|
Poznań - Wtorek, 10 maja 2005, godz. 20:45 Puchar Polski - 1/4 finału |
|
Lech Poznań
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Hubert Siejewicz Widzów: 20000 Pełen raport |
|
600 kibiców Legii macha z flagami na sektorze w Poznaniu |
Wstyd, błoto i kamienie
Po sobotnim meczu ligowym, tym razem przyszło nam zmierzyć się z Lechem w ramach rozgrywek o Puchar Polski. Przekonująca wygrana naszych piłkarzy w lidze, zapewne skłoniła część niezdecydowanych osób do podroży do Wielkopolski. Ta przypadła nam we wtorek. Choć termin to niewygodny, zebrało się nas na dworcu Warszawa Wschodnia ok. 600. Część musiała zrezygnować z zajęć w szkołach, inni musieli wziąć urlop w pracy, aby móc uczestniczyć w tej podróży. Wyjechaliśmy kilkanaście minut po godzinie 13. "Specjal" zorganizowany przez Stowarzyszenie "Sekcja Sympatyków" cieszył się sporym zainteresowaniem. Właściwie tylko nieliczni zdecydowali się inaczej podróżować do Poznania. Sama podróż przebiegała sprawnie. Nie było zbyt wielu postojów, atmosfera była raczej zabawowa, a do Poznania dojechaliśmy prawie trzy godziny przed meczem. Ten bowiem miał się rozpocząć, niczym mecze Ligi Mistrzów - o 20:45. Póki co, Lech zgłosił się do rozgrywek o Puchar Intertoto ;-)
Na dobrze nam już znanej stacji Poznań Wola czekały na nas przegubowe autobusy, które pod eskortą policji zawiosły nas w okolice stadionu Lecha. Na trasie "pozdrawiali" nas kolejni fani Lecha - od kilkuletnich dzieciaków, po emerytów. Wszyscy wychowani w nienawiści do Legii. Autobusy zawiozły nas dokładnie w to samo miejsce, co ostatnio. Tak więc czekała nas jakże przyjemna przeprawa przez błoto. Gdy doszliśmy do bram stadionu, każdy był niemiłosiernie umorusany w błocie. Czy to się kiedyś zmieni?
Przy wejściu czekało nas tradycyjne fiskanie. Aby wejść na sektor trzeba było poczekać, aż wszyscy przejdą pierwszą bramkę. Trwało to dosyć długo, ale się doczekaliśmy. Co ciekawe...nikt nie wpadł na pomysł sprawdzania biletów, stąd też cała 600-osobowa grupa weszła na obiekt. "Powitanie" ze strony Lechitów było standardowe. Trzeba przyznać, że mimo słabych wyników poznańskich piłkarzy, frekwencja była bardzo przyzwoita. Około 20 tysięcy widzów to liczba o jakiej na razie możemy tylko pomarzyć. Lechici jak zawsze dobrze oflagowali swoje sektory. W tym elemencie nie możemy nic ująć również sobie, bowiem na płocie wywiesiliśmy 20 flag. W tym momencie pewnie przeszedłbym do opisywania wydarzeń na trybunach w czasie meczu... ale muszę się zatrzymać przy jednym, jakże przykrym incydencie(?). Otóż przez kilkanaście minut na płocie pośród legijnych płócien wisiała swastyka. Czym kierowała się osoba, która wpadła na taki pomysł - nie chcę wnikać. Jest to zwykłe skurwysyństwo, bo jak inaczej nazwać gloryfikowanie ludzi, z rąk których ginęli nasi dziadkowie walczący o wolną Polskę?!
Przejdźmy jednak do meczu, bo szkoda poświęcać więcej miejsca na tak idiotyczne zachowania. Poznaniacy na początku zaprezentowali sektorówkę z napisem "Ten puchar jest nasz", a ponad nią pojawiły się kartony i szarfy. Prawie każda prezentacja okraszona była pirotechniką. Doping Lecha był niezły, choć do nas nie dochodziły śpiewy "Kotła" - raczej mogliśmy słyszeć to, co śpiewają kibice na nowej trybunie. A przynajmniej tu motywem przewodnim było ubliżanie Legii. Fajnie wyglądało, gdy cały stadion stanął tyłem do murawy i trzymając się za bary tańczył. Gospodarze postanowili zrobić mały dowcip, a mianowicie na fladze z zasłużonymi piłkarzami, pojawiła się na parę minut twarz Pawła Kaczorowskiego. Aby fakt ten nie umknął nikomu, fani "Kolejorza" podświetlili flagę stroboskopem. W tym jednym aspekcie obie ekipy miały takie samo zdanie - ich stosunek do "Kaczora" jest zdecydowanie negatywny, czemu dały wyraz wulgarnymi okrzykami.
Nasz doping był całkiem niezły - na pewno wielokrotnie słyszalny na całym stadionie. Przodowało "Jesteśmy zawsze tam..." oraz hit z Wiednia "Legiaaaa Warszawaaa". Poznaniacy przygotowali na ten wieczór jeszcze parę atrakcji. Jedną z nich miał być zapewne przezabawny według autorów transparent oraz sektorówka, mająca ośmieszyć zgodę Legii z Pogonią. Dowcip zdecydowanie na niskim poziomie, choć poznaniacy cieszyli buźki niesamowicie. Naszą odpowiedzią były bluzgi pod adresem zgód Lecha - Arki i Cracovii. Najwięcej "oberwało się" tej pierwszej, szczególnie w momencie, gdy paliliśmy na płocie ich flagę "Władysławowo". Warto natomiast wspomnieć o kilku fanach Lecha, którzy przez całą drugą połowę zabawiali się w najlepsze z dmuchaną lalą. Wzbudzili nawet zainteresowanie kamer telewizyjnych. Mieliśmy jeszcze okazję zobaczyć sektorówkę Lecha w kształcie koszulki oraz całą gamę pirotechniki - m.in. stroboskopy i race. Można śmiało podsumować, że gospodarze mocno przygotowywali się do pucharowego meczu z nami.
My ze swojej strony w drugiej połowie machaliśmy ponad setką dużych flag na kijach. Te prezentowały się bardzo efektownie, ale dosyć krótko korzystaliśmy z nich, bowiem "kamieniarze" z nowej trybuny bezustannie ostrzeliwali nasz sektor. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Lech czerpie w pewnych aspektach wzorce z Widzewa. Na boisku tymczasem trwała twarda walka. Obie strony miały kilka sytuacji, po których powinny paść bramki. Ze dwa razy tylko Arturowi Borucowi zawdzięczać możemy, że uchronił nas przed utratą gola. Nam także serca zabiły mocniej. Parę razy "Sagan" powinien wpisać się na listę strzelców, a dwie minuty przed końcem meczu, wręcz wymarzoną sytuację zaprzepaścił Darek Zjawiński. Jęk zawodu dało się słyszeć z sektora gości. Kilkaset sekund później sędzia zakończył mecz. Wynik 0-0 w lepszej sytuacji stawia Legię...choć tak naprawdę wszystko jest jeszcze możliwe.
Dziękujemy zawodnikom za grę, oni nam za liczny przyjazd. A gospodarze kontynuowali rzuty w kierunku sektora gości. Jeden pocisk, w postaci butelki, poszybował również w kierunku opuszczających boisko piłkarzy...ale trafił w głowę dziennikarza. Wszystko to w asyście obojętnie podchodzącej do sprawy ochrony. W końcu do akcji wkroczyli policjanci, którzy przegonili pozostałych na trybunach kibiców. Zostaliśmy na stadionie sami. Oczekiwanie na otwarcie bram urozmaicił nam Piotr Reiss. Zawodnik ten wyszedł na pomeczowe rozbieganie i nasłuchał się od kibiców wielu niezbyt miłych tekstów pod swoim adresem. Około 30 minut po zakończeniu meczu w końcu mogliśmy opuścić stadion. Na szczęście po raz drugi nie musieliśmy przebijać się przez błoto, bowiem autobusy podjechały znacznie bliżej. Czy nie można tak było od razu?
W pociągu większość pierwsze kroki skierowała do przedziału z cateringiem, gdzie można było kupić kanapkę i napoje. Później czekała nas kilkugodzinna podróż, po której o 5 rano zameldowaliśmy się w Warszawie. Kąpiel, śniadanie...i do pracy. Wyjazd możnaby zaliczyć do udanych, gdyby nie opisana sytuacja, przez którą możemy się tylko wstydzić. Pozostaje nadzieja, że nigdy więcej nic na tak żenującym poziomie nie będzie miało miejsca...
W sobotę ponownie udamy się do Wielkopolski. Tym razem zmierzymy się z Groclinem Grodzisk Wielkopolski. Być może ten mecz zadecyduje o wicemistrzostwie kraju.
Frekwencja: 20000
Kibiców gości: 600
Flagi gości: 20
Autor: Bodziach