|
Wodzisław Śląski - Wtorek, 22 maja 2007, godz. 19:00 Ekstraklasa - 29. kolejka |
|
Odra Wodzisław
|
1 (1) |
|
Legia Warszawa
| 2 (2) |
Sędzia: Paweł Gil Widzów: 4500 Pełen raport |
|
Ponad 300 fanów dopingowało Legię w Wodzisławiu - fot. Mishka |
"Podziękowali" nam za sezon
Wodzisław - jest ktoś, kto lubi tam jeździć? "Kurczę, niby mamy dalsze wyjazdy, a do Wodzisławia zawsze jedzie się jak na koniec świata" - krzywili się przed meczem kibice. Mając w pamięci oblężone kasy przed wyjazdem do Lecha, teraz - kupując bilet - można było odnieść wrażenie, że... właściwie nikt do Wodzisławia nie jedzie. Ot, pojedyncze "zabłąkane" osoby pojawiały się na Łazienkowskiej by nabyć wejściówkę. Ostatecznie w Warszawie poszło ich ledwie 150.
Jeśli jednak ktoś myśli, że liczba warszawskich fanów w sektorze gości stanęła na 150, jest w błędzie. Gospodarze bez najmniejszych problemów otworzyli kasę pod wejściem na sektor i każdy legionista mógł bez problemów zaopatrzyć się w wejściówkę. Liczba kibiców Legii na sektorze zatrzymała się na 317. Jak na wtorkowy mecz na końcu świata, chyba nieźle?
Różne ekipy różnie przemierzały drogę na Śląsk. Były busy (w tym jeden obrał kierunek na Czechy, by delektować się przed meczem lokalnymi wyrobami piwowarskimi), był autokar (ten zawitał na "relaks" do Sosnowca), były wreszcie pojedyncze samochody. Jadąc nastawialiśmy się na różne możliwe zajścia, bo tego dnia "w Polskę" wyruszyło kilka pierwszoligowych ekip, które - podobnie jak my - do docelowego miejsca musiały dojechać nieśmiertelną trasą katowicką. Spotkać można było fanów Wisły Płock (kierunek Zabrze), oraz Wisły Kraków (którzy jechali w drugą stronę, do Bełchatowa). Nieoczekiwanie w Polichnie oczom kibiców ukazały się dresy... ŁKS-u Łomża. Byli to jednak zawodnicy drugoligowego klubu. Jeśli chodzi o obie Wisły, pierwszej - z małymi wyjątkami - raczej nie stwierdzono, drugiej nie sposób było nie zauważyć - szpaler autokarów i busów podróżował "obstawiany" przez radiowozy na sygnale. I to w obie strony.
Miejscem "relaksu" tradycyjnie było Polichno, choć - jak wspomnieliśmy na wstępie - modne było również zwiedzanie Czech. Po drodze do kraju naszych sąsiadów legioniści... kolekcjonowali szaliki, najczęściej Odry i Górnika Zabrze. Częściowo ekspozycja pojawiła się potem na płocie.
W chwili gdy zaczynał się mecz, na sektorze było może 200 osób z Legii. Ci, którzy wyjechali z Warszawy o 14.30, a potem długo się "relaksowali", napotkali na drodze problemy w postaci... remontów i często zaliczali po raz drugi w tym tygodniu połowę meczu, docierając pod koniec pierwszych 45 minut. Na tablicy wyników widniał w tym czasie ciekawy rezultat... 2-1. "No nie mówcie, że znów przegrywamy?!" - denerwowali się spóźnialscy, jednak całkiem niepotrzebnie. Po chwili trzymania ich "w napięciu" wyjaśniliśmy, że... w Wodzisławiu wynik podaje się właśnie w taki, trochę dziwny sposób - gospodarz jest gościem i na odwrót.
Dopingowaliśmy przez cały mecz, mimo że do Wodzisławia nie dotarł nasz etatowy gniazdowy, "Staruch", któremu przeszkodziła w tym awaria samochodu. Mimo tego, że poruszył niebo i ziemię, złośliwość rzeczy martwych okazała się nie do przeskoczenia i... trzeba było znaleźć zastępstwo. Na płot wszedł więc znany kibicom z Żylety "Sz", który całkiem nieźle zagrzewał legionistów do śpiewania. A żeby tego dnia śpiewać, trzeba było mieć... dużo siły i jeszcze więcej chęci. Gorące powietrze nie pozwalało normalnie oddychać, nie było mowy o najmniejszym podmuchu wiatru. Mimo to było nas słychać. W pierwszej, gorszej połowie, młyn Odry słyszeliśmy może dwa razy, w drugiej - ani razu.
Sektor został oflagowany już w trakcie meczu. Wcześniej zawieszono tylko flagi przyjaciół z Zagłębia i fanklubów. Wraz z naszymi płótnami, niespodziewanie pojawiły się także dwie flagi gospodarzy. Nie wisiały one jednak w takiej konfiguracji, jakby tego oczekiwali kibice z Wodzisławia. Zarzucone niedbale do góry kołami wkrótce zostały podpalone, podobnie jak szaliki. Wybitnie nie spodobało się to ochroniarzom, którzy wywalili w stronę flag chyba całą zawartość gaśnicy. Sektor pokrył się białą chmurą dymu, a kibice zasłonili twarze szalikami, starając się uciec od gryzącego proszku. Nic z tego - nie było wiatru, który przegnałby chmurę z gaśnicy i dobrych 5 minut ludzie dusili się na sektorze, starając się nie oddychać. W tym czasie spiker Odry apelował... "Kibiców z Warszawy prosimy o nie używanie środków pirotechnicznych" ;).
Kiedy po kilku minutach chmura dymu wreszcie opadła, mogliśmy zaobserwować wyjątkowe rozbawienie ochroniarzy, którzy widać czuli się usatysfakcjonowani swoją akcją. Za chwilę, wystraszeni jak widać kilkoma okrzykami kibiców, postanowili... załatwić sprawę w ciekawy sposób, usuwając z murawy jednego z fotoreporterów m.in. naszego portalu, zarzucając mu... podburzanie kibiców przeciw ochronie, poprzez robienie zdjęć. Sytuacja całkiem jak z czeskiego filmu, no ale że byliśmy blisko czeskiej granicy, można to łatwo wyjaśnić. Fotoreporter nie dał sobie w kaszę dmuchać, zbijając brak argumentów argumentami, w czym zresztą nie pomagał mu dyrektor ochrony... Legii. Tak, tak, pan Stefan kolejny raz pokazał, że drzemią w nim wiadome instynkty z wiadomego okresu. "Tak, tak, widzieliśmy wszystko" - przytakiwał szefowi ochrony Odry, doskonale wiedząc, że... niczego nie widział, bo go tam nie było. Zresztą nawet jakby był, ciężko byłoby zobaczyć coś, co nie miało miejsca...
Wraz z przyjazdem grupy z flagami, zaczął się lepszy doping. Chłodziliśmy gardła colą, która skończyła się w ekspresowym tempie. Potem miłe panie z cateringu przyniosły wodę, która skończyła się jeszcze szybciej. Przy punkcie cateringowym zaczęto więc "reglamentować" wodę - ostatnie butelki kibice dzielili między sobą tak, by jak największa liczba osób mogła dostać choć małą ilość wody.
Legię wspieramy jednak zawsze, choćbyśmy mieli umierać z pragnienia. Zdzieraliśmy gardła jak należy. Fanklub ze Śląska przygotował nawet małą oprawę z folii, była też jedna raca. Mało kto przypuszczał chyba, że po końcowym gwizdku kibice, którzy przejechali 400 km w jedną stronę by dopingować z całych sił, zostaną w taki sposób potraktowani na sektorze.
Zaczęło się od tego, że w grupie 1500 osób na wyjeździe w Poznaniu kilka osób przy płocie obrzuciło zawodników Legii inwektywami. Szczególnie poruszyło to - wydawałoby się twardego górnika - Grzegorza Bronowickiego, który na spotkania z fanami jakoś nie przybywa (a chyba powinien, skoro ma jakieś "ale"), lecz postanowił załatwić sprawę "wypłakując się" w gazecie. Zawodnicy nakręcili się po Lechu (gdzie - gdyby ktoś zapomniał - przegrali 1-3) do tego stopnia, iż w Wodzisławiu... nie mieli zamiaru podejść do kibiców, klaszcząc im jedynie chwilę z wysokości linii końcowej. Okrzyki "chodźcie do nas" nie pomogły - pan kapitan zebrał ekipę i kazał wracać do szatni. Jedynie Jano Mucha miał obiekcje, chciał podziękować za trudy tego wyjazdu "piątkami", ale że Artur Boruc jest tylko jeden... na chęciach się skończyło. Ludzie na sektorze długo nie wierzyli w to co się stało. "Legia to my" - krzyknęli po chwili, a kiedy piłkarze już chowali się w tunelu i nie mieli właściwie szans tego usłyszeć, legioniści ocenili ich zachowanie w prostych słowach: "bez szacunku dla kibiców".
I tak, ostatni wyjazd ligowy w tym sezonie i wywalczenie przez Legię startu w Pucharze Intertoto, czyli - mówiąc najogólniej - jeden z gorszych sezonów pod względem przegranych meczów (gorszy był chyba tylko ten, w którym Legia w 1991 i o mało nie zleciała z ligi), zakończył się w taki "milutki" sposób. Panowie piłkarze - co wywalczyliście w tym sezonie, żeby stroić fochy i robić z siebie gwiazdy na miarę Barcelony? Przegrane mistrzostwo Polski, przegrany puchar UEFA, przegrany Puchar Polski, przegrany start w P. UEFA w nowym sezonie, a w tej rundzie porażki z Lechem, Wisłą, Bełchatowem, Lubinem, Dyskobolią, Górnikiem Zabrze... Kibice mają prawo Was krytykować. Nie jesteście gwiazdami, jesteście przeciętniakami. A gdy klub pożegna się z Wami, kibice zapomną o Was bez żalu, tak jak wy zapomnieliście o nich w Wodzisławiu.
Frekwencja: 4500
Kibiców gości: 317
Flagi gości: 8
Doping Odry: 6
Doping Legii: 7
Autor: r-k