|
Łódź - Sobota, 22 marca 2008, godz. 16:00 Ekstraklasa - 22. kolejka |
|
Widzew Łódź
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (0) |
Sędzia: Adam Kajzer Widzów: 4736 Pełen raport |
|
Roger Guerreiro w walce o piłkę z Ugochukwu - fot. Mishka |
Świąteczne nudy
Nudno, bezbarwnie, ale zwycięsko – tak wyglądał mecz Legii z Widzewem. Przez długie fragmenty gry na boisku nie działo się praktycznie nic. Legioniści nie potrafili sforsować obrony łodzian, a gdy już udała się im ta sztuka, marnowali kolejne okazje. Szczęśliwie dla „wojskowych” dobrą akcją błysnął w 86. minucie Piotr Giza, który zapewnił Legii wygraną. Pierwszą ligową wygraną na wyjeździe w 2008 roku.
Mecze z Widzewem zawsze wyzwalają wielkie emocje. Chyba tak musieli myśleć legioniści, którzy od pierwszych minut rzucili się do walki. Szczególnie aktywny był Marcin Burkhardt, który pierwszy raz od dawna wystąpił w wyjściowym składzie. Jednak aktywność jego i całej drużyny nie przekładała się na gole. Wystarczy powiedzieć, że w pierwszych trzech kwadransach piłkarze Legii oddali jeden strzał na bramkę Bartosza Fabiniaka. Jakby tego było mało było to uderzenie niecelne. Z upływem czasu gra legionistów zaczęła wyglądać coraz słabiej. Impet z pierwszych minut spotkania, zdecydowanie opadł i do głosu zaczął dochodzić Widzew.
Jednak gospodarze w pierwszej połowie także nie należeli do wirtuozów piłki nożnej. Co prawda udało im się dwa razy zmusić Jana Muchę do wysiłku, ale piłka ani razu nie wylądowała w siatce. Najbliższy tego był w 44. minucie Maciej Kowalczyk. Po płaskim dośrodkowaniu z rzutu rożnego, zdecydował się na strzał w kierunku bliższego słupka. Szczęśliwie dla Legii w tym właśnie miejscu stał „Bury”, który wybił piłkę z linii bramkowej. I na tym skończyły się emocje przed przerwą.
Legia grała, jakby sama nie wiedziała co chce w Łodzi osiągnąć. Akcje były zbyt rwane, by mogły sprawić kłopoty bardzo defensywnie ustawionemu Widzewowi. Na lewym skrzydle szarpać usiłował Jakub Wawrzyniak. Nieustannie wygwizdywany ekswidzewiak w pojedynkę niewiele mógł jednak zdziałać. A gospodarze sprawiali wrażenie, że są zadowoleni z bezbramkowego remisu. Tym bardziej, że „wojskowi” nie zmuszali ich do zbyt wielkiego wysiłku.
Niestety po przerwie niewiele się zmieniło. Potrzebne były stalowe nerwy, żeby obserwować zmagania obu drużyn. Akcji po których można by bić brawo piłkarzom, było jak na lekarstwo. Strzałów na bramkę chyba jeszcze mniej. Legioniści nie potrafili znaleźć sposobu na marzących o bezbramkowym remisie gospodarzy. Ale jeżeli nie potrafi się wykorzystywać swoich okazji, to na gole nie ma co liczyć. Instynkt strzelecki zatracił Takesure Chinyama. W 79. minucie piłkę niczym na tacy wyłożył mu na 5. metr Maciej Rybus. Normalnie „Tejkszur” bez problemów skierowałby futbolówkę do siatki. Ale w sobotnie popołudnie wdał się w niepotrzebne dryblingi i w końcu obrońcy Widzewa wybili mu piłkę.
I właśnie tak wyglądała większość akcji w wykonaniu Legii. Niby były chęci, niby była ochota, ale wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. Grę nieco rozruszał Rybus. Jego śmiałe rajdy lewą stroną napsuły sporo krwi defensorom Widzewa. Ale i tak niewiele z nich wynikało. I gdy wydawało się, że w Łodzi nie będzie bramek, Bóg okazał się legionistą.
W 86. minucie prostopadłe podanie od Wawrzyniaka otrzymał Piotr Giza. Zamarły kibicowskie serca, bo pomocnik Legii znany jest z marnowania dogodnych sytuacji. Tym razem jednak dobrze przyjął piłkę, oszukał obrońców i precyzyjnym strzałem nie dał szans Fabiniakowi. 1-0 dla Legii, a tak uradowanego Gizy nie widziano chyba od kiedy zawitał na Łazienkowską. Widzewiacy rzucili się do odrabiana strat, ale i czasu było mało i legioniści nie dali sobie wyrwać wygranej.
Autor: Tomek Janus