|
Warszawa - Środa, 30 listopada 2005, godz. 17:00 Puchar Polski - 1/4 finału |
|
Legia Warszawa
|
2 (1) |
|
Korona Kielce
| 0 (0) |
Sędzia: Paweł Gil Widzów: 4000 Pełen raport |
|
Po miesiącu protestu na trybunach zjawiło się ponad 4 tys. kibiców |
(Prawie wszyscy) Na swoim miejscu
Po zakończeniu sporów z działaczami, kibice Legii w końcu wrócili na trybuny stadionu Wojska Polskiego. Pierwszy mecz po ponad miesięcznej przerwie przypadł na spotkanie pucharowe z Koroną Kielce. Termin meczu nie był zbyt szczęśliwy, bowiem godzina 17 w dzień powszedni dla niektórych oznacza dopiero koniec pracy, a dojazd na stadion w zakorkowanym mieście także trwa trochę. Mimo wszystko znaleźli się tacy, którym udało się dotrzeć pod stadion na czas. Nie dla wszystkich jednak oznaczało to obejrzenie meczu ze "Scyzorykami". Część zatrzymała się pod kasami i tam spędziła półtorej godziny! O fatalnej dystrybucji biletów niektórzy chyba zapomnieli... i przez to nie mogli obejrzeć pierwszego ćwierćfinałowego meczu PP w wykonaniu Legii. Niestety, na szybkie zmiany w tej kwestii się nie zanosi, więc już jutro zachęcamy wszystkich do zakupu biletów na Arkę!
Ochrona przy bramach była bardzo skrupulatna. Opatulonych szalami, przyodzianych w zimowe kurtki kibiców, przeszukiwała dokładnie. "Zaglądali mi nawet do kaptura!" - mówił później jeden z kibiców, pragnący zaznaczyć nadgorliwość ochrony. Na szczęście ochrona na koronie stadionu stała sobie spokojnie i nikomu nie zawracała głowy. Trybuny niestety były puste. "Chyba więcej osób stoi pod kasami" - zastanawiali się niektórzy i... być może mieli rację. Po miesięcznej dobrowolnej banicji dopiero zauważyliśmy jak wygląda murawa nie przesłonięta pięciometrowym płotem. Można było się czuć nieswojo, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić, a przyznać trzeba, że wraz ze znikającym płotem, idzie normalność.
Niestety ktoś szybko zauważył, że "gniazdo" pozostaje nieobsadzone. Powód tego był jeden - działacze, wbrew wcześniejszym obietnicom, nie cofnęli zakazów stadionowych kilku osobom i nasz wodzirej, dokładnie szpiegowany, nie mógł wejść na stadion. A wraz z nim pozostali "zakazani". "Znowu kłamałeś" - krzyczeli kibice w kierunku prezesa Zygo. Być może okrzyki fanów były przedwczesne, bo jak się dowiedzieliśmy procedura odwoławcza musi chwilę potrwać i to nie jest tak, że w jednej chwili zniknęły wszystki zakazy stadionowe wydane przez Klub. Jest szansa, że na spotkanie z Arką niektórym osobom kary zostaną odwieszone. Podczas, gdy prezesowi KP fani nie szczędzili słów krytyki, mnóstwo ciepłych słów usłyszał prezes SKLW, Andrzej "Bosman". To jemu była zadedykowana pieśń "Śpiewają miasta, śpiewają wioski, najlepszy prezes - Andrzej Piórkowski." "Bosman" usłyszał także gromkie sto lat.
Na gniazdo, pod nieobecność "Starucha", wszedł jeden z "zastępców", który dla wyjazdowej ekipy nie jest postacią anonimową. Nad brakiem anonimowości czuwał fotograf z dachu Krytej i podsłuchy wuja S. Na pierwszym meczu po dłuższej przerwie, po kibicach widać było głód piłki, a raczej dopingu. Ten, mimo niewysokiej frekwencji był naprawdę niezły. Szczególnie w drugiej połowie, kiedy na boisku działo się więcej niż przed przerwą. Spotkanie obserwowała również 15-to osobowa grupka z Kielc, która w ciszy i spokoju obejrzała pojedynek (nie licząc pojedynczych okrzyków, które trudno było rozszyfrować na "Żylecie"). Bramka już w 16. minucie gry ożywiła nawet najbardziej zmarzniętych fanów. Na listę strzelców wpisał się Dawid Janczyk. Legioniści głośno i kulturalnie wspierali swój zespół. Wbrew zapowiedziom, ponownie do siatki nie trafił popularny "Kiełbasa", którego warszawska publiczność ochrzciła... "Parówą".
Po przerwie na boisku działo się jeszcze więcej. Najpierw drugą bramkę strzelił Choto, dla którego był to pierwszy gol w barwach Legii. Nie można było przegapić takiej okazji do pozdrowienia sympatycznego piłkarza z Zimbabwe, dialogiem rozpoczynającym się od kwestii "Ktoś jest w krzakach" ;-) "Diksi" jeszcze parę razy zapędzał się pod pole karne Kolportera i był bliski ponownego pokonania Mielcarza. Śpiew z trybun był coraz głośniejszy. Trochę nerwowości wprowadzały tylko decyzje sędziego liniowego, któremu chyba z zimna, chorągiewka co chwila wędrowała do góry, przy każdym ataku piłkarzy w białych trykotach. Najlepiej wychodziło nam "Ole ole, ole ola" na dwie trybuny. Właściwie to na trzy, bo niskie ceny biletów na łuk, przyciągnęły na tę trybunę znacznie więcej osób niż zwykle. Dodajmy jednak, że nie wszyscy chętni mogli wejść na stadion, bo sprzedaż biletów po prostu trwała wieki. Ci, którzy dotarli na stadion na pewno nie żałowali. Piłkarze zdobyli niezłą zaliczkę przed rewanżem i poprawili humory zgromadzonej publiczności. Oby tak samo dobrze zagrali w sobotę z Arką. Wierzymy, że do tego czasu działacze przypomną sobie swoje obietnice i nikt nie będzie miał problemu ze wstępem na stadion.
Frekwencja: 4000
Kibiców gości: 15
Flagi gości: 0
Autor: Bodziach