Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Sanok - Środa, 20 września 2006, godz. 15:00
Puchar Polski - 1/16 finału
Herb Stal Sanok Stal Sanok
  • 37' Badowicz
  • 77' Gryboś
2 (1)
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 73' Radović
1 (0)

Sędzia: Marek Kowal
Widzów: 3000
Pełen raport
Na południe Polski wybrało się około 150 kibiców Legii. Większość załamywala ręce i straciła cierpliwość po wyczynach piłkarzy... - fot. Mishka

Żarty się skończyły

Mecze w Pucharze Polski charakteryzują się tym, że zazwyczaj rozgrywane są w środku tygodnia, ale można w nich trafić drużynę, z którą spotkanie w innych okolicznościach nie byłoby możliwe. Tak więc dla znudzonych zaliczaniem po raz enty tych samych ligowych stadionów, jest to możliwość odwiedzenia miejsc tzw. "egzotycznych". Tym razem w 1/16 finału PP trafiliśmy na Stal Sanok, na co dzień występującą w trzeciej lidze. Nie dziwiła więc mobilizacja wśród miejscowych. Także w Warszawie nie brakowało głosów, że w Bieszczady po prostu trzeba jechać. Niestety parę dni przed wyjazdem, klub wydał chore oświadczenie, zgodnie z którym osoby pojedyncze biletów do Sanoka kupić nie mogą. Choć jak zapewnia dyrektor ds. bezpieczeństwa, formalności związane z wyjazdami powinny być przestrzegane przez wszystkich... na taki krok zdecydowała się tradycyjnie jedynie Legia.

Wobec tego przed ruszeniem w drogę kilkadziesiąt osób poszło do spowiedzi na Łazienkowską. Trasa przejazdu, planowane miejsca postoju, marka i nr rejestracyjny samochodu - to wszystko trzeba było "wyśpiewać" naszym śledczym. Jeśli ktoś jeszcze łudził się, że żyje w wolnym kraju, niech się natychmiast ocknie! Inna sprawa, że osoby pracujące w klubie pojęcie o geografii mają żadne, skoro bez zastanowienia wpisywały do specjalnych formularzy trasy wiodące przez Szczecin, Suwałki, Częstochowę i wiele innych miejscowości. Wiarygodności danych nikt nie sprawdzał, liczono jednak na szczerą spowiedź. Bez niej bowiem nie ma rozgrzeszenia...

Pierwsi kibice ruszyli do odległego Sanoka już we wtorkowy wieczór, aby spędzić w pociągu kilkanaście godzin... w jedną stronę. W zamian za to spodziewali się przyzwoitej postawy piłkarzy i pewnego awansu do kolejnej rundy. Zmotoryzowani legioniści wyruszyli w środowy ranek, aby zdążyć na rozpoczynający się o 15 mecz. Większość grupy została skierowana na parking pod "Kauflandem", ale przemierzając uliczki Sanoka można było natknąć się na warszawskie blachy w wielu innych miejscach. Zgodnie z zapowiedziami, stadion przeżywał oblężenie, jakiego jeszcze Sanok nie widział. Przyjazd mistrza Polski wzbudził olbrzymie zainteresowanie, a bilety dla miejscowych rozeszły się pierwszego dnia sprzedaży, praktycznie na podstawie telefonicznych zamówień. Ponadto kibice siedzieli praktycznie wszędzie - na balkonach, w oknach okolicznego "Domu Turysty" oraz na drzewach.
Przed wejściem na nasz sektor czekała policja z... listą spowiedników. Ci, którzy się na niej znajdowali, mogli bez problemu wejść na ekskluzywny sektor i delektować się pięknymi widokami gór w oddali. Pozostali musieli pertraktować. Na tyle skutecznie, że wszyscy z nas weszli. Widać było wśród nas regionalne fan-cluby, które na co dzień nie mogą na żywo wspierać swojego ukochanego klubu z Warszawy. Warto zwrócić uwagę na fakt, że nasz prowizoryczny sektor... został parę dni wcześniej remontowany. Postawiono więc trzystopniową konstrukcję, mającą imitować trybunę. Widoczność z sektora była przeciętna... może to i dobrze, bo tego dnia na grę piłkarzy nie dało się patrzeć.

Młyn gospodarzy znajdował się tego dnia nie na Krytej, jak na meczach ligowych, lecz na kiepskich miejscach za bramką po drugiej stronie obiektu. Pod dachem działacze Stali woleli posadzić różnych polityków i innych wielce zasłużonych, którzy na meczu byli prawdopodobnie po raz pierwszy. O to właśnie pretensje mieli gospodarze. "Ligowy mecz - 500 osób, PP z Legią - 2500 osób = 2000 baranów, którym nie zależy na Stali" - takiej treści transparent pojawił się na płocie. Obok niego zaś kilka flag Stali i po jednym płótnie zaprzyjaźnionych - Sanovii Lesko i JKS Jarosław. Liczba ich młyna, według samych zainteresowanych, wynosiła ok. 400 osób. Doping prowadzili przez większość meczu, choć z naszej perspektywy słabo słyszalny. My również niezbyt się wysilaliśmy, ale w pierwszej połowie jeszcze jakoś to wyglądało. Choć mecz toczył się bez obustronnych bluzgów, to z okien pobliskiego bloku, skąd mecz obserwowało kilkadziesiąt osób, dochodziły co jakiś czas ambitne okrzyki "Legia dziady". Tak więc w paru przyśpiewkach zwróciliśmy się do "blokersów", a także zadaliśmy im pytanie, ile zapłacili za bilety. Zaśpiewaliśmy im również bardzo dobrze znaną piosenkę z jednego z kultowych seriali - "Nad wszystkim czuwa gospodarz domu...". W tych pięknych okolicznościach przyrody zabawa trwała na całego... w końcu Warszawa jest od tego. Niestety, na zabawę zdecydowali się także grajki w białych koszulkach, którzy postanowili dać trochę radości miejscowym kibicom. Wynik 1-0 w plecy z trzecioligowym outsiderem wydawał się jakimś kiepskim żartem dla fanów, którzy przejechali kilkaset kilometrów w środku tygodnia, naprędce kombinując urlop, czy fikcyjne zwolnienie w pracy. Piłkarze niewiele jednak robili, aby zmienić ten stan rzeczy, wobec czego po przerwie skończyły się żarty. "Legia II lepiej gra" - to najłagodniejsza przyśpiewka o naszych graczach w drugiej części spotkania.
Kibice Stali poza dopingiem zaprezentowali również parę pokazów pirotechnicznych - były świece dymne, stroboskopy. W ilościach jednak skromnych. Mimo to jak na usytuowanie swojego młyna, pokazali się nieźle. Na plus należy zaliczyć brak jakichkolwiek werbalnych zaczepek pod naszym adresem.

W przerwie trwała dyskusja, dlaczego gramy tak słabo oraz czy... jest przewidziany jeszcze mecz rewanżowy. Ustalono zgodnie, że choć rewanżu nie ma, to jeśli mecz zakończy się remisem, w ramach wyjątku najpierw odbędzie się seria rzutów karnych, następnie zaś dogrywka. Ale, aby doprowadzić do dogrywki, trzeba jeszcze strzelić tyle samo bramek co trzecioligowiec.
"Ta nazwa zobowiązuje" - śpiewała grupa legionistów w kierunku piłkarzyków, którzy dalej kopali się w czoło. "Może zmiana trzech graczy coś zmieni?" - zastanawiali się naiwni. Niestety, tego dnia nikomu, może poza Radoviciem, nie chciało się walczyć o dobre imię klubu. Rozpoczął się więc festiwal wyzwisk i gróźb, tak dawno nie słyszanych przez piłkarzy Legii. Widocznie miarka się przebrała. "Nie wygracie - wpier... macie" - te słowa piłkarze zapamiętali na tyle dobrze, że po końcowym gwizdku sędziego biegiem udali się do szatni. Choć mecz mógł się rozstrzygnąć zupełnie inaczej. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry, kapitan Legii pokazał nie po raz pierwszy, że nie jest godzien noszenia opaski kapitańskiej. Wobec czego zamiast dogrywki, rozpoczęło się święto w Sanoku. Stal osiągnęła największy sukces w swojej kilkudziesięcioletniej historii. Nasi piłkarze po odpadnięciu rok temu z FC Zurich z europejskich pucharów, po raz kolejny zapisali się w historii klubu. Odpaść z tak nisko notowanym rywalem to wstyd i hańba. Nie brakowało więc opinii, że pobłażanie się skończyło i trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Szkoda tylko, że kibice z Warszawy nie widzieli uśmiechniętych piłkarzy, pozujących do zdjęć z sanocczanami. Czyżby nic się nie stało?!

Zaraz po zakończeniu spotkania zostaliśmy wypuszczeni z sektora i w obstawie policji przeprowadzeni do naszych pojazdów. Długa droga powrotna obfitowała w kolejne pomysły, jak nagrodzić piłkarzy za wspaniałe wyniki z obecnego sezonu. Abyśmy i my nie nudzili się przesadnie, powrót postanowiła umilić nam jedna ze świętokrzyskich ekip.
W Warszawie zameldowaliśmy się późno w nocy. Wkurzeni niemiłosiernie, że byliśmy świadkami tak żenującego meczu. Co ciekawe, z wygranej Stali cieszyli się jedynie fani sanockiej jedenastki. Prezes Konieczny stwierdził bowiem, że z ekonomicznego punktu widzenia awans do dalszej rundy nie bardzo im się opłacał. Może więc z tego samego założenia wyszły nasze gwiazdeczki, tyle że bardziej się "postarały" od rywala.
Przed nami oczekiwanie na decyzję w sprawie wyjazdu do Kielc. Jeśli PZPN przyklepie nam zakaz, trzeba będzie się szykować do wyjazdu do Wiednia. Choć po środowym wyniku, entuzjazm przed wyprawą do Austrii jakby trochę zmalał.

Frekwencja: 3.000
Kibiców gości: 170
Flagi gości: 4

Doping Stali: 6,5
Doping Legii: 4