|
Donieck - Środa, 9 sierpnia 2006, godz. 18:30 Liga Mistrzów - 3. runda eliminacyjna |
|
Szachtar Donieck
|
1 (1) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Frank De Bleeckere (Belgia) Widzów: 20000 Pełen raport |
|
W Doniecku zameldowało się pół tysiąca fanów Legii |
Prawie jak w Katowicach
"Jesteś gwiazdą, gwiazdą, piłkarską fantazją, wzbudzasz zazdrość, zazdrość, u napastników..." - niosły się słowa piosenki o jednym z piłkarzy Legii w samolocie, którym podróżowało 150 fanów z Warszawy. Choć wszystkim humory dopisywały i zabawa trwała przez cały lot, to słów tej piosenki nie należy traktować na serio. Niestety nasz zespół przegrał w pierwszym meczu w Doniecku i o awans do Ligi Mistrzów będzie trudno. Nie brakowało jednak optymistów, bezgranicznie zakochanych w Legii, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że Legia może nie zagrać po raz drugi w Champions League. "Do boju Legio marsz..." - w ten sposób, już 2 tygodnie przed rewanżem śpiewali optymiści.
Mogliśmy na pewno trafić na bardziej atrakcyjnego (głównie turystycznie) rywala. Los jednak chciał, abyśmy przebyli 1500 kilometów na wschód, do Doniecka, więc cóż było robić? To i tak znacznie mniej niż w przypadku Islandii. Niby odległość dzielącą oba miasta można spokojnie przebyć samochodem, ale po relacjach tych, którzy już kiedyś byli na Ukrainie, ochota na samochodową wyprawę przeszła niejednemu. Pociągiem czas wyprawy wynosi 2 dni w jedną stronę. Nie każdy mógł sobie pozwolić na tak długi urlop. A w takim przypadku jedynym sensownym rozwiązaniem pozostawał samolot. Niestety na co dzień nie ma bezpośrednich lotów ze stolicy naszego kraju do Doniecka, a oferta Lufthansy była mało atrakcyjna finansowo. Na szczęście sprawy w swoje ręcę wzięli ludzie z SKLW, którzy zorganizowali specjalny samolot! W porównaniu z Lufthansą cena bardzo przystępna. Nie brakowało więc chętnych. Były również dwa autokary, busy i mimo wszystko auta. Ukraińcy spodziewali się półtoratysięcznej grupy z Warszawy. Chyba trochę przeliczyli nasze możliwości, głównie finansowe. Donieck to jednak nie Wiedeń i nawet tych 500 osób, które dojechały na miejsce, należy uznać za wynik więcej niż dobry.
W Doniecku pierwsi kibice pojawili się już dzień przed meczem. Grupa samolotowa przybyła w środowe popołudnie, kilka godzin przed spotkaniem. Każdy miał chwilę czasu na zwiedzenie miasta i zapoznanie się z miejscową kuchnią. Stadion Szachtara mieści się w centrum miasta i w bliskiej okolicy znajdują się warte zobaczenia - plac Lenina i inne charakterystyczne miejsca Doniecka. "Takie większe Katowice" - próbował znaleźć jakieś polskie porównanie jeden z nas. O tym, że cech wspólnych z Górnym Śląskiem jest więcej przekonaliśmy się przed meczem, gdy wokół stadionu królował słonecznik. O ile miasto nie powala na kolana, to miejscowa kuchnia jest naprawdę pierwszej klasy. Barszcz ukraiński, który zapewne znacie, to zupełnie inna zupa, niż to co jadamy w Polsce. A pierogi z kartoszkami i gribami - po prostu palce lizać! Na przystawkę oczywiście bardzo popularna na Ukrainie soła. Po takim obiedzie, w całkiem przystępnych cenach, można nic nie jeść przez cały dzień. Choć z drugiej strony po paru godzinach znów ślinka cieknie na samą myśl o wspomnianych pierogach.
Na ulicach widać różnice w zamożności mieszkańców. Albo nowoczesne BMW albo stara Vołga. Samochodów klasy średniej praktycznie nie widać. Jest za to sporo kasyn, innych miejsc, gdzie można uprawiać hazard... oraz sex za pieniądze. Uwagę przykuwają poruszający się na rowerach milicjanci. Nam nie przysporzyli kłopotów, ale gdy tylko zwietrzą interes, trzeba być przygotowanym do sypnięcia dolarem, jako zadośćuczynienie popełnionego wykroczenia. W sklepach natomiast funkcjonuje znany z filmu Bareji motyw "Tych klientów nie obsługujemy". Zapewne w Doniecku niektórzy kibice po zakupy kursować muszą do sąsiednich miejscowości, bo za skradziony jogurt znajdują się na czarnej liście umieszczonej przed wejściem. Gdy do meczu pozostawało coraz mniej czasu, przemieściliśmy się w okolice stadionu. Wokół niego rozstawione zostały stoiska z pamiątkami oraz punkty, gdzie kibice Szachtara mogli za darmo pomalować swoje twarze w barwy klubowe. Nie brakowało milicji, która jednak z dystansu obserwowała co się dzieje wokół i nikomu do głowy nie przyszło, aby nakazywać komukolwiek rozejście się (jak to ma miejsce pod naszym stadionem w ostatnim czasie). Legioniści zebrali się w jednej z knajp kilkadziesiąt metrów od stadionu i stąd w jednej grupie przemaszerowali pod wejście na sektor. "Czy to więzienie?" - zapytał ktoś powątpiewający w to, że za bramą znajduje się jakikolwiek sektor. W końcu nas wpuszczono, ale nie obyło się bez problemów. Otóż okazało się, że regulamin stadionowy zabrania wnoszenia nań zapalniczek i papierosów. Nałogowcy mieli niemały problem. Co prawda znaleźli się tacy, którzy znaleźli sposób na namolną policję, ale później otrzymywali mandaty. "Nie kurit" - takie napisy były widoczne w wielu miejscach stadionu.
Dziwić nas mogło małe, wydawało się, zainteresowanie meczem. Jeszcze 30 minut przed piewszym gwizdkiem sędziego stadion był prawie pusty. Dwa kwadranse wystarczyły jednak, aby kilkanaście tysięcy osób przekroczyło bramy stadionu i zajęło swoje miejsca. Na krzesełkach ułożone były pomarańczowe kartoniki, ale nie wszyscy wiedzieli zapewne do czego one służą i prezentacja z kartonów nie wyszła miejscowym. No... chyba, że celowo kartony zostały ułożone na krzesełkach, jako podkładka pod pupę ;) My zasiedliśmy w sektorze 1, za jedną z bramek, tuż obok telebimu. Jednego z dwóch na tym stadionie, który już za parę miesięcy pójdzie w odstawkę, bo w Doniecku budują stadion znacznie bardziej nowoczesny. Młyn gospodarzy mieści się dokładnie po przeciwnej stronie. Dominują barwy obchodzącego w tym roku 70-lecie istnienia Szachtara. Na dole młyna są miejsca dla bębniarzy i prowadzącego doping. Wszyscy mają mikrofony i dobre nagłośnienie na sektorach sąsiadujących z młynem, tak aby wszyscy dobrze wiedzieli co mają śpiewać. Trzeba przyznać, że doping miejscowych może robić wrażenie. Równiuteńki, rytmiczny... tłumiony tylko przez pozostałą część stadionu, która zamiast wokalnie wspierać swoich piłkarzy, piszczy i dmucha w trąbki. Na płocie wywieszają zaledwie kilka flag. Mają również kilka flag na kijach. W czasie spotkania pokazują, że słowo ultras nie jest im obce. Już na samym początku prezentują sektorówkę. Później pokazują jeszcze serpentyny, szarfy i kolejne sektorówki - zarówno barwówki, jak i tworzące napis FC SD. W ich sektorze widać również napis podnoszony kilka razy w czasie meczu [akurat z sektora gości nie widać go było zupełnie] - "Nigdy Legia i Pasy, tylko z Wisłą zawsze jazda!". Nie wiemy, czy miała to być tylko i wyłącznie prowokacja, czy też może w szeregach Szachtara faktycznie zaplątali się jacyć Wiślacy, ale faktem jest, że przed meczem "wpadł" nam w ręce szal Białej Gwiazdy.
Nasz sektor został ozdobiony 16 płótnami. Obok nich wisiała flaga Zenita St. Petersburg, którego kibice już nie pierwszy raz odwiedzili Legię. Doping prowadził oczywiście Staruch, który nie musiał nikogo mobilizować do wysiłku. Nie po to jechaliśmy taki kawał i za takie pieniądze, aby teraz 90 minut się oszczędzać. Trochę śmiechów było, gdy spiker czytał składy. Akurat zarówno ten miejscowy, jak i jego kolega, który miał czytać składy po polsku zakomunikowali widowni, że prezesem Legii jest Piotr Rzygo.
"Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Legia gra... aejao hej Legia gooool" - ta pieśń wychodziła nam wybornie. Zresztą przećwiczyliśmy cały legijny repertuar, łącznie z Mazurkiem Dąbrowskiego. Tym razem nie pozostaliśmy do końca apolityczni... i prowokując nieco miejscowych (dodać należy, że przed meczem nastawionych do nas sympatycznie) skandowaliśmy "Juszczenko, Juszczenko". Cały stadion odpowiedział legijnemu sektorowi donośnymi gwizdami, buczeniem i... zapalniczkami. Było też hasło "Ukraina bez Putina". Dobrze, że jednak głównie skupialiśmy się na wspieraniu naszych graczy. Pod tym względem wypadliśmy na medal. Oczywiście nie obyło się bez masowego ściągania koszulek. Gdy w 39 minucie sędzia sędzia niesłusznie podyktował rzut karny dla gospodarzy, zapanował straszny tumult. Niestety po chwili przegrywaliśmy 1-0. Miejscowi po chwilowej ekstazie wrócili do swojego stałego trębackiego repertuaru, skutecznie zagłuszającego doping dla Szachtara.
Po przerwie niestety na boisku nic się nie zmieniło, choć emocji nie zabrakło. W sektorze również było gorąco, a to za sprawą naprawdę donośnego dopingu. Przeciągłe "Goooooooool" musiało robić wrażenie na gospodarzach. Choć Legia zagrała zupełnie inaczej niż w 1 połowie, nie było komu wykończyć akcji. Na sektorze powstrzymywano się jeszcze od komentarzy pod adresem Włodarczyka. Po meczu już nie. Sporo nerwów kosztowała nas ostatnia minuta. Miejscowi już celebrowali zdobycie drugiej bramki, gdy sędzia odgwizdał spalonego. Choć tym razem nie sprzyjał gospodarzom. Po meczu nasi gracze podziękowali nam za wsparcie. Gracze Szachtara znacznie szybciej opuścili murawę, nie świętując jakoś przesadnie skromnej zaliczki.
Ściągnęliśmy flagi i oczekiwaliśmy na wypuszczenie z sektora. Zależało nam bowiem na czasie, aby jak najszybiej dotrzeć na lotnisko. Po kilkunastu minutach wrota zostały otwarte i mogliśmy zasiąść w przygotowanych dla nas autobusach, które zawiozły nas na lotnisko. Inni podjechali do swoich pojazdów, którymi przybyli do Doniecka. Jednych czekał zaledwie dwugodzinny lot, innych prawie dwudniowa tułaczka po dziurawych ukraińskich drogach... Wszyscy jednak wracaliśmy w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. W samolocie powstało co najmniej kilkanaście przyśpiewek o mało skutecznym napastniku naszego klubu. Teraz pozostaje nam czekać na rewanż. Legia musi awansować do Ligi Mistrzów!
P.S. Dzięki Woytaszenko!
Frekwencja: 20000
Kibiców gości: 500
Flagi gości: 16
Doping Szachtara: 7,5
Doping Legii: 9
Autor: Bodziach