|
Zabrze - Środa, 13 kwietnia 2005, godz. 17:45 Puchar Polski - 1/8 finału |
|
Górnik Zabrze
- 29' Chałbiński
- 100' Chałbiński (k)
|
2 (1) |
|
Legia Warszawa
| 1 (0) |
Sędzia: Antoni Fijarczyk Widzów: 3000 Pełen raport |
|
W Zabrzu stawiło się około 150 kibiców Legii i Zagłębia |
Droga przez mękę
Mimo niekorzystnego wyniku w Krakowie, beznadziejnej gry naszych piłkarzy w ostatnich meczach i środka tygodnia, do Zabrza wyruszyło nas ponad 100. Dzięki pomocy Zagłębia liczba legionistów, którzy docierali na sektor jeszcze w trakcie przerwy, stanęła na 150. Zdecydowana większość z nas wyruszyła na ten mecz z Sosnowca - tylko nieliczni postanowili jechać autem aż do Zabrza, reszta dołączyła do ekipy pociągowej.
Pociąg dojechał do górniczego miasta na tyle późno, że pojedynczy kibice, którzy nie zahaczyli podczas wyjazdu o Sosnowiec, czuli się na chwilę przed gwizdkiem dość nieswojo - można nas było bowiem policzyć na palcach jednej ręki ;-). Główna grupa wpuszczona została na sektor równo z gwizdkiem rozpoczynającym mecz. Było to typowo złośliwe działanie policji, która zamiast normalnie wpuszczać ludzi, przytrzymywała wszystkich tuż pod schodkami wiodącymi na sektor do czasu, aż ostatnia osoba nie została przeszukana na bramce. Po wejściu w ekspresowym tempie rozwieszone zostały flagi i można było rozpocząć doping, który obiektywnie rzecz biorąc, był taki sobie. Legioniści, jak to w Zabrzu, zajęli barierki na całej szerokości sektora, co przeszkadzało w zgraniu. Inna sprawa, że gdy śpiewa co 3 osoba, efekt nie może być dobry. Jeśli chodzi o oflagowanie, to było dobre - szczelnie obwiesiliśmy płótnami nasz sektor, część flag nie zmieściła się na płocie i została wywieszona wewnątrz sektora.
Jadąc do Zabrza wielu z nas zastanawiało się, czy do piłkarzy Legii trafi fala krytyki, jakiej doznali po porażce z Cracovią. Już po kilku minutach stało się jasne, że albo krytyka puszczona została mimo uszu, albo mamy grajków, którzy nie tylko nie nadają się do tego by walczyć o mistrza, ale zwyczajnie powinni zadowolić się środkiem tabeli. Świadczą o tym przegrane pojedynki z Rambo, Ulissesem czy innym Ramzesem. Przez większą część meczu na sektorze toczyły się ciche lub głośne dyskusje na temat gry legionistów, a ich nieudane akcje zwiększały tylko zdenerwowanie wśród warszawiaków.
Monotonię i kichę na boisku staraliśmy się przerwać co jakiś czas wydając z siebie głośniejsze okrzyki, a także obserwując fanów Górnika. Ci zaprezentowali się nie za fajnie, dołączając ogólnie do niskiego poziomu tego spotkania (zarówno ze strony piłkarskiej, jak i kibicowskiej). Początkowo młyn Torcidy wyglądał tak, jak byśmy uczestniczyli w jakimś sparingu, a nie meczu o stawkę. Wraz z upływem czasu zapełnił się na tyle, żeby prowadzić przyzwoity doping. Mimo to ciężko było wyczuć na stadionie przy Roosvelta atmosferę piłkarskiego święta i trzeba obiektywnie stwierdzić, że tradycja wspaniałej atmosfery w meczach pomiędzy naszymi drużynami powoli zanika. Przez pierwszych 45 minut Górnik powstrzymał się od wulgarnych okrzyków w naszą stronę, potem jednak wszystko wróciło do normy. Tradycyjnie najwięcej do powiedzenia w temacie Legii mieli górnicy, siedzący po prawej stronie naszego sektora (bliżej trybuny krytej). Widać było, że w miarę upływu czasu i okrzyki ubliżające Legii coraz bardziej ich kręcą ;). W drugiej połowie przez dobrych 15 minut zajmowali się tylko i wyłącznie naszym zespołem, oraz Mariuszem Śrutwą, który komentował to spotkanie w Polsacie. Trzeba przyznać, że "Super Mario" ze spokojem znosił ich obelgi, mimo że nie pomagały mu wcale działania realizatorów programu, którzy robili mu tuż pod sektorem Górnika dyskretny make-up:). Drugim ulubieńcem górników stał się nasz Artek Boruc, którego radość po obronionym karnym chyba nie przypadła im do gustu:). Żeby było sprawiedliwie trzeba dodać, że podczas bluzgów ze strony Górnika nasza grupa nie stała z założonymi rękami - po stadionie niosły się tradycyjne w takich przypadkach piosenki o psach, wiadrach i o tym, kto i co kopał w Warszawie.
Nie mieliśmy drużyny - mieliśmy za to Boruca. Gdy obronił rzut karny (co prawda sam go sprokurował) nie wiedzieliśmy jeszcze, że to przedsmak tego, co czeka nas w ostatniej fazie meczu tj. rzutach karnych. Jako, że nasi piłkarze grali źle, każdy z niepokojem wyczekiwał dogrywki. Chwilowa radość po bramce Saganowskiego szybko została zmącona kolejnym rzutem karnym, tym razem wykorzystanym przez zabrzan. "Ej, wyluzujcie"- dało się słyszeć na sektorze. "Teraz to my przechodzimy do następnej rundy, przecież strzeliliśmy bramkę na wyjeździe" - mówiła większość kibiców. Spokojnie czekaliśmy więc na koniec dogrywki, gdy nagle odezwał się spiker, oznajmiając, że piłkarska centrala poinformowała właśnie, że jeżeli mecz zakończy się wynikiem 2-1 dla Górnika, o awansie jednej z drużyn decydować będą rzuty karne. Kibice Górnika triumfalnie wyskoczyli w górę a my, podobnie jak piłkarze, spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem. "To jakieś jaja! Kto zmienia zasady w trakcie gry? To niemożliwe" - komentowaliśmy. Część osób była wręcz przekonana, że w ten chytry sposób działacze Górnika chcą zdekoncentrować naszych piłkarzy, tak by pogubili się w ostatnich minutach. Chwilę później zaczęły dochodzić do nas sms-y, że karne faktycznie się odbędą. Szkoda tylko, że o nowych zasadach nie wiedzieli nasi wspaniali pzpn-owscy sędziowie, którzy w tym czasie zapewniali piłkarzy, że żadnych karnych nie będzie! Kilka minut później rozległ się ostatni gwizdek i stało się jasne, że czeka nas to, od czego się odżegnywaliśmy i czego chcieliśmy uniknąć. Do końca jednak wspieraliśmy Legię dopingiem. Na szczęście los chciał, że rzuty wykonywane były na bramkę, za którą znajdował się nasz sektor. Boruc czuł więc nasze wsparcie, a my mogliśmy z bliska obserwować wydarzenia na boisku. I nie zawiedliśmy się, bo tylko dzięki naszemu bramkarzowi możemy dziś cieszyć się z awansu do dalszej rundy. To co wyprawiał Artek wywoływało euforię w naszym sektorze. Po ostatnim obronionym karnym, piłkarze ciesząc się podbiegli pod nasz sektor i przybili z nami piątki. Nie wszyscy mogli jednak liczyć na przychylne przyjęcie kibiców. Oklaskiwany był bohater tego meczu, Boruc, jednak Surma i kilku innych grajków usłyszeli pojedyncze epitety na temat swojej gry i piłkarskiego charakteru. Mimo awansu panował raczej umiarkowany optymizm: "I z czego oni się tak cieszą?" - pytali najbardziej rozzłoszczeni fani - "Przecież przegraliśmy"...
Po meczu policja jeszcze długi czas trzymała nas na sektorze, gdyż kolejowe połączenia Zabrza ze światem są dość nietypowe. Pociąg o 20 a potem dluuuga przerwa w odjazdach. Dlatego część z legionistów już po wypuszczeniu nas z sektora taksówkami przemieściła się do Sosnowca, skąd po ostatnich "zgodowych" browarkach, udaliśmy się do Warszawy.
Po ostatnim wyjazdowym maratonie czeka nas teraz długa przerwa - następny wyjazd dopiero w maju. Może do tego czasu coś się zmieni w grze naszych piłkarzy? Może zachęcą oni swoją grą do podróżowania po Polsce więcej osób? Na razie to, czym nas uraczyli w Zabrzu to niestety "droga przez mękę".
Autor: turi