|
Warszawa - Sobota, 22 lipca 2006, godz. 20:00 Superpuchar Polski - finał |
|
Legia Warszawa
|
1 (0) |
|
Wisła Płock
| 2 (1) |
Sędzia: Grzegorz Gilewski Widzów: 8000 Pełen raport |
|
Dwie różne połowy w wykonaniu kibiców Legii |
Legiony to żołnierska nuta
Większość z nas zaplanowała sobie urlopy w ten sposób, aby wypocząć w pierwszej połowie lipca, czyli przed pierwszym meczem naszej ukochanej drużyny. Ba, byli i tacy wariaci, którzy za miejsce wypoczynku wybrali francuską niewielką miejscowość, w której legioniści przygotowywali się do sezonu. Ci trochę mniej zwariowani, postanowili rozpocząć wspieranie Legii od meczu z Celtikiem i Wisłą Płock.
Mecze o Superpuchar rozgrywane są nieregularnie, ale zawsze grywa w nich mistrz kraju ze zdobywcą (bądź finalistą) PP. Tym razem Ekstraklasa SA wybrała Warszawę, jako miejsce rozegrania meczu pomiędzy zainteresowanymi drużynami. Niestety działacze tej instytucji okazali się dosyć łapczywi i ceny na mecz o to, mimo wszystko, mało prestiżowe trofeum, podyktowali wysokie. Liczyli zapewne, że bez problemu znajdą nabywców. Niestety, przeliczyli się. Prawie wypełniła się jedynie Żyleta. Na Krytej co drugie miejsce było puste. Nie brakowało chętnych do zakupienia biletów na łuki. Co ciekawe, choć na obu widoczność jest jednakowo beznadziejna... ten pod zegarem, przeznaczony dla gości z Płocka, wyceniono na 10zł/miejscówka. Natomiast ceny na łuk od Łazienkowskiej były droższe o 5 PLN. Dziwić mogło również dwukrotne "przebicie" cen na przedkrytą, w stosunku do wejściówek na odkrytą.
Płocczanie, którzy zorganizowali cały wyjazd w cenie 20zł, prezentowali się pod zegarem bardzo przyzwoicie. Na swój sektor dotarli około 30 minut przed meczem. Płot przyozdobili 9 flagami, z których dwie są własnością zaprzyjaźnionego z Płockiem Górnika. Ciekawie prezentowały się sąsiadujące ze sobą płótna, na których widniały daty powstania klubów. Na jednej 1948, na drugiej 1947... Niektórzy fani zastanawiali się nawet, czy przypadkiem płocczanie nie mają takiego problemu jak nasi sąsiedzi zza miedzy, którzy do dzisiaj próbują na siłę wydłużyć swoją historię.
Sam mecz rozpoczął się zupełnie nie po naszej myśli. Szybko stracony gol podziałał mobilizująco na rozleniwionych upałem kibiców. Brakowało jednak osoby, która poprowadziłaby nasz doping. Pod tym względem tylko przez kilka pierwszych minut błyszczeliśmy. Później było z tym coraz gorzej. Często do głosu dochodzili goście, którzy wspomagali się bębnem, co powodowało, że ich śpiew był równy i donośny. Niestety, o pierwszej połowie chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Ani na boisku, ani na trybunach nie działo się nic godnego uwagi. No, może poza wspaniałą postawą zasiadających na łuku żołnierzy. Ci pokazali wszystkim jak się powinno śpiewać. Wśród nich dosyć szybko wyklarował się jeden wodzirej, który sprawnie podyrygował towarzystwem. Cały pluton wstał z miejsc i zdzierał gardła aż miło! Nie dziwiło więc nikogo, że tym razem Żyleta dialog prowadziła głównie z plutonem... a nie z Krytą. Gdyby tak wszyscy dawali z siebie wszystko...
W przerwie nie brakowało głosów zwątpienia. Narzekano na grę piłlarzy oraz na wyjazd do Islandii. Niestety, większość osób na pytanie, czy jedzie do tego kraju, czyniło gest, oznaczający... brak odpowiednich środków pieniężnych. Wśród legijnego bractwa, nie brakowało jednak ludzi z poczuciem humoru, więc po chwili po trybunach przeszła plotka, jakoby do Islandii kursowały tanie linie lotnicze, w cenie 70zł za bilet w obie strony. Inni natomiast brak Włodarczyka tłumaczyli jego zamiłowaniem do podróży koleją i sugerowano, że to właśnie tym środkiem lokomocji udał się do Hafnarfjördur (jak to wymówić?!). Pierwsze chwile radości przeżyliśmy zaraz po przerwie. Wtedy udało się nam wyrównać, a agresja z jaką rozpoczęli drugą połowę piłkarze, pozwalała wierzyć, że będzie dobrze. Na trybunach już wcześniej słychać było spore poruszenie. Oto bowiem "Staruch" spełnił błagalne prośby wielu kibiców i powrócił na swoje miejsce. Ryk, jaki wydała z siebie "Żyleta" zaraz po powrocie króla, oznaczał że tej właśnie osoby brakowało do tego, aby legijny doping brzmiał na najwyższym poziomie. Mimo, iż na boisku nie wszystko układało się po naszej myśli, trybuny żyły aż do ostatniego gwizdka. Widać, a właściwie słychać było, że obecność na gnieździe S. to bardzo dobra decyzja. Wiślacy, którzy przez cały mecz machali flagami na kijach, po przerwie mimo wysiłków, nie mieli zbyt wielu okazji do zaistnienia. W pewnym momencie cały legijny młyn ściągnął koszulki. Widać było, kto w tym roku nie miał problemu z urlopem ;) Po chwili to samo uczynili przyjezdni. Niestety, po ostatnim gwizdku sędziego, to goście odpalili racę (już drugą), świętując zdobycie Superpucharu.
"Nic się nie stało, hej Legio nic się nie stało" - śpiewali fanatycy z odkrytej. Choć w tym momencie nasi piłkarze leżeli na murawie, legioniści pokazywali charakter. Są z drużyną i na dobre i na złe. Szkoda, że fanatyczni "wojskowi" z łuku musieli przedwcześnie opuścić trybuny. Na kolejne mecze powinno się tę kampanię wpuszczać na "Żyletę".
"Chyba już wszystkie drużyny zdobywały jakiś puchar na Legii" - rzucił ktoś z tłumu. Chyba miał rację. Nasz stadion służy do świętowania trofeów. Pod meczu, gdy goście ściągnęli flagi i zaczęli trzęść płotem, mogło się wydawać, że tym razem... nawet przy wyniku 1-2 będzie dogrywka. Ostatecznie było bardzo spokojnie. Piłkarze Wisły świętowali w swoim gronie. My natomiast nie rozchodziliśmy się do czasu wręczania pucharu. Jednak zamiast ubliżać gościom, przypominaliśmy wszystkim, że Mistrzem Polski jest Legia! Tym, którzy mają finansową możliwość uczestniczenia w - na pewno - niezapomnianej wyprawie do Islandii, życzymy powodzenia... i trochę zazdrościmy ;) Za tydzień natomiast pierwszy mecz ligowy. Oby było nas dwukrotnie więcej niż dzisiaj!
Frekwencja: 8000
Kibiców gości: 200
Flagi gości: 9
Doping Legii: 5
Doping gości: 8
Autor: Bodziach