Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Lubin - Sobota, 18 listopada 2006, godz. 18:15
Ekstraklasa - 15. kolejka
Herb Zagłębie Lubin Zagłębie Lubin
  • 45' Chałbiński
1 (1)
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
    0 (0)

    Sędzia: Hubert Siejewicz
    Widzów: 10000
    Pełen raport
    Prawie 400 fanów Legii mimo zakazu wyjazdowego stawiło się w Lubinie i przez 90 minut świetnie dopingowało Legię - fot. Mishka

    Dzięki Lubin, dzięki!

    Rundę, którą właśnie zakończyliśmy, na dobrą sprawę można określić jako rekordową. Rekordową pod względem zakazów, jakie nałożyły na nas, legionistów, różnorakie Komisje Ligi Ekstraklasy. Dość powiedzieć, że oficjalnie mogliśmy pojawić się jesienią tylko na stadionie w Gdyni. W rzeczywistości byliśmy natomiast wszędzie poza Widzewem i Koroną - większość kibiców wyznaje bowiem zasadę, że mecz bez kibiców gości to nie to samo, co z nimi, a zakazy działają na szkodę wszystkich grup kibicowskich w Polsce.

    Podobny pogląd na sprawę mają kibice Zagłębia Lubin, którzy już drugi raz z rzędu pomogli nam dostać się na ich obiekt pomimo tego, że oficjalnie Legii miało tam nie być. W sobotnie popołudnie przeżyliśmy więc małe dejavu - "zakazana" podróż kilku setek warszawiaków, tradycyjna "polkowicka" zbiórka i przyjazd na stadion. Tym razem miejscowe siły prewencji nie dały się już tak łatwo oszukać. Policjanci i ochrona zdawały sobie chyba sprawę z tego, że Legia na mecz przyjedzie, nie zamierzały jednak szczególnie utrudniać nam dotarcia do celu. Choć pewnie lekko zdziwił ich widok jednego... autokaru, bo tak nietypowy jak na zakaz wyjazdowy środek transportu wybrała 50-osobowa grupa z Warszawy. Pozostali docierali na miejsce w tradycyjny sposób - samochodami i busami. Środki komunikacji takie jak pociąg czy PKS raczej nie wchodziły w rachubę - Lubin ma to do siebie, że jeszcze, jakimś cudem, można do niego wjechać, ale wyjechać jest już dużo trudniej - z reguły pozostaje konieczność spędzenia "miłej" nocy w miedziowym mieście.

    Na miejscu umówionej zbiórki każdy z legionistów mógł się zaopatrzyć w bilety. Parking, na który zjechały się samochody na warszawskich blachach, szybko został obstawiony przez policję, która uparła się, że musi odeskortować warszawiaków aż do samego stadionu. Tak też się stało. Grupa, która przyjechała pod obiekt wcześniej, musiała zaczekać na resztę kolegów. W tym czasie policjanci spisywali nasze dane w ramach akcji "kibicu, nie jesteś anonimowy". Czas mijał nieubłaganie, zaczęły się pierwsze nerwowe dialogi z ochroną. Mecz już się zaczął, a my nadal tkwiliśmy za jedną z bram, tą którą wjeżdżamy na stadion Zagłębia także wtedy, gdy możemy legalnie pojawić się w sektorze gości. Część osób z Warszawy, która nie miała możliwości zaopatrzenia się w bilety u zagłębiaków, zwyczajnie zakupiła wejściówki w kasach miejscowych. Najbardziej niecierpliwi, przekonani o tym, że zasiądziemy w tym samym sektorze co rok wcześniej (tuż obok nominalnego sektora dla gości), udali się na trybuny jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Tymczasem, gdy cała warszawska wycieczka stała już pod bramami, policja i ochrona zezwoliły na wejście. Cała grupa została wprowadzona na obiekt, ale...
    - Skręcamy w prawo. Będziecie siedzieć na "dwudziestce" - usłyszeliśmy.
    Oznaczało to, że musimy przemaszerować przez niemal cały obiekt.
    - Nic nie śpiewamy. Wchodzimy w kompletnej ciszy - zarządził "S." i grupa w milczeniu obchodziła koronę stadionu.
    Tempo marszu było coraz szybsze, w końcu sprint po schodach i Legia pojawiła się na sektorze! Zostaliśmy przywitani przez lubinian (nie tych z młyna oczywiście) gwizdami, a z sektora obok klatki dla gości rozległy się okrzyki: "Legia, Legia!" To część ekipy, która już weszła na stadion, podkreśliła swoją obecność. W szybkim czasie grupka ta dołączyła do nas.

    Zagłębie oddało nam sektor tuż obok własnego młyna. Od razu ruszyliśmy z dopingiem. Cały stadion połączył się w głośnym pozdrawianiu PZPN-u, a potem każdy zajął się dopingowaniem swojej drużyny. My przypomnieliśmy jeszcze, że pomimo zakazów zawsze będziemy z Legią.
    Bliska obecność śpiewających ekip mobilizowała obie strony, tak więc doping był całkiem niezły, nawet biorąc pod uwagę krytyczne uwagi "S." Cóż, trzeba dążyć do perfekcji :)
    Nie spisywała się jedynie góra sektora, która co i rusz dostawała reprymendy od naszego gniazdowego. W końcu jednak "zaskoczyło" i było bardzo pozytywnie. Równie pozytywna była nasza liczba - zameldowaliśmy się w Lubinie w prawie 400 osób - biorąc pod uwagę okoliczności, możemy być zadowoleni, tym bardziej, że wyprawy do Lubina nie cieszą się w Warszawie dużą popularnością.

    W pierwszej połowie przez długi czas śpiewaliśmy "hit z Wiednia". - Prawe łapki w górę i jedziemy - nie odpuszczał nam "S."
    - Reprezentujemy tu Legię i ma być jak najgłośniej - mobilizował.
    Na sektorze było bardzo wesoło:
    - Elton!
    - Co?
    - A melanż trwa! - "pozdrawialiśmy" wyrzuconego z Legii Brazylijczyka.
    Na początku meczu staliśmy jeszcze za flagami Zagłębia. "Dziwnie się czuję, mimo że mam szalik Legii na szyi" - komentował jeden z kibiców. Takie rozterki przeżywali także inni, jednak Zagłębie wkrótce udostępniło nam płot przed nami i zawisły na nim legijne płótna (m.in Deyna, AMT).

    W drugiej połowie doping był tak samo dobry, jak w pierwszej. Tym razem hitem była piosenka "Legia gol", którą śpiewaliśmy w pakiecie z choreografią taneczną ;) Po obu stronach (Zagłębie ultrasowało parę razy, odpalało stroboskopy, były małe flagi na kijach i sektorówka) zostały odpalone race. Niestety, pomimo naszych wysiłków piłkarzom nie udało się strzelić choćby jednego gola, ale na koniec podeszli do płotu i przybili piątki.

    Zagłębie cieszyło się ze zwycięstwa, a my próbowaliśmy podziękować im za pomoc, ale okrzyki tonęły w odgłosie ogólnej radości trybun. W końcu jednak stadion opustoszał. Na trybunach zostaliśmy tylko my i młyn Zagłębia. Musieliśmy poczekać aż ochrona wypuści nas z obiektu. W tym czasie trwały oczywiście różnego rodzaju żarty. Najpierw ich obiektem stała się pani ochroniarz, stojąca na płycie, która ze względu na płomienny kolor włosów otrzymała pseudonim "Ruda". "Jesteś z Radomia, mówię ci..." - śpiewali legioniści. Jedna z grup (pozdro M.!) zadedykowała jej nawet pewien "włoski przebój", odśpiewany z naprawdę dużym uczuciem. Potem zainteresowanie kibiców przeniosło się na kierowców traktorków - zbierali oni na przyczepkę głośniki i inne sprzęty, które po meczu wędrowały do klubowych magazynów. Jeden z kierowców popisał się naprawdę rajdowym kunsztem - wziął zakręt niczym kierowca Formuły 1 i szybko otrzymał ksywkę "Robert Kubica". Kolejny traktorzysta chyba pozazdrościł koledze sławy, bowiem postanowił także podjechać pod nasz sektor. Już z daleka witało go czarowanie i narastające "ooo", a kiedy przejeżdżał pod naszym płotem, witaliśmy go chóralnym "ole"!
    - Zawsze chciałem mieć takie coś, właśnie po to by wozić ją. Czterysta, pojemnooość dwa czterysta! - śpiewali kibice znany hit sprzed kilku lat, a kiero uradowany machał do wszystkich ręką.
    I kiedy ochrona postanowiła nas wypuścić (tym razem obeszliśmy koronę stadionu od drugiej strony), legioniści odwrócili się jeszcze raz w stronę młyna Zagłębia i zaintonowali:
    - Dzięki Lubin, dzięki!
    Po czym obie strony podziękowały sobie oklaskami i ruszliśmy na parking, skąd odjechaliśmy w stronę Warszawy.
    Pomimo niekorzystnego wyniku każdy był zadowolony z wyjazdu i zabawy na sektorze.

    Frekwencja: 10.000
    Kibiców gości: 350
    Flagi gości: 5
    Doping: 8

    Autor: turi