|
Warszawa - Piątek, 3 listopada 2006, godz. 20:00 Ekstraklasa - 13. kolejka |
|
Legia Warszawa
- 54' Szałachowski
- 60' Szałachowski
- 86' Radović
|
3 (0) |
|
Lech Poznań
| 2 (0) |
Sędzia: Krzysztof Słupik (Tarnów) Widzów: 13000 Pełen raport |
|
Efektowna oprawa przygotowana przez Nieznanych Sprawców - fot. Fumen |
Riders on the storm
Te mecze nie są jednymi z wielu. To one sprawiają, że kibice z chęcią przychodzą na stadiony i ani przez chwilę nie zastanawiają się czy było warto. Mowa o spotkaniach z przeciwnikami, którzy nie są nam obojętni. Takimi jak Widzew, Wisła, czy Lech. Właśnie z poznańską drużyną zmierzyliśmy się w piątkowy, chłodny wieczór na Łazienkowskiej.
Już trzy dni przed meczem, czyli drugiego dnia sprzedaży, zabrakło biletów na Żyletę. Dobrych kilka godzin przed rozpoczęciem meczu z kas zniknęły ostatnie wejściówki i pewnym było, że na trybunach zgromadzi się komplet widzów. Nie zawiedli również goście, którzy w 100% wykorzystali przyznaną im pulę biletów i w 7 stówek pojawili się w Warszawie. Fani "Kolejorza" konkretnie oflagowali swój sektor, wywieszając nań około 25 płócien. Choć nie zaprezentowali żadnej oprawy, pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie, dopingując swój zespół przez cały mecz. Niestety pod względem dopingu, mimo usilnych starań S., nie szło nam najlepiej. Boczne sektory zupełnie nie wiedziały co śpiewa "młyn". Kryta zaś śpiewała swoje. Tylko momentami było tak głośno, jak powinno być przez cały mecz. Na boisku zaś nie brakowało emocji. Głównie po przerwie.
Trybuny naszego stadionu zapełniały się dzisiaj wyjątkowo szybko. Już godzinę przed meczem trybuna odkryta była prawie w komplecie. Nieco inaczej było w przypadku drugiej strony stadionu... ale Kryta ma to do siebie, że wypełnia się w ostatniej chwili. Wychodzących na boisko legionistów przywitały gorące śpiewy, lechitów zaś stek wyzwisk i seria śniegowych piguł. Właściwie przez całą rozgrzewkę trwało "polowanie" na piłkarzy z Poznania. Wybuchy radości oznaczały, że któryś ze śnieżnych miotaczy nie chybił. "Trafiony zatopiony!" - dało się słyszeć wiwaty. Prawdziwego zatopienia "Kolejorza" mogli jednak dokonać tylko piłkarze. A ci w pierwszej połowie prezentowali się marnie. Zupełnie jak nasz śpiew...
Zdecydowanie lepiej od wokalnych popisów legionistów wypadła oprawa przygotowywana przez NS. Zamiast rywalizacji z Lechem, pod tym względem przyszło nam grać do jednej bramki. Lechici bowiem, ku zdziwieniu większości obserwatorów, nie zaprezentowali nic z repertuaru ultras. Żyleta zaś pierwszy punkt oprawy pokazała, zgodnie z tradycją, na początku meczu. Wzdłuż płotu ułożony został 3-metrowy transparent z hasłem "To my nadajemy kolorytu szarej polskiej piłce". Ponad nim kilka tysięcy ludzi podniosło do góry kartoniki, które utworzyły barwy - od lewej przechodzące w czerwień, od prawej zaś w zieleń. Po środku zaś pojawiła się sektorówka z wyciętą dłonią ułożoną w nasz znak firmowy - eLkę. Po chwili na trzech sektorach odpalonych zostało kilkanaście rac. "PZPN, PZPN, j... j... PZPN" - śpiewał cały stadion. Ultraprotest trwa. I trwać będzie, bo na kompromis na razie się nie zanosi. Może w przerwie zimowej? Zobaczymy.
W trakcie meczu nieźle wychodziły nam tańce - zarówno "tradycyjny" walczyk labada, jak i wersja pogo wyglądały ciekawie. Tańczyli również przyjezdni, ale w innych momentach niż my. Nie mogło zabraknąć i nie zabrakło docinek pod adresem przeciwnika. Legioniści m.in. przypominali rok 93 i mistrzostwo przy zielonym stoliku. Poznaniacy odpowiadali zaś o wychowaniu w nienawiści do Legii. "Uprzejmości" było więcej, ale nie warto ich przytaczać. Dominował jednak doping dla swoich drużyn. Lechici próbowali wprowadzać nowe pieśni do swojego repertuaru i jedna z nich całkiem nieźle im wychodziła. Nam na pewno nie pomagał fakt kiepskiego nagłośnienia trybun. Boczne sektory trybuny odkrytej właściwie zupełnie nie słyszały swojego wodzireja. Wydaje się, że nowe, lepsze nagłośnienie, jest teraz sprawą priorytetową. Z drugiej strony to nie jedyna wymówka dla zasiadających na Żylecie osób. "Czy kibice Legii prowadzili dziś jakiś protest, że tak cicho śpiewali?" - zastanawiali się po meczu dziennikarze. Niestety, oprócz ultraprotestu, innych form wyrażania swojego niezadowolenia nie prowadziliśmy. Może szkoda, bo jakimś protestem byłoby najłatwiej wytłumaczyć naszą słabszą dyspozycję.
Emocje zaczęły się po przerwie. Wtedy mecz rozpoczął się na dobre. Ultrasi zaprezentowali kolejną oprawę - tym razem na płocie pojawił się napis wykonany z folii "Riders on the storm" podświetlany stroboskopami. Powyżej nad głowami kibiców powiewała malowana sektorówka na 3 sektory, która przedstawiała dwóch fanów Legii trzymających w ręku race. Tłem dla oprawy było kilka tysięcy arkuszy folii aluminiowych. Warto zauważyć, że wielkie litery hasła, które pojawiło się na płocie układały się w słowo "RIOTS". Tak więc miało ono podwójne przesłanie, a nawiązywało oczywiście buntu, jaki ma miejsce wśród całej kibicowskiej społeczności w Polsce. Oprawa wyjątkowo nie spotkała się z aplauzem ze strony Krytej, co świadczyć może o... niezrozumieniu przesłania.
Na boisku rozpoczęło się dziać to o czym marzyliśmy. Jeden gol, drugi gol... Gdy Legia wyszła na prowadzenie 2-0, a cały stadion już zupełnie śmiało zaczął wyginać ciało... odpowiedział raczej mało lubiany w Warszawie Reiss. "Co jest?! Mucha miał grać dalej na zero" - słyszalne były głosy, jakoby piłkarz Lecha złamał pewne niepisane zasady. Ale to nie koniec. Po wyrównującej bramce, wielu osobom stanął przed oczami mecz sprzed 9 lat, kiedy również prowadzona przez Smudę drużyna - Widzew... nawet nie chcę sobie tego przypominać!!! Nasz doping wzmógł się po utracie drugiej bramki. Nawet bardziej niż po objęciu prowadzenia. Do końca było przecież tylko kilka minut. Mieliśmy na tyle sił, żeby choć chwilę pośpiewać na jako takim poziomie. Akcja Kiełbowicza i gol "Rado" sprawiły, że choć stadion eksplodował po raz trzeci, to tym razem ze zdwojoną siłą. Kto przeżył takich meczów przynajmniej kilka, wie, że smakują one najlepiej! Nie da się ukryć i niezgodzić ze Smudą - takie horrory (z happy endem) lubimy najbardziej. "3-2 z Lechem smakuje znacznie lepiej niż 5-0 z Łęczną" - spostrzegł jeden z fanów na odkrytej. Radość po końcowym gwizdku była olbrzymia. "Mistrz, mistrz, Legia mistrz" skandowali kibice, którzy chyba uwierzyli w to, że ta drużyna, pomimo kompromitacji w PP i PUEFA, jest w stanie obronić mistrzostwo kraju. Obniżający się poziom rozgrywek jest jak do tej pory dla nas zbawienny. W przeciwnym razie nasz zespół znajdowałby się gdzieś w połowie stawki i walczył o zupełnie inne cele. Najważniejsza była jednak ambicja i wola walki i to właśnie doceniami kibice skandując z całych sił "Legia Warszawa to nasza duma i sława". Po meczu kibice podziękowali piłkarzom za walkę i wygraną. Piłkarze w niebieskich koszulkach udali się pod zegar, gdzie podziękowali za dobry doping swoim kibicom. Najważniejsze dla nas były zdecydowanie trzy punkty.
Przed nami dwie ostatnie kolejki rundy jesiennej - za tydzień na Łazienkowską zawita Odra, później zaś czeka nas wyprawa do Lubina. Chociaż ciiiii...cho-sza. Przecież mamy zakaz ;)
P.S. Dolson trzymaj się!
Frekwencja: 13.500
Kibiców gości: 730
Flagi gości: 25
Doping Legii: 6
Doping Lecha: 8
Autor: Bodziach