|
Płock - Sobota, 15 kwietnia 2006, godz. 18:15 Ekstraklasa - 25. kolejka |
|
Wisła Płock
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (1) |
Sędzia: Marek Ryżek (Piła) Widzów: 7000 Pełen raport |
|
Zaledwie połowa fanów Legii, którzy wybrali się do Płocka obejrzała mecz |
Przejdziem Wisłę...
Wyjazdy do Płocka zazwyczaj kończyły się licznymi najazdami kibiców Legii. Nie potrafiąc sobie poradzić z tym zjawiskiem, wbrew hasłu "Piłka nożna dla kibiców", działacze z Płocka postanowili utrudnić nam dostanie się na ich stadion w Wielką Sobotę. Do utrudnień "w ruchu" przyzwyczailiśmy się już, choćby po ostatnich derbach. Tym razem nie było organizowanego wspólnego przejazdu, tak aby policja nie miała ułatwionego zadania. Na miejsce docieramy więc "każdy sobie", a na trasie jesteśmy kierowani na specjalne objazdy.
Pierwsze osoby przy wejściu na sektor gości zebrały się już ok. 16. Widać było, że miejscowi przygotowani są na najgorsze. Policja zrobiła specjalne zasieki, które miały zatrzymać dzikie hordy z Warszawy. Zrobiono też specjalne, bardzo wąskie przejście do bram prowadzących na sektor gości. Jak na wojnie. Na sektor wpuszczani bez problemu byli tylko ci, którzy posiadali bilety. A takich osób było zaledwie 300. Reszta musiała kombinować. Niektórzy zakupili wejściówki w kasach miejscowych i na nie bez problemu wchodzili na naszą trybunę. Ci, którym jednak nie po drodze było do kas (a z powodu zasieków, był do nich kawał drogi), próbowali "wjechać" na sektor z bramą. Zadanie to nie łatwe, szczególnie w warunkach płockich, ale jakoś się udało. Część osób w ten sposób znalazła się we właściwym miejscu. Aż dziwne, że tym razem gospodarze nie postanowili wpuścić wszystkich, po zakupie biletów. Niestety, chyba działacze doszli do wniosku, że trzeba zmienić podejście i utrudnić nam życie. Tak więc na taryfę ulgową liczyć nie mogliśmy. Rozpoczęła się więc regularna bitwa z policją, czyli to czego można było się spodziewać już przed meczem. Mundurowi użyli gazu pieprzowego, co wiele osób na dłużej zapamięta. Niektórzy po użyciu tego "cacka" trafili na pogotowie. Po chwili do akcji wkroczyła również armatka wodna. Widać było, że w ten sposób nie uda się wejść na stadion. Ktoś bardzo pomysłowy doszedł do wniosku, aby na sektor zakraść się od tyłu. Aby się tam dostać trzeba było przemierzyć pola i...rzekę. Nie straszne to było legionistom, którzy przedzierali się przez chaszcze, a następnie rzekę przemierzali wpław (hardcore'owcy), bądź przez przewrócone drzewo. Później już było z górki - do pokonania były zaledwie dwa płoty. Z pomocą przyszli kibice siedzący już na sektorze, którzy jeden z tych płotów sforsowali i pilotowali trasę przelotową pozostałych legionistów. Dzięki temu frekwencja w naszych szeregach rosła z minuty na minutę. Ostatecznie było nas w sektorze ok. 800. Reszta niestety, nie widząc szans na wejście w czasie drugiej połowy zawróciła do Warszawy. Szkoda, bo gdyby wszyscy zostali wpuszczeni, byłoby nas prawie półtora tysiąca!
Przejdźmy jednak na moment do meczu. Trybuny stadionu Wisły wyglądały nie najgorzej - ok. siedmiu tysięcy kibiców przyciągnął na trybuny przyjazd Legii. Na początku spotkania młyn Wisły zaprezentował transparenty z hasłem "Pora się przedstawić, siemasz Go(L)iat, jestem DaWid", wraz z sektorówką przedstawiającą postać wojownika z jednej z płockich wlepek. Choreografia ta została jednak przyjęta wśród nas z przymrużeniem oka, a co poniektórzy przebąbiwali, że Dawid jest... powiatem. Niestety brak naszego wodzireja spowodował mały falstart w dopingu dla warszawskiej jedenastki. Na szczęście szybko znalazł się jego godny zmiennik, który rozpoczął od haseł namawiających miejscowych do wpuszczenia fanów przyjezdnych. Przekazaliśmy także swoje zdanie na temat PZPN, który to pochwala wpuszczanie na sektory gości minimalnej liczby osób (wiadomo bowiem, że klatka dla gości w Płocku liczy parokrotnie więcej krzesełek niż 300). Doping do końca pierwszej połowy stał na niezłym poziomie, mimo że tu i ówdzie dochodziło do przepychanek z policją, a to nie pomagało w donośnym śpiewie. Problemy ze śpiewem miały także osoby, które miały wątpliwą przyjemność styczności z policyjnym gazem.
W przerwie trwały boje na koronie sektora. Wobec tego konkurs miejscowych w przerwie nie był zbyt popularny. Już bardziej interesujące wydawało się typowanie wyniku meczu oraz tego, czy nasi snajperzy w końcu coś strzelą. Po przerwie nasz doping nieco osłabł. Zabrakło osoby chętnej do kierowania śpiewem. Był nawet pomysł, aby w ramach solidarności z legionistami, którzy na mecz nie weszli, opuścić coraz mniej gościnny płocki stadion. Nie było to jednak proste, bowiem przy wyjściu stały spore oddziały prewencji wcale niechętne do jakichś nagłych zmian. Wobec tego do końca z trybun przeżywaliśmy ten mecz. Na szczęście piłkarze nie sprawili nam psikusa i utrzymali czteropunktową przewagę nad Wisłą. Tą z Krakowa. Wobec tego święta będą dla nas wszystkich szczęśliwe. No, przynajmniej dla tych, którzy na nie wrócą do domu... A po sobotnim meczu niektórzy mogą mieć z tym problemy.
Pozostaje zastanowić się, czy nie łatwiej było wpuścić wszystkich kibiców Legii na sektory nam przyznane (bez przesuwania sektora buforowego) i w ten sposób uniknąć awantur? Teraz pytanie to stawiane jest przynajmniej o kilka godzin za późno. Jak widać organizatorzy meczu woleli ponieść straty materialne, niż wpuścić nas na sektor gości (wcale nie za darmo).
Wesołych Świąt!
Frekwencja: 7000
Kibiców gości: 800
Flagi gości: 10
Doping gospodarzy: 6
Doping Legii: 6
Autor: Bodziach