|
Warszawa - Sobota, 13 maja 2006, godz. 20:30 Ekstraklasa - 30. kolejka |
|
Legia Warszawa
|
1 (0) |
|
Wisła Kraków
| 2 (1) |
Sędzia: Tomasz Mikulski (Lublin) Widzów: 14000 Pełen raport |
|
Na Łazienkowską powrócił mistrz i pirotechnika |
Wróciliśmy po to co nasze
Mecz z krakowską Wisłą o niczym już nie decydował. Sprawa mistrzostwa Polski rozstrzygnęła się już w przedostatniej kolejce i w ostatnim pojedynku mogliśmy znacznie spokojniej obserwować poczynania piłkarzy na boisku. Ludzie stojący w kolejkach po bilety nie wiedzieli jeszcze tego, sprzedaż ruszyła bowiem jeszcze przed meczem w Zabrzu. Zainteresowanie wejściówkami przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Pierwsi chętni ustawili się przy kasach tuż po północy, mimo iż sprzedaż miała się zacząć dopiero o 11. Jakiż był zawód tych, którzy przyszli... punktualnie. O 11 kolejki ciągnęły się już daleko, daleko... a ich końca nie było widać. Bardziej obrotni kursowali od Kolportera do Kolportera i próbowali znaleźć taki, gdzie kolejka liczyła mniej niż 100 osób. Było to trudne, nawet w Pułtusku i Nowym Dworze. A każdy planował zakupić nie jeden, a czasami kilkadziesiąt biletów!
Po zaledwie paru godzinach sprzedaż się zakończyła, ale fani byli oburzeni! Głównym powodem zdenerwowania było zarezerwowanie paru tysięcy biletów przez naszych działaczy dla sponsorów. Może nie byłoby problemu, gdyby nasz stadion miał parokrotnie większą pojemność. Ale o naszych radnych już nie raz pisaliśmy i nie ma sensu się powtarzać. Politycy odpowiedzialni za ten stan rzeczy zostaną przez nas rozliczeni przy najbliższych wyborach.
Część wejściówek od razu trafiła do sprzedaży na aukcjach internetowych. Były to oczywiście bilety przygotowane dla sponsorów (jedynie oni mają bilety nieimienne), którzy zamiast przeżywania emocji na stadionie, chcieli sobie dorobić do marnych zapewne pensyjek. Fani zaczęli martwić się, że na stadionie dominować będą pikniki, co wyraźnie odbije się na jakości dopingu. Przyznam, że jako osoba, która również zaczynała swoją legijną przygodę od meczu o trofeum kilkanaście lat temu, nie zgadzam się z tym zupełnie. Nie traktujmy z góry osób dopiero wstępujących w nasze szeregi. Oni (bądź one) za kilka-kilkanaście lat mogą stanowić o jakości naszego młyna, naszych opraw... Nie skreślajmy więc osób na stadionie jedynie ze względu na krótki kibicowski staż. Pamiętajcie - Legia nie dzieli, a łączy!
Gdzie jest stadion?
Nasi działacze mecz z Wisłą postanowili potraktować jako test dla nowego systemu biletowego. Nie obyło się bez awarii, ale i tak było lepiej niż do tej pory. Kolejki przed wejściem na stadion ustawiły się 4 godziny przed meczem. Widać było, że dla kibiców ten mecz był niezwykle istotny. Świadczyły o tym tłumy zarówno na trybunach, jak i pod stadionem. Tam, po drugiej stronie ulicy Łazienkowskiej zebrało się kilkaset osób, które zamiast śledzić losy meczu, chciały czuć atmosferę stadionu i dopingować Legię. Niestety, w czasie meczu grupa ta zachowywała się już mniej spokojnie i do interwencji zmuszona była policja. Dodajmy, że na stadionie ze względu na zakaz PZPN nie stawiła się grupa przyjezdnych. Łuk pod zegarem został więc zajęty także przez legionistów.
Klub postarał się zorganizować kibicom czas przed meczem. Była specjalnie przygotowana muzyka, na boisku sztuczkami piłkarskimi czarowały Młode Wilki oraz układy artystyczne. Pojawiła się również dawno niewidziana na Legii orkiestra. Nie brakowało jednak opinii, że klub postarał się tak średnio. Przed meczem do Galerii Sław trafił "najlepszy obrońca Polski", czyli Adam Topolski, który zgodnie z tradycją otrzymał koszulkę ze swoim numerem na plecach. Mecz z Wisłą przyciągnął na stadion radnych miejskich, którzy w ten sposób mogli się pokazać swoim wyborcom. Niestety dla nich, warszawska publiczność była bezlitosna i pamiętliwa. Nie pomógł puchar wręczony przez komisarza Warszawy, Mirosława Kochalskiego. Zamiast oklasków i podziękowań, radni usłyszeli pod swoim adresem burzę gwizdów, a cały stadion skandował "Gdzie jest stadion?!". Odpowiedzi nie było. Zresztą żadne deklaracje nas już nie interesują. Według tych, które składał obecny prezydent RP, już jesienią Legia miała grać na nowym, super nowoczesnym obiekcie. Czekamy na czyny panowie, a nasza cierpliwość powoli się kończy!
Mistrzowska oprawa
Piłkarze Wisły, którzy przed meczem wyszli na murawę zostali "gorąco" przywitani przez warszawską publiczność. "Gdzie twoje berło, gdzie twoja korona?" - zadawali pytanie legioniści, po chwili dodawali odpowiadając na nie - "jest na Łazienkowskiej". Do meczu z Wisłą bardzo dobrze przygotowali się Nieznani Sprawcy. Pojawiła się nareszcie dawno niewidziana pirotechnika! A oprawa stała na mistrzowskim poziomie! Brawo!
Zaczęło się od hasła zaczerpniętego z Legendy o Św. Jerzym, "Zabił legionista smoka, w płaszcz z atłasu wytarł miecz. Czarna zdobi go posoka. Smocza śmierć - rycerska rzecz" wywieszonego na płocie oraz reklamach nad odkrytą. Na środku pojawiła się malowana sektorówka, przedstawiająca wspomnianego legionistę pędzącego na koniu, który zabija krakowskiego smoka. Całość uzupełniały dmuchane rycerskie miecze, których 100 pojawiło się na "Żylecie". Były także flagi na kijach na skrajnych sektorach, a na górze 10 rac. Piękny widok!
Kolejna prezentacja dotyczyła zdobycia przez Legię mistrzostwa. Na sektorówce zaprezentowany był król w koronie, a na płocie hasło "Teraz wracamy po to co nasze". Uzupełnieniem tej choreografii były flagi na kijach i transparenty.
Na kolejne prezentacje nie musieliśmy czekać zbyt długo. Tym razem pokazane zostały różne elementy ultras w barwach Legii. Były więc cienkie pasy materiału co kilka metrów, małe flagi, baloniki, 30 rac w barwach i taka sama liczba świec dymnych. Był też czerwono-biało-zielony transparent na płocie. Można się było poczuć jak w Argentynie, bowiem ów chaos był przez nas zaplanowany! Gdy oprawa nr 3 szła do góry, bramkę zdobył Aleksandar Vuković i już po chwili na trybunie odkrytej paliły się race!
Efekty pracy NS zobaczyliśmy jeszcze pod koniec meczu. Nad płotem pojawił się napis "To jest zapał, który nigdy w nas nie zgaśnie", a na trybunach odpalonych zostało 100 ogni bengalskich, 150 stroboskopów i 60 rac.
Super oprawa na koniec sezonu!
Doping
Doping, mimo wielu "pierwszaków" stał na niezłym poziomie. Oczywiście, mogło być lepiej, przy takiej liczbie fanów na trybunach, ale brak gości i stawka meczu spowodowały, że niektórzy nie dawali z siebie tyle ile powinni. Elegancko wyszedł nam przed meczem "Sen o Warszawie". Niepotrzebne były zapewne wszystkie docinki pod adresem drużyny gości. Parę razy jednak zarzuciliśmy pytanie o berło i koronę. Na pytania Żylety, kto jest mistrzem, odpowiadała nie tylko Kryta, ale i oba łuki. Również one włączyły się do naszych śpiewów - tym razem na dwa głosy i cztery trybuny - "Warszawa, Warszawa". Bramka dla Wisły jeszcze bardziej poruszyła trybuny do wzmożonego dopingu. Osoby pod Torwarem mogły być nawet zaskoczone informacją o wyniku. To nie Legia prowadziła, lecz Wisła. Doping wzmógł się od razu, ale brakowało charakterystycznego "Jeeeeeeest". Cieszono się tylko w Krakowie. Pod koniec pierwszej połowy świetnie wychodziło nam "Ole, ole", które podchwycił cały stadion.
Po przerwie dalej robiliśmy swoje. Udało się wyrównać i wszyscy liczyliśmy, że w najgorszym wypadku taki wynik uda się dowieźć do końca. Nic z tego. Kilka minut przed końcem meczu zaspała nasza obrona i Wisła ponownie wyszła na prowadzenie. Wiadomo było, że trzy punkty na Łazienkowskiej nic nie dadzą krakusom. Poza satysfakcją oczywiście. Odkryta wymyśliła więc szybko dialog, który przeprowadziła z resztą stadionu, a brzmiał on następująco: "Wisła! Co? Za późno!". To my mogliśmy skandować hasła "Mistrz, mistrz, Legia mistrz", a po meczu już razem z podkładem muzycznym - "We are the champions".
Feta
Tym razem, inaczej niż dotychczas, nie cieszyliśmy się razem z piłkarzami na murawie. Wejścia na płytę boiska pilnowali członkowie SKLW. Kilkanaście minut po meczu, na środku boiska ustawiony został podest, na którym mieli zostać udekorowani mistrzowie Polski. Najpierw jednak medale za drugie miejsce odebrali Wiślacy. Było trochę gwizdów. Chwilę później na scenę wybiegali już nasi gracze. Każdy z nich pojawiał się wyczytywany wcześniej przez Wojtka Hadaja. W tle leciał "Sen o Warszawie", który podchwycił cały stadion. W końcu, po odliczaniu, puchar za mistrzostwo uniósł do góry kapitan drużyny. W górę poleciało konfetti, a za Żyletą rozpoczął się pokaz sztucznych ogni. Cały stadion śpiewał dobrze znany utwór zespołu Queen, który ostatnio śpiewaliśmy przed czterema laty. Później piłkarze zrobili rundę honorową wokół boiska. Wojtek Hadaj zapraszał wszystkich na niedzielne popołudnie na Agrykolę, gdzie miała się odbyć impreza z piłkarzami. Miała to być "dogrywka" po sobotniej zabawie na Starówce. Innego scenariusza nikt sobie nie wyobrażał.
Tłum ruszył więc warszawskimi ulicami w kierunku Placu Zamkowego, gdzie z minuty na minutę przybywało osób. Trudno oszacować naszą liczbę pod Kolumną Zygmunta, ale kilkanaście tysięcy było na pewno. Szkoda, że tym razem zabrakło piłkarzy, bo ich przyjazd na pewno przyciągnąłby kolejnych fanów. Mimo to, zabawa trwała. Były głośne śpiewy, tańce, race i sztuczne ognie. Niestety, wspaniała atmosfera trwała do czasu. Nie zabrakło osób, które zamiast świętować sukces naszej Legiuni, postanowiły uzewnętrznić swoje prostactwo i rozpoczęli demolowanie ogódków piwnych. Na takie zachowanie nie ma wytłumaczenia. Trzeba je tępić, bo naprawdę osoby, które w ten sposób się zachowują przynoszą nam wszystkim wstyd. Po pewnym czasie do akcji wkroczyła policja, która zaczęła przeganiać fanów spod Kolumny i rozpoczęła się bitwa. W jej wyniku wygląd reprezentacyjnego miejsca Warszawy zmienił się nie do poznania. Niestety, podobnie jak cztery lata temu, media zamiast zachwycać się wspaniałą fiestą legionistów, mają powody do krytykowania debilnego zachowania naszych kibiców. Niestety, choć wszyscy wiemy, że znaczna część osób zachowywała się wzorowo, to przez baranów demolujących nasze miasto cierpimy wszyscy. Szkoda, że tak musiał kończyć się ten bal.
Frekwencja: 14000
Kibiców gości: 0 (zakaz)
Doping Legii: 8
Autor: Bodziach