|
Warszawa - Wtorek, 4 lipca 2006, godz. 18:00 Sparing - mecz towarzyski |
|
Legia Warszawa
|
1 (0) |
|
Celtic FC
| 0 (0) |
Sędzia: Jacek Granat Widzów: 10000 Pełen raport |
|
10 tysięcy kibiców najcieplej przywitało Artura Boruca |
Artek witaj w domu!
Tak jak w poprzednim sezonie, tak i tym razem legioniści rozegrali mecz towarzyski ze znaną europejską drużyną. Po Bayerze i Bayernie, przyszła pora na Celtic. Smaczku temu meczowi dodawał fakt, że w Celtiku gra nasz były bramkarz, Artur Boruc. Termin meczu, na początku lipca, z pewnością nie był na rękę niektórym, którzy planowali przed nowym sezonem solidnie wypocząć. Jednak na frekwencję narzekać nie mogliśmy. Prawie 10 tysięcy na meczu towarzyskim w trakcie sezonu urlopowego to przyzwoity wynik.
W Warszawie nie zabrakło kibiców ze Szkocji, którzy swoją obecność zaznaczyli wywieszonymi pod zegarem trzema płótnami. Było ich ok. 40 i przez większość spotkania na siedząco obserwowali poczynania piłkarzy na murawie. Celtic nie przyjechał do stolicy w najsilniejszym składzie. Gracze, którzy występowali na trwających jeszcze Mistrzostwach Świata mieli jeszcze urlopy. I choć na mundialu grał również Artur Boruc, nawet do głowy nie przyszło mu, aby w czasie meczu Legia-Celtic mogło go zabraknąć na Łazienkowskiej. Podobnie myśleli wszyscy kibice Legii, którzy bardzo serdecznie przywitali swojego idola.
Godzinę przed planowaną godziną rozpoczęcia zawodów na murawie zaprezentowane zostały koszulki, w jakich legioniści będą występowali w zbliżającym się sezonie. Była również prezentacja samych zawodników. Kibice czuli się tylko nieco zawiedzeni brakiem anonsowanego piłkarza Barcelony, który jak się później dowiedzieliśmy, nie wzmocni naszego zespołu.
Prażące słońce zachęcało do zdjęcia z siebie koszulek. Długie kolejki ustawiły się do punktów z zimnymi napojami, które tym razem oferowane były w półlitrowych kubkach. Czas pozostający do meczu, czy to w kolejce po napój, czy na koronie stadionu, kibice umilali sobie dyskutując na wszystkie tematy związane z Legią. Najwięcej mówiono więc o transferach oraz możliwościach nowopozyskanych piłkarzy. Nie zabrakło także dyskusji na temat trasy przejazdu do Estonii, bądź Islandii, gdzie Legia zmierzy się w pierwszym meczu europejskich pucharów. Nie widzieliśmy się raptem półtora miesiąca, a tematów do rozmowy było mnóstwo. Zanim się zorientowaliśmy rozpoczęły się przedmeczowe "rytuały".
Tym razem do Galerii Sław - pośmiertnie - trafił najlepszy w historii piłkarz Legii, Kazimierz Deyna. To właśnie dla niego "10" na koszulkach została zarezerwowana. Już nikt w barwach Legii nie zagra z tym właśnie numerem. Fani oklaskami nagrodzili inicjatywę kustosza muzeum Legii. W końcu w głośników popłynęły pierwsze nuty "Snu o Warszawie", a cały stadion podniósł w górę szale i odśpiewał sztandardowy utwór Czesława Niemena. Choć wszyscy dobrze znamy słowa tej pieśni, to trzaski dochodzące z głośników przy "Żylecie" są niemiłym akompaniamentem, który towarzyszy nam od lat. I choć pewnie pamięta to już niewielu piłkarzy (oni zmieniają się dosyć często), to w tym temacie nie zmienia się nic.
Na początek przygotowana została oprawa składająca się z małych flag na kijach i naszej najstarszej sektorówki - "Legii". Przed wejściem na koronę stadionu Nieznani Sprawcy zbierali do puszek pieniądze, które pomogą ubawić mecze w nadchodzącym sezonie.
W samym meczu niewiele było do podziwiania. Gra toczona była w wolnym tempie, a słońce zawieszone wysoko nad Krytą dawało się we znaki nie tylko kibicom. Ani nowi gracze, ani starzy wyjadacze nie zaprezentowali nic godnego podziwu. Mecz był po prostu nudny. W pierwszej połowie ciekawiej zrobiło się tylko, gdy sędzia odgwizdał dla Legii rzut karny. Roger jednak przekombinował i piłka zamiast znaleźć się w bramce, padła łupem Marshalla. Na pojawienie się na boisku Boruca musieliśmy jeszcze trochę poczekać.
W przerwie odbył się tradycyjny konkurs strzałów z połowy boiska, a jego zwycięzca w nagrodę otrzymał oryginalną koszulkę Legii. Wcześniej, jeszcze przed meczem spełniło się marzenie innego fana - legionista z Tychów jako pierwszy kopnął piłkę, tym samym rozpoczynając mecz ze Szkotami. Choć po przerwie w naszej bramce znalazł się Łukasz Fabiański, to na pojawienie się na boisku Boruca musieliśmy czekać jeszcze kilkanaście minut. Gdy do tego doszło, trybuny oszalały. "Hej Artur witamy w domu" - skandowały trybuny naszego wysłużonego obiektu. Boruc tymczasem pozdrowił wszystkich legionistów, a następnie zafundował nam trochę rozrywki, wdając się w pojedynek sam na sam z Gottwaldem.
Niestety do słabego poziomu na boisku dostosowali się kibice, którzy woleli nie przemęczać swoich gardeł. Nasz doping stał na wyjątkowo słabym poziomie, a stali bywalcy naszego stadionu ten stan określali jednym słowem - piknik. Trudno się z tym nie zgodzić, ale upalna pogoda i "przyjacielski mecz" (takim mianem nazywał go spiker) nie zmobilizowały nas do wzmożonego wysiłku. Na nic były starania "Różyka" na gnieździe, który po dwuletniej przerwie powrócił na dawne miejsce. Pod koniec meczu na płocie pojawiła się flaga lokalnych rywali Celtiku, która zawisła do góry kołami. Rangersów przed paroma laty przyjęliśmy na naszym stadionie znacznie chłodniej, a ich płótno pod koniec spotkania zostało porwane. Po meczu większość udała się do pubów, aby w towarzystwie znajomych obejrzeć zmagania Włochów z Niemcami. Po tym meczu można dojść do wniosku, że Legia grała z Celtikiem na mocno zwolnionych obrotach ;) Oby mecze "na serio" rozgrywane były w podobnym tempie jak ten na MŚ.
Frekwencja: 10000
Kibiców gości: 40
Flagi gości: 3
Autor: Bodziach