Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Sobota, 12 maja 2007, godz. 20:00
Ekstraklasa - 27. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 18' Grzelak
  • 88' Vuković
2 (1)
Herb Widzew Łódź Widzew Łódź
    0 (0)

    Sędzia: Adam Kajzer
    Widzów: 11713
    Pełen raport
    72 lata temu zmarł Marszałek Józef Piłsudski - jego podobizna ułożona została z kartonów - fot. Adam Polak

    Klasycznie!

    Na ten mecz przyszło nam trochę poczekać, ale... było warto! Mecze z Widzewem mają jednak to "coś", czego brakuje spotkaniom z innymi ligowymi rywalami...

    Bilety na Żyletę skończyły się już w środę. Szybko rozeszły się także wejściówki na pozostałe trybuny. Nic dziwnego - zapowiadał się prawdziwy kibicowski klasyk, który szybko okrzyknięty został "polskimi derbami". Także kibice Widzewa szybko wykupili przyznane im bilety (680). To że zdecydowali się wystąpić właśnie o taką pulę (przynajmniej tak twierdzi dyrektor ds. bezpieczeństwa na stadionie Legii, Stefan Dziewulski), trochę zdziwiło warszawskich fanatyków - spodziewaliśmy się, że łodzianie zwrócą się do naszego klubu o co najmniej dwa razy tyle wejściówek... Może jednak słusznie uznali, że skoro oni nigdy nie pomogli legionistom w uzyskaniu większej puli biletów podczas naszych eskapad do Łodzi to... nie mają co liczyć na rewanż. A może wyjazdowe siły widzewiaków skupiły się na "przyjacielskim" wypadzie do Poznania, gdzie łodzianie zawitali w 3 tysiące, a pod stadionem mieszały się barwy "nie-przyjaciół", czyli Widzewa i Lecha?

    Dzień przed meczem rozeszła się wieść jakoby widzewiacy wykupili część wejściówek na Żyletę. Ostrożności nigdy za wiele, więc legioniści byli ostrożni, ale ostatecznie plotki okazały się nic nie warte - łodzian na naszych sektorach (poza jednym desperado) nie odnotowano.
    Nie próżnowali legijni ultrasi, którzy od kilku spotkań zbierali pieniądze na ten "hit rundy". Mimo że z różnych względów nie mogli zaprezentować całości oprawy, była ona i tak imponująca. Mogło być jednak dużo lepiej, gdyby nie fakt, że Stefan Dziewulski... zabronił wnieść ultrasom spreje, niezbędne do wykonania dodatkowych elementów choreografii. Czyżby dyrektor bał się, że na płocie przy Łazienkowskiej znów zawiśnie dokuczający mu transparent?

    Jeśli bał się o transparent, mógł odetchnąć z ulgą - takiego nie zanotowano. Na płocie wisiało za to płótno poświęcone kibicowi Pogoni Szczecin, Helmutowi, jednemu z założycieli grupy "Młode Wilki", który niestety już nigdy nie zasiądzie na trybunach szczecińskiego stadionu i nigdy nie dane mu już będzie odwiedzić przyjaciół podczas meczu zgody. Tragicznie zmarłego kolegę kibice Legii chcieli pożegnać minutą ciszy, jednak... nie pozwolił na to prezes Legii, Leszek Miklas. Uznał on, że spiker Wojciech Hadaj ma już przygotowany do wygłoszenia odpowiedni przedmeczowy tekst, i nikt niczego nie będzie zmieniał. Ostatecznie Hadaj wspomniał jednak osobę "Helmuta".

    W szeregach legionistów panowała tego dnia duża mobilizacja. Szybko okazało się, że widzewiacy bawili się w drodze zaciąganiem hamulca w miejscowościach kibicujących Legii - trzech fanów z Błonia bliskie spotkanie z łodzianami wspominać będzie niezbyt miło. Po tym jak z pociągu wyskoczyli w ich kierunku uzbrojeni w różnoraki sprzęt widzewiacy, zamiast na mecz, trafili do... szpitala, odwiezieni tam "erką".

    Widzewiacy przybyli na Łazienkowską piechotą, z dworca Powiśle, na którym - tradycyjnie - przywitani zostali wymalowanym sprejem napisem "Legia wita kibiców". Jedna z widzewskich grup próbowała co prawda napis ten na okoliczność wyprawy do Warszawy przerobić, ale... ich trud na niewiele się zdał, bo grupa interwencyjna szybko przywróciła na "Poniatku" status quo.

    Fani RTS-u powoli zajmowali miejsca na sektorze pod zegarem, a pozostałe trybuny wypełniały się w szybkim tempie kibicami w zielonych szalikach. Przed meczem trwał festiwal "uprzejmości". "Chciałbym też prosić o kulturalny..." - Hadaj próbował kilka razy, ale zdania nie udało mu się tym razem dokończyć, bo warszawiacy skutecznie zagłuszali go przypominając, że Widzew... zdecydowanie nie jest w stolicy lubiany. Kibice z włókienniczego miasta nie pozostawali nam dłużni i tak się "pozdrawialiśmy" aż do pierwszego gwizdka.

    Właśnie wtedy zanotowaliśmy pierwszą tego dnia oprawę - biało-czarne kartoniki ułożone na trzech środkowych sektorach Żylety przedstawiały podobiznę Józefa Piłsudkiego i datę 72. Patron Stadionu Wojska Polskiego zmarł bowiem dokładnie 12 maja 1935 roku. Wokół portretu Piłsudskiego powiewały transparenty z godłem Legionów. Miało ich być zdecydowanie więcej, ale... odpowiedź brzmi: Dziewulski.

    Widzewiacy żadnej oprawy nie przywieźli, jednak uparcie najeżdżali i na Legię i na Zagłębie. Bracia z Sosnowca wspomagali nas zresztą w słusznej liczbie, a okazja ku temu była tym lepsza, że dzień później Zagłębie grać miało na Konwiktorskiej z Polonią. My nie pozostawiliśmy suchej nitki na zgodzie RTS-u czyli chorzowskim Ruchu. Układ Widzewa z Ruchem został określony jako... kropka za uchem. Nie zabrakło również odniesień do "pochodzenia" obu klubów - legioniści uparcie pytali jak to możliwe, że "wyznawcy judaizmu" tak doskonale dogadują się z "Niemcami". Odpowiedzi nie usłyszeli.

    Po obu stronach trochę się paliło. Po pierwsze, Żyleta dała popis pirotechniczny - na trybunie w ciągu całego spotkania rozbłysło ponad 50 rac, odpalanych entuzjastycznie, po golach, a także podczas kolejnej oprawy zaprezentowanej w drugiej części meczu. Poza "piro" jarały się także czerwone szaliki zawieszone na bramce ewakuacyjnej w pobliżu starego tunelu.

    Płonące kawałki materiału ewidentnie nie podobały się ochronie i straży pożarnej. Najpierw interweniowali panowie w żółtych kamizelkach. Kibice nieźle się przy tym zresztą bawili, próbując podpalić szale i szybko zabierając je sprzed nosa ochroniarza gdy ten był już tuż, tuż. W końcu jednak niepostrzeżenie podszedł on do płotu i udało mu się zabrać jeden szalik. Więcej okazji do skutecznej interwencji już nie dostał i do zabawy włączyć się musieli strażacy, którzy kilkukrotnie kierowali w kierunku trybun strumień z gaśnicy. W efekcie tworzyły się opary dymu, ale wymiernego skutku te działania przynieść nie mogły - co miało się spalić, to się spaliło.

    Palili także widzewiacy - nie wiedzieć czemu uznali, że dobrze będzie "zjarać" na Łazienkowskiej flagę Sparty Brodnica, co niezwłocznie - choć też po "przejściach" z gaśnicą - uczynili. Szybko okazało się, że górą będą warszawiacy - zapłonęła bowiem flaga RTS FC Końskie, która musiała "poczekać" do powrotu Widzewa w szeregi ekstraklasy. Dwa lata odczekała więc w magazynie, a żywot zakończyła właśnie w sobotę. Łodzianie próbowali co prawda pokazać, że wiele ich ta sprawa nie obchodzi, słychać było nieśmiałe "Nic się nie dzieje", ale się działo i bolało - sektor gości zamilkł.

    Przy okazji palenia widzewskiej flagi doszło do ciekawego i przykrego dla jednego z fotoreporterów wydarzenia. W kierunku sektora gości pofrunęła raca. Zapalona pochodnia trafiła prosto w głowę... łódzkiego reportera, który - podobnie jak inni paparazzi - próbował uchwycić jak najlepszy kadr płonącego płótna.

    Przyjezdni zaprezentowali się nieźle wokalnie. Oprócz repertuaru "uprzejmościowego", dopingowali także swój klub, a piosenki śpiewali w rytmie nadawanym przez bęben. Słyszalni na bocznym sektorze właśnie tam uzyskiwali riposty na najgłośniejsze (tj. te, które dało się zrozumieć) teksty. Do centrum Żylety ich doping jednak nie docierał. Dużo lepiej prezentowali się w pierwszej połowie, aż do pierwszej bramki, która na jakiś czas ich uciszyła (pogrążył ich zresztą wyklinany przez nich Bartłomiej Grzelak, który jeszcze w zeszłym roku był ich idolem). W drugiej połowie było dużo gorzej. Inna sprawa, że do roboty wzięli się legioniści...

    Na początku drugiej odsłony prawdziwego "kota" dostała (wreszcie i oby tak dalej!) Kryta, która przez dobre 15 minut zagrzewała cały stadion do śpiewów, a renesans przeżył "stary" hit "Ole ole, ole ola i tylko Legia, Legia Warszawa". Doping zdecydowanie uskrzydlił naszych piłkarzy, bo był to czas, gdy grali z największą agresją i "zębem". Trzeba przyznać, że nasz śpiew wgniatał wtedy w ziemię i goście po prostu... słuchali, wiedząc że nie mają najmniejszej szansy, by się przez ten tumult przebić. "Kocia" Kryta do końca dawała z siebie wszystko (szczególnie sektory D, E, F!), intonując m.in. "Warszawę" na dwie strony. Wreszcie nie trzeba było nikogo motywować do skakania, bawił się cały stadion!
    Świetnie prezentował się także łuk od Łazienkowskiej - kibice tam zgromadzeni śpiewali i tańczyli jeszcze długo przed tym, jak sędzia rozpoczął ten mecz.

    Druga połowa rozpoczęła się ponownie mocnym akcentem ultras. Na płocie zawisł transparent "Styl warszawskich ulic", a na trybuny wjechały sektorówki, przedstawiające czasy dawne i teraźniejsze - z jednej strony kamienice i typowy bohater piosenki "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka", z drugiej obecne blokowiska i postać w głęboko naciągniętym na twarz kapturze. Zapłonęły dziesiątki rac - było to tak entuzjastyczne, że od razy przypomniały się stare dobre czasy, kiedy ruch kibicowski był po prostu spontaniczny, przypomniały się dawne mecze z Widzewem, setki odpalonych pochodni, dużo emocji, sporo ciśnienia... po prostu coś a`la dawny klasyk. Zapachniało tradycją - takie spontany, w obliczu ciągłych kar i represji ze strony wiadomych służb oraz władz ekstraklasy, należą już do rzadkości!

    Długo prowadziliśmy 1-0. Zaczęło się robić nerwowo. Kryta brawami przyjęła wracającego na stare śmieci Kubę Rzeźniczaka, Żyleta pominęła jego wejście na boisko milczeniem. W końcu doczekaliśmy się - gola zdobył Vuković, a my zaczęliśmy świętowanie. "Wyginam śmiało ciało - dwa zero, mało!" - niosło się po stadionie. Było pogo, były triumfalne śpiewy. "Coście tak cicho?" - pytaliśmy widzewiaków. "Koniec wesela!" - oznajmiliśmy im chwilę później. Wraz z końcowym gwizdkiem na murawie niespodziewanie pojawił się jakiś osobnik, który postanowił "przespacerować" się pod nasz łuk - a celem wyprawy była ponoć flaga Sochaczew. Osobnik ów został zawinięty przez ochronę.

    Ostatni gwizdek nie spowodował, że legioniści wyszli się bawić. Jeszcze dobre 30 minut na Żylecie stała duża grupa kibiców czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Nic ciekawego nie miało już jednak miejsca i w końcu legioniści wyszli ze stadionu, oznajmiając kto wygrał "dwójkę do zera". Godzinę później bywalcy Źródełka ostatecznie "pożegnali" naszych gości, proponując by jak najszybciej wrócili do... swojego miejsca zamieszkania ;)

    Frekwencja: 11 713
    Kibiców gości: 680
    Flagi gości: 6

    Doping Legii: 9
    Doping Widzewa: 7

    t.