Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Łódź - Piątek, 27 października 2006, godz. 20:00
Ekstraklasa - 12. kolejka
Herb Widzew Łódź Widzew Łódź
    0 (0)
    Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
    • 22' Roger (k)
    1 (1)

    Sędzia: Tomasz Mikulski
    Widzów: 10000
    Pełen raport
    Na Widzewie zabrakło oficjalnie kibiców Legii, ale nie zabrakło rac - fot. Mishka

    Hamowanie emocji

    Nie jest to normalne, że będąc na meczu nie mogę uzewnętrznić siedzących we mnie emocji i uczuć. Gdy bowiem kocham kobietę, nie muszę kryć się z wyznaniem jej swojej miłości. Niestety w Łodzi było inaczej. Siedząc wśród nastawionej niezbyt przychylnie do Legii publiczności, trzeba było sztucznie hamować swoje uczucia. Po bramce nie było więc wiwatów i głośnych okrzyków, a jedynie niewielki uśmiech. Nieskrępowanie radowała się tylko dusza.

    Mecze z Widzewem oraz wyprawy do Łodzi zawsze były jednymi z ciekawszych. Dobrze pamiętamy miejscowych kamieniarzy (chyba najsłynniejszych swego czasu w kraju), riposty na oprawy łodzian, a także radość po ostatnich wygranych naszych piłkarzy w mieście włókniarzy. Tym razem nie mieliśmy możliwości zawitania w zwartej grupie na stadion przy ul. Piłsudskiego. Mimo starań SKLW i KP Legia, nie udało się anulować ciążącego na nas zakazu wyjazdowego. Wchodziła w grę jedynie wizyta incognito na stadionie Widzewa. Także to nie było zadaniem łatwym, bowiem dzień przed meczem w kasach skończyły się wejściówki. Na szczęście dzięki pomocy kilku uprzejmych osób, udało się skołować wejściówkę.

    W dniu meczu wokół stadionu trwał totalny melanż. Choć w okolicznych sklepach nie sprzedawano od trzech godzin alkoholu, wszyscy wokół raczyli się procentowymi trunkami. Policja nie reagowała. Do jednej kasy ustawiło się kilkaset osób. Prawdopodobnie dodrukowano trochę biletów. Wchodząc na stadion dziwiła mało drobiazgowa kontrola oraz praktycznie brak ochrony na trybunach. Fani skakali przez płot między sektorami, za nic mając różnice cen obowiązujących na inne trybuny. Nikt nie próbował im jednak w tym przeszkodzić. Totalna samowolka. Faktycznie, wobec braku fanów Legii, nie był to już mecz podwyższonego ryzyka, ale większe zabezpieczenia obserwujemy często nawet na stadionach w niższych ligach. Najszybciej zapełnił się sektor pod zegarem, gdzie usytuowany jest młyn Widzewiaków. Także inne trybuny zapełniły się w końcu fanami w czerwonych, bądź niebieskich szalikach. "Legia k..." - słychać było okrzyki wokół. Palce same składały się w pięść, ale... trzeba było zachować zimną krew. Od razu przypomniał mi się wypad w podobnej scenerii do Chorzowa. Dobrze, że tu przynajmniej mówią po polsku - przeszło mi przez myśl.

    Jako że na całkiem wygodnym krzesełku usadowiłem się sporo przed meczem, postanowiłem zlustrować miejscowy catering. Tu nieco zaskoczyło mnie, że ceny kiełbasek zależą od wielkości "giętej". W zależności od porcji można więc zapłacić od 7 do 10 złotych. No dobra, ile jeszcze do meczu? 8 minut? - zastanawiam się patrząc na zegar, gdzie uciekła mi godzina. Czyżby zmiana czasu letniego na zimowy w Łodzi dokonywała się wcześniej? No tak, zegar nie działa. Nie udaję jednak zdziwionego tym faktem, bo nie mam pojęcia, jak długo taki stan rzeczy ma miejsce. Piłkarze wybiegają na murawę. To legioniści z pewnością. Wzbudzają bowiem większe zainteresowanie niż piłkarze z logo "Harnasia" na koszulkach. Trwa festiwal bluzgów pod adresem naszego ukochanego klubu. Norma. Widać, że wszystkim wokół zależy na wygraniu tego meczu. No prawie wszystkim, na tej samej trybunie dostrzegam bowiem parę znajomych twarzy. Oni również byli niepokorni i postanowili olać zakaz.

    W końcu jest 20. Piłkarze wychodzą na boisko. Wszyscy w koszulkach z hasłem "Czerwona kartka agresji i rasizmowi". Jak ma się to hasło do sytuacji z ostatniej minuty? No dobra, ale na razie nie zaczęliśmy gry. Pod zegarem fani prezentują hasło "Zakazy i kary - kochają tą broń, nie wiedzą jednak że...". Nad nim powiewa sektorówka z logo PZPN w czarnej scenerii kartoników. Po chwili wjeżdża nowa sektorówka z postacią kibica, nowe hasło na płocie - dopełniające poprzednie zdanie - "Show must go on". Pojawiają się też flagi oraz race. Jedni skandują hasła pod adresem piłkarskiej centrali, inni zaś śpiewają o swoim klubie. Legioniści siedzący przez większość meczu cicho, tym razem mogą coś krzyknąć razem z gospodarzami. Wybieramy "bramkę" PZPN ;). Na boisku akcja, akcja, akcja. Miejscowi reagują bardzo nerwowo. Co chwila gryzę się w język, aby nie wyrwał mi się jakiś okrzyk, który zdradziłby mnie, bądź kogoś ze znajomych siedzących obok. Po kilkunastu minutach panowie siedzący przed nami - tak sądzę - zaczęli coś podejrzewać. Rzut karny dla Legii zupełnie nas nie zmartwił. Nie zamierzaliśmy również bluzgać sędziego. Jedyne co robimy, to wstajemy razem ze wszystkimi. Oni jednak liczą, że Fabiniak obroni strzał Rogera, my zaś wiemy dobrze, że tak być nie może. Ufff, wyszło na nasze. Niestety radość trzeba jakoś stłumić. W sumie dobrze, że był to rzut karny, bo każdy mógł się do tego... przygotować. Kto wie, jaka byłaby nasza reakcja przy bramce z akcji. Może bardziej spontaniczna? Tego jednak się nie dowiemy. Na szczęście.

    W przerwie spotykamy kolejnych znajomych. A więc nie tylko my postanowiliśmy wybrać się do Łodzi. "Za kim jesteś?!" - słyszę pytanie oraz rękę na plecach. Na szczęście głos jest znajomy. Przybijamy piątkę i dyskutujemy o tym, w jaki sposób udało nam się załatwić wejściówkę. Przerwa mija bardzo szybko. Druga połowa też jakby szybciej niż pierwszych 45 minut. Trzeba przyznać uczciwie... Widzew dopinguje kapitalnie. Ludzie spod niedziałającego zegara są jak w transie - nie milkną ani na moment!!! Nie ma momentu przestoju, chwili na opieprzanie nieśpiewających. Może takich nie ma? A może wszyscy mobilizują się wzajemnie. Faktem jest, że dają świetny popis. Słynne "Broendby" wychodzi im kapitalnie. Przyznaję bez bicia. Gdy do tego włącza się jeszcze prosta, nikogo nie dziwi, że piłkarze w czerwonych koszulkach są zmobilizowani na maksa. Na trybunie prostej właśnie pojawia się transparent "To my nadajemy kolorytu szarej polskiej piłce", nad którym odpalonych zostaje 10 rac. Obok wisi transparent "Ultraprotest.pl". Oj, będą kary dla łodzian. Nie przejmując się tym wcale, widzewiacy kontynuują ogólnopolski protest. Ponownie możemy zaśpiewać ze wszystkimi.

    Kolejnej pieśni już nie śpiewamy. Ale cały stadion głośno i równo ryczy "Tylko łódzki Widzew... w naszych serach on". "K..., jak oni to równo śpiewają" - stwierdza po meczu znajomy. To prawda. Do tego bęben i równiusieńkie klaskanie... Pierwsza klasa. Mecz ma się ku końcowi. "Jak ja bym chciał, żeby im dokopali! Ile ja bym za to dał?!" - słyszę błagalny okrzyk dwa rzędy wyżej. Nic z tego, nie tym razem. Choć emocji nie brakuje w doliczonym czasie gry, kiedy sędzia zupełnie zwariował i ukarał dwóch legionistów. Po chwili koniec! Szybko schodzimy na dół trybuny. Łodzianie zaś dziękują swojej drużynie za walkę. "Nic się nie stało" - słychać wkoło. Jak to nic - myślę sobie. Legia zdobyła trzy punkty! Szkoda tylko, że nie mogliśmy tego meczu obejrzeć w normalnych warunkach. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne.

    Frekwencja: 10.000
    Kibiców gości: 0 (zakaz)

    P.S. Serdeczne podziękowania dla turi, Marty, Wisienki oraz reszty legionistów, dzięki którym miałem możliwość obejrzeć ten mecz.

    Autor: Bodziach