Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Płock - Niedziela, 12 czerwca 2005, godz. 19:00
Ekstraklasa - 26. kolejka
Herb Wisła Płock Wisła Płock
    0 (0)
    Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
      0 (0)

      Sędzia: Piotr Siedlecki
      Widzów: 9000
      Pełen raport
      Około 2,5 tysiąca fanów z Warszawy przyjechało do Płocka. Szkoda, że nie zachowywali się tak jak trzeba

      Deszcze niespokojne

      "Jaki w ogóle był wynik meczu" - zapytał jeden z kibiców pół godziny po zakończeniu spotkania w Płocku. Może to oznaczać, że wydarzenia na boisku nie były zbyt interesujące.
      Do dawnej stolicy Mazowsza wyruszyliśmy spod naszego stadionu. Tu już przed godziną 15 zaczęli się zjeżdżać kibice. Ilu nas będzie tym razem - zastanawiano się. Z minuty na minutę parking pod Torwarem był coraz bardziej wypełniony. Po ponad półgodzinnym oczekiwaniu na spóźnialskich, powoli zaczęliśmy ruszać w trasę. Setki samochodów, autokary, busy - wszyscy jechaliśmy tą samą trasą, by zatrzymać się na dłuższą chwilę w okolicach Modlina. Celem postoju było zebranie całej legijnej braci w jednym miejscu i ruszenie w dalszą drogę kolumną. Widok, w większości na biało ubranych kibiców, musiał robić wrażenie. Kierowcy samochodów, zmierzający do Płocka w innym celu niż my, wyglądali na zaskoczonych ;-)
      Podróż mijała nam spokojnie. Częste postoje to nieodłączny element w przypadku takich wyjazdów. W pewnym momencie płockie kominy były na wyciągnięcie ręki. Jesteśmy na miejscu! Faktycznie, byliśmy bardzo blisko, ale policja postanowiła pokazać nam wszystkie okoliczne miejscowości i pod stadion podjechaliśmy od dupy strony. Tym razem nie wjeżdżaliśmy na parking na terenie stadionu, tylko wszystkie pojazdy zostawiliśmy na jednej z ulic, która przylega do sektora gości. Pozostawione po obu stronach ulicy samochody ciagnęły się przez dobrych parę kilometrów. Warszawska brać zbierała się przy wejściu na stadion. Bramki były jednak jeszcze zamknięte. Widząc napierający tłum, organizatorzy zdecydowali się wpuścić kibiców. Choć większość z nas nie posiadała biletów (tych do Warszawy przysłano 1000), ochrona bez problemu wpuszczała wszystkich. "Ma pan bilet. - Tak, ale w kieszeni. - Ok, proszę wchodzić." - tego typu dialogi miały miejsce co chwilę. Płocczanie nie robili nikomu problemów i wszyscy chętni dostali się na stadion. Tutaj przygotowano dla nas o 1 sektor więcej niż dla przeciętnej grupy wyjazdowej. Mimo to było ciasno. Część zgromadziła się przy stolikach z cateringiem, który tego dnia prowadzili...legioniści. W sympatycznej atmosferze można było zjeść kiełbaskę i karkóweczkę. Do czasu. Później legijny catering został...zmieciony przez kibiców, a plastikowe krzesełka, stoliki, czy węgiel, posłużyły jako broń armatnia.
      Nasze flagi zajęły całą długość płotu oraz wszystkie reklamy. Miejscowi dosyć szczelnie zapełnili stadion, sprawiając dobre wrażenie. Dla nich był to jednak mecz o awans do europejskich pucharów. Dla nas, ze sportowego punktu widzenia, mecz ten nie miał żadnego znaczenia. Tym bardziej nasza liczba - 2500 - powinna robić wrażenie. Po upływie zaledwie kilkunastu minut zaczęły się pierwsze nie mające związku z meczem "atrakcje". Chuligani z Płocka przeskoczyli płot i nie niepokojeni przez nikogu dobiegli pod sektor legionistów. Chętnych do konfrontacji nie brakowało, problem był inny - policja uniemożliwiała wydostanie się z sektora warszawiakom, zupełnie nie interesując się Wiślakami. W wyniku tej akcji straciliśmy jeden szalik na rzecz jednego z...płockich fotoreporterów ("szacunek" za akcję). Od tego momentu już do samego końca nie było spokojnie. Cały czas trwały przepychanki z policją, która starała się jak mogła, by nie doprowadzić do konfrontacji obu stron. Tymczasem na boisku toczył się mecz, który jakby najmniej interesował wszystkich zgromadzonych na stadionie. Dużo ciekawsze wydawało się szarpanie bramek, rzucanie w "niebieskich" czym popadnie itp. Szkoda, że takie zachowanie zdominowało ten wyjazd, podczas gdy mogliśmy dać pokaz wspaniałego dopingu i pozostawić po sobie diametralnie inne wrażenie. Gdy już prowadziliśmy doping, ten wychodził nam nieźle. Ale czy w 2500 osób na wyjeździe można słabo śpiewać?
      "Jesteśmy u siebie" - to hasło było kilka razy powtarzane. Faktycznie, Wisła dopingowała na tyle niemrawo, że można było odnieść wrażenie, iż gospodarzem tego meczu jest Legia. Zdecydowanie najlepiej ze wszystkich przyśpiewek wychodził nam przebój wyjazdowy "Jesteśmy zawsze tam..." oraz wiedeński hit - "Legiaaaa Warszawaaa aejaejaejaeja". Wówczas słychać było tylko nas. Płoccy ultrasi widocznie przygotowywali się do tego meczu. Kilka razy w czasie spotkania odpalali pirotechnikę oraz machali flagami. Jakichś spektakularnych elementów z ich strony nie odnotowaliśmy. My również mieliśmy piro. To jednak w głównej mierze stosowane było do walk z policją. Te trwały cały czas. Gdy wydawało się, że już wszystko się "wyjaśniło", następowało kolejne starcie. Tak było do samego końca, a nawet dłużej...
      Mecz powoli zbliżał się do końca i niektórzy niecierpliwi zaczęli już nawet opuszczać trybuny. Gdy sędzia gwizdnął po raz ostatni, płocczanie dostali informację, że zajęli 4 miejsce w tabeli, które pozwala im wierzyć w występy w Europie. Kibice gospodarzy przeskoczyli ogrodzenie i pobiegli w kierunku swoich zawodników, aby z nimi świętować sukces. Fani z Warszawy również wpadli na pomysł, aby zdjąć z piłkarzy koszulki. Nie spodobało się to prewencji, która cofnęła wszystkich na sektor, a grajkowie sami rzucili nam swoje koszulki. Piłkarze zniknęli w szatni, my tymczasem skierowaliśmy się do pojazdów. Tzn. niektórzy. Nie zabrakło jednak i takich, którzy chcieli jeszcze sprawdzić swoją "wartość" w konfrontacji z "czteronogami". Ci, jak się później okazało potracili różne akcesoria, w które są zaopatrzeni. Tarcze i pałki zmieniły właścicieli, o czym mogliśmy się przekonać na pseudo - parkingu. Tu już spokojnie można było się zastanowić, czy takie "najazdy" mają sens. Trudno jest zapanować nad tak liczną grupą kibiców. Może więc lepiej jeździć w skromniejszym gronie, ale bez "bardachy"? Niech każdy z nas przed sobą odpowie na to pytanie.

      Frekwencja: 9000
      Kibiców gości: 2500
      Flagi gości: 22

      Autor: Bodziach