|
Kielce - Piątek, 21 września 2007, godz. 20:00 Ekstraklasa - 8. kolejka |
|
Korona Kielce
|
1 (1) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Grzegorz Gilewski Widzów: 13672 Pełen raport |
|
Kibice Legii zamanifestowali swoją obecność w Kielcach pod koniec spotkania - fot. Jacek Wójcikowski |
Niemożliwe nie istnieje!
Mecz w Kielcach miał być dla kibiców Legii pierwszym poważnym „zakazowym” sprawdzianem. Wprawdzie kibice Korony zostali poinformowani o naszym przyjeździe, jednak nie mogli w żaden sposób pomóc nam w wejściu na stadion (nie od dziś wiadomo, że działacze kieleckiego klubu z lubością kopiują od zarządu Legii rozwiązania mające na celu zmarginalizowanie roli kibiców w klubie). Zarząd Korony zarzekał się, że na mecz nie wejdzie żadna osoba z meldunkiem w województwie mazowieckim. O tym, jak trudno przekuć słowa w czyn, działacze Korony przekonali się najdobitniej w 87. minucie meczu, kiedy zebrana tuż przy loży vip ok. 30 osobowa grupa najwierniejszych kibiców rozpoczęła głośny doping dla Legii... ale po kolei.
Im bliżej było do meczu, tym częściej zadawanym w rozmowach pytaniem było „Masz jak wejść na mecz w Kielcach?”. A było o to bardzo trudno - zarząd Korony „dziwnym trafem” stał się posiadaczem danych kibiców Legii i weryfikował wszelkie grupy zorganizowane zgłaszające się do klubu z rozlicznych biur poselskich, towarzystw przyjaźni polsko-zagranicznej, kieleckich firm itd. Osobie odpowiedzialnej za udostępnienie naszych danych osobowych przypominamy, że łamanie odpowiedniej ustawy może znaleźć swój finał w sądzie.
Jednak kilkudziesięciu osobom udało się przejść przez gęste sito kontroli i zasiąść na kieleckim stadionie. Były to głównie osoby zaproszone przez OE oraz zarząd Korony:). Innym, po warszawsku, udało się wejść metodą „służbowo, na statek”.
Początkowo niektóre osoby były rozrzucone po stadionie. Dzięki temu wybrańcy losu mieli niewątpliwe szczęście spotkać tych, których w Warszawie spotkać nie sposób – kibiców Polonii. Ci jednak, od spotkania się po meczu woleli wybrać pajacowanie tuż pod kamerami. Na propozycje wymiany numerów stwierdzili, że... zgubili telefon:). Bez komentarza. Zachowanie „muranowskich” kontrastowało z zachowaniem Korony - „Scyzory” napotkanych warszawiaków od razu grzecznie kierowali na przeznaczone dla nas miejsca.
Koniec końców zgromadziliśmy się w ok. 30 osób na sektorze tuż obok loży vip. Niewątpliwie było bardzo wesoło - próbowaliśmy ustalić jaką bandę ma ochrona z Opatowa oraz gdzie na mapie leży Piórków i czy miejscowość ta ma coś wspólnego z prezesem SKLW. Były również spontanicznie wymyślane piosenki o karaluchach i innych insektach.
Nasze spokojne i wesołe zachowanie najwyraźniej nie przypadło do gustu zasiadającemu kilkanaście metrów od nas Stefanowi Dziewulskiemu - na początku drugiej połowy ochrona postanowiła sprawdzić nam wejściówki, a zwłaszcza (znów „dziwnym trafem”) osobom obdarowanym przez zarząd KP zakazami stadionowymi. Na szczęście bilety - takie czy inne - mieli wszyscy.
Parę słów należy poświęcić gospodarzom. „Scyzory” szczelnie zapełniły stadion. Na wejście kielczanie zaprezentowali w młynie ciekawą oprawę z użyciem pirotechniki. Przez cały mecz powstrzymywali się od zorganizowanego bluzgania na nasz klub. Ich doping - raz głośniejszy, raz cichszy, ale bezustanny, był potęgowany przez przykrywający trybuny dach. Aż strach pomyśleć, jak my na Legii potrafilibyśmy wykorzystać atut dachu! Potrafilibyśmy, gdyby tylko na naszym stadionie znów zagościła normalność...
W końcu nadeszła 87. minuta. Wstaliśmy z naszych miejsc i wykorzystując chwile przestoju w śpiewach gospodarzy ryknęliśmy ile sił „Jesteśmy zawsze tam...!!!”. Cisza na stadionie. Konsternacja na trybunach, konsternacja i zmieszanie na twarzach warszawskich działaczy - przecież miało nas nie być! Konsternacja i zakłopotanie u ochrony i policji. Śpiewaliśmy głośno, do końca. „Zobacz Stefan, tu jesteśmy!”, krzyknęliśmy na koniec, machając w stronę robiącego dobrą minę do złej gry, dyrektora ds. utrudniania życia kibicom. Mecz się skończył, niektórzy z zawodników pomachali nam jeszcze z murawy, a po chwili cała warszawska wycieczka została otoczona przez ochronę i policję. I po raz kolejny dziwnym trafem „ktoś” zapragnął, aby wszystkich nas spisać i sprawdzić czy aby nie jesteśmy poszukiwani (wszak będąc kibicem Legii - bandytą, dilerem, złodziejem - nie trudno o to). Jeszcze nieco ponad pół godziny na sektorze i... „Jesteście już wolni!” – zawyrokował policjant. Na koniec odbyliśmy krotka rozmowę z osobą odpowiedzialną za bezpieczeństwo na stadionie Korony – wskazywaliśmy na łamanie ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych (ochrona w kominiarkach, alkohol na loży vip). Potem udaliśmy się do fur i każdy wrócił sobie do najpiękniejszego z miast.
Po tym wyjeździe rodzi się kila pytań do zarządu KP. Po co utrzymywać martwy „zakaz”? Po co z uporem maniaka twierdzić, że czarne jest białe? Po co utrudniać życie ludziom, którzy chcą tylko jeździć i dopingować ukochany klub? Przecież nie od dziś wiadomo, że dla kibiców Legii niemożliwe nie istnieje...
P.S. Tragiczne wydarzenia, jakie rozegrały się nocą w Kielcach psują radość z wyjazdu i nie dają spokoju każdemu kibicowi, bez względu na klubowe barwy. Ekipom bez zasad pragniemy przypomnieć treść transparentu, który wywiesiliśmy kiedyś na stadionie Wisły Kraków: „Ze sprzętem nie jesteś dla nikogo wzorem. Jeżeli walczysz - rób to z honorem!”.
Wesoły zakazowicz