|
Sosnowiec - Piątek, 7 marca 2008, godz. 20:00 Ekstraklasa - 20. kolejka |
|
Zagłębie Sosnowiec
|
2 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (1) |
Sędzia: Tomasz Mikulski Widzów: 8000 Pełen raport |
|
Miroslav Radović w wyskoku - fot. Piotr Galas |
Przyjacielska porażka
Miał być spacerek, ale z Sosnowca Legia wcale nie wróciła z kompletem punktów. Co więcej, "wojskowi" nie zdobyli w Zagłębiu Dąbrowskim nawet jednego oczka. Wystarczyły dwie szybkie kontry w wykonaniu gospodarzy, by Jan Mucha był bezradny. Tydzień temu legioniści musieli się natrudzić, żeby ograć przedostatnią drużynę w tabeli. W piątkowy wieczór przeszkodą nie do pokonania okazała się czerwona latarnia ekstraklasy.
Przed meczem kontuzje i żółte kartki spowodowały, że trener Jan Urban miał prawdziwy ból głowy z zestawieniem wyjściowej jedenastki. Na murawie pojawił się więc dawno nie widziany Jakub Wawrzyniak oraz Piotr Bronowicki. Na ławce rezerwowych usiadł zaś strzelec gola z wtorkowego meczu przeciwko Polonii Bytom, Wojciech Trochim. Choć Legia szybko zyskała w Sosnowcu przewagę, to na gola kibice musieli czekać do 38. minuty. Bramka była co najmniej dziwna. Zaczęło się od Edsona, który sprytnie uderzył z rzutu wolnego. Piłka zmierzała w kierunku bliższego słupka bramki Adama Bensza. Golkiper sosnowiczan dał jednak radę odbić piłkę. Z najbliższej odległości futbolówkę do siatki próbował wepchnąć najpierw Piotr Giza, a później Roger. W ogromnym zamieszaniu piłka odbijała się od piłkarzy niczym na bilardowym stole. W końcu dopadł do niej Takesure Chinyama i zrobił to, czego wymaga się od napastnika, czyli strzelił gola, i było 1-0 dla Legii.
Bramka autorstwa "Tejkszura" była udokumentowaniem przewagi legionistów, którzy zdecydowanie górowali nad gospodarzami. Problemy z szybkością chyba ostatecznie zostały pokonane, bo "wojskowi" po murawie nie poruszają się tak wolno jak w Grodzisku Wielkopolskim. A jeżeli jest szybkość, to i akcje zaczynają być przeprowadzane składniej. W pierwszej połowie piłkarze Legii mieli jednak rozregulowane celowniki. Pierwszy celny strzał oddali dopiero po upływie ponad pół godziny gry. Bensz nie miał więc zbyt wiele roboty.
Z prowadzenie legioniści nie cieszyli się jednak długo. W 53. minucie do remisu doprowadził Rafał Bałecki. Wyrównująca bramka padła z wydawało się niegroźnej sytuacji. Lewą stroną przedarł się jeden z sosnowiczan. Obok niego było dwóch piłkarze Legii, a dodatkowo jego dośrodkowanie było na tyle słabe, że wydawało się, że nic groźnego z niego nie wyniknie. Tymczasem Jan Mucha nie wyszedł z bramki. Wykorzystał to Bałecki, który uciekł Wawrzyniakowi i strzałem głową skierował piłkę do bramki.
Ośmielone takim obrotem sprawy Zagłębie chciało pójść za ciosem. Raz po raz kotłowało się przed polem karnym Legii. Na szczęście dla legionistów inwencja gospodarzy kończyła się przed linią 16. metra. Z każdą minutą ataki sosnowiczan było jednak coraz groźniejsze. Kilka razy Mucha musiał daleko wybiegać z bramki i uprzedzać szarżujących rywali. Czas płynął, a na boiskowym zegarze wciąż widniał remis 1-1. Do roboty zaczęli brać się wreszcie legioniści. Urban dokonywał roszad i na boisku pojawił się Jakub Rzeźniczak i Wojciech Trochim. Tym razem młody napastnik Legii nie miał jednak takiego efektownego wejścia jak we wtorek. Choć już kilkanaście sekund po tym jak zastąpił Aleksandara Vukovicia tylko ekwilibrystyczne umiejętności Bensza odcięły go od dojścia do piłki w polu karnym. Najgorsze przyszło jednak w 90. minucie. Znów kontra i ponownie lewą stroną. I gdy wydawało się, że obrońcy Legii zażegnają niebezpieczeństwo, pojawił się Marcin Folc i było 2-1. Tego już nie dało się odrobić.
"Nie mam obsesji transferów, bo i tak mamy mocną drużynę" - mówił niedawno Mirosław Trzeciak. Okazuje się, że tej mocy nie wystarcza nawet na ostatnią drużynę w tabeli. Chyba ktoś zapomniał kupić nowych baterii.
Autor: Tomek Janus