych piłkarzy. Opinie były pozytywne. Częściej tematem rozmów były pomeczowe zabawy, a dokładniej ich miejsce. Większość słowackich i czeskich miejscowości miała być opanowana przez legionistów.
    W drugiej połowie nasza dominacja na trybunach nie uległa zmianie. Gospodarze nie zaprezentowali już nic godnego uwagi. My natomiast zaprezentowaliśmy "zakazane" czerwono-biało-zielone folie aluminiowe. Ich blask potęgowało kilka odpalonych wśród nich rac. Do tego bezustanny doping, którego nie powstydziłyby się najlepsze europejskie ekipy. Około 60 minuty meczu, nasz sektor rozpoczął znaną pieśń, która zwykle "rządzi" na wyjazdach - "Legiaaaa Warszawaaaa". Jak rozpoczęliśmy, tak nie mogliśmy skończyć. Śpiewali wszyscy, nikt nie żałował gardeł! Śpiew rozchodził się po całym stadionie, a nasza wspaniała dyspozycja, odbierała miejscowym chęć do śpiewów. Naszym atutem była z pewnością przyzwoita akustyka stadionu oraz jego zadaszenie. Niestety w 83 minucie, Artur Boruc został pokonany. 1-0 dla gospodarzy i dwie minuty radości miejscowych. Przez ten czas, z miejsc podnieśli się wszyscy Austriacy. Po chwili wszystko było po staremu. Słychać było tylko nas i nasz hit - który ciągnęliśmy przez pełne 30 minut! Tuż przed końcem zaznaczyliśmy, że "Jesteśmy zawsze tam...", odśpiewaliśmy pieśń dającą do zrozumienia, że wynik nie jest dla nas sprawą pierwszorzędną - "Czy wygrywasz, czy nie...". Następnie z 4000 gardeł dochodził Mazurek Dąbrowskiego. Tak przy okazji dodajmy, że wśród nas było naprawdę niewielu Polonusów, a 99% stanowili fani z Warszawy i innych polskich miejscowości, gdzie kochają Legię.
    Po zakończeniu spotkania, piłkarze podeszli w kierunku naszego sektora i podziękowali za doping. Z racji tego, że nasz sektor był dosyć wysoko, przybijanie piątek było niemożliwe. "Jesteśmy z Wami" - miało dodać zawodnikom otuchy, bo mimo porażki, nie muszą się wstydzić swojej postawy. My tym bardziej! Taki wyjazd może się szybko nie powtórzyć. Żałować mogą tylko ci, co nie pojechali.
    Wyjście z naszego sektora zostało otwarte od razu po zakończeniu meczu. Nie byliśmy przetrzymywali na trybunach, jak ma to miejsce, w przypadku krajowych wyjazdów. Już po opuszczeniu stadionu, dała znać o sobie policja, która zatrzymała kilkanaście osób, stawiając im zarzuty brania udziału w przedmeczowych awanturach.
    Większość z nas udała się na Słowację i do Czech, aby tam świętować udany wyjazd do Wiednia. W rozmowach z miejscowymi dało się wyczuć respekt dla tego co zaprezentowaliśmy. Kibice Austrii twierdzili, że jeśli przyjedzie ich do Warszawy dwustu - będzie to ich sukcesem. Choć ledwie parę godzin temu wróciliśmy do domów, już nie możemy doczekać się spotkania rewanżowego. Zanim to nastąpi, czeka nas niedzielny wyjazd do Łęcznej. Przed podróżą na lubelszczyznę, warto więc wypocząć, bo na to zdecydowanie zasłużyliśmy :-)

    Autor: Bodziach