|
Chorzów - Sobota, 3 maja 2008, godz. 20:00 Ekstraklasa - 28. kolejka |
|
Ruch Chorzów
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Jacek Walczyński Widzów: 9500 Pełen raport |
|
636 kibiców Legii dopingowało stołeczną jedenastkę w Chorzowie - fot. Mishka |
Nareszcie z flagami!
Przed wyjazdem do Chorzowa co poniektórzy próbowali sobie przypomnieć naszą ostatnią wizytę w mieście "Niebieskich". I co? I trzeba było wrócić pamięcią do maja 2002 roku. Tak, tak, to nie żart – ostatni raz legioniści mogli dopingować swój zespół z sektora gości przy ulicy Cichej sześć lat temu. I ten, kto w tym czasie jeździł na wyjazdy, zapewne pamięta, że mecz ten był "wyjątkowy". Kończący mistrzowski sezon i okraszony... wielką strzelaniną z policyjnych "shotgunów". Mecz nie do zapomnienia. A potem były już mecze incognito, bojkotowane przez nas Puchary Ekstraklasy i druga liga w Chorzowie. Nic więc dziwnego, że na ten wyjazd każdy ostrzył sobie zęby.
Dogadać się z Hanysami? Niemożliwe - pomyślelibyśmy jeszcze kilka lat temu. Tak się jednak składa, że od lipca ubiegłego roku wszystko jest możliwe. Kibice Ruchu pogadali odpowiednio ze swoimi działaczami i w końcu zapadła decyzja – możecie przyjechać. Jeszcze ciekawsze było to, co usłyszeliśmy później – siądziecie w sektorze gości i możecie zabrać barwy. Szykował się więc zwykły, normalny wyjazd, co w naszej obecnej sytuacji jest właśnie nienormalne!
Do Chorzowa legioniści dojechali pociągiem specjalnym z Sosnowca. Na miejscu byliśmy wcześnie, więc wchodzenie na sektor odbyło się sprawnie i bez ciśnień. Każdy kto chciał – wszedł, choć już sprawdzanie na bramkach było dość dziwne. Niejeden kibic skarżył się po wejściu na sektor, że są gdzieś granice przeszukiwania. Różne rzeczy, które na inne stadiony wnosi się bez problemu, na Ruchu trzeba było zostawić w depozycie. Na przykład dezodoranty w spreju i tego typu urządzenia, które nie wiedzieć czemu zostały uznane za bardzo groźne. No, ale nie ma co narzekać – kiedyś na Śląsku zabierano przecież aparaty fotograficzne...
Sam depozyt był zresztą bardzo ciekawy – był to barak wielkości nowego sklepiku KP przy Łazienkowskiej, ale nie na kółkach, a na cegłach. Tyle że organizatorzy zapomnieli podstawić cegły z jednej strony, przez co barak "jeździł" w górę i w dół, jak po pochylni. Dla osób składających swoje rzeczy w depozycie – przeżycie bezcenne.
Ostatecznie na sektorze stawiło się nas 636 osób. Ruch deklarował co prawda wpuszczenie półtysięcznej grupy, ale bez problemu sprzedał legionistom dodatkowe bilety. Porządnie się oflagowaliśmy i czekaliśmy na rozpoczęcie spotkania.
W tym czasie słyszalny był Ruch, który nie mógł się najwyraźniej powstrzymać przed wyzywaniem nas, bo non stop w naszym kierunku leciały niewybredne teksty. W większości, na szczęście, przemilczane.
Gdy mecz się zaczął, ruszyliśmy z dopingiem. I od tego czasu słyszeliśmy Ruch dwa, może trzy razy. "Staruch" kolejny raz chciał wprowadzić cały sektor w trans. Niektórych trzeba było jednak długo mobilizować do śpiewania, ale po interwencji "kontrolnych patroli" wszyscy wydzierali się aż miło. Był to również czas pożegnań z wyjazdami dla niektórych osób, zwanych potocznie "patologami". Jeśli ktoś nie umie się zachować na wyjeździe, może po prostu nie jeździć – przesłanie kibiców było w tym przypadku proste.
W pierwszej połowie były jeszcze pewne problemy z bębniarzami. Etatowy bębniarz, niejaki "B.", tym razem na mecz nie dotarł. Próbowały zastąpić go różne osoby, ale bez powodzenia. "Czy jest tu ktoś, kto miał w przedszkolu rytmikę?" – zawołał w końcu zdesperowany gniazdowy i szybko okazało się, że owszem, taka osoba istnieje. Do końca meczu problemów z bębnami nie było już żadnych, a nowy "narybek" okazał się być bardzo obiecującym młodym "Jankiem muzykantem", a przy tym – jak sam się niefrasobliwie, acz szczerze określił – "no hm, ech, ja dziś motylem jestem". Pytanie tylko czy na dłużej podoła trudom, jakie niesie za sobą orkiestrzany kierat? Na razie młodzieniec dostał instrukcję, której punkty mają pomóc mu awansować aż na sam szczyt ;-)
Apogeum wokalne osiągnęliśmy w drugiej połowie. W pierwszej dłuższy czas śpiewaliśmy "Ole, Ole...", raz przerwaliśmy też śpiewy żeby odpowiedzieć kibicom Ruchu, którzy cały czas mieli na nasz temat coś do powiedzenia. Okazało się zresztą, że są niezwykle posłuszni. Kiedy śpiewali jedną z uwielbianych w całej Polsce piosenek, z naszego sektora poszło jedno, acz konkretne polecenie: "jeszcze głośniej". Fanom z Cichej nie trzeba było dwa razy powtarzać (!), dopiero młyn wyprowadził resztę stadionu z euforii, doprowadzając do pionu najbardziej zagrzane głowy.
Druga połowa to już nasz popis. Znów zastosowany został trend wyjazdowy, który polega na jak najdłuższym śpiewaniu jednego utworu. Trzeba przyznać, że wchodzenie w "trans" znów się udało i do końca dawaliśmy czadu. Pod koniec meczu z płotów zniknęły flagi, a w ich miejscu zawisło jedno płótno – Legia to My. Po chwili zostało ono podświetlone pirotechniką. Nie był to zresztą jedyny taki moment w meczu – na naszym sektorze kilka razy coś iskrzyło i błyskało. Oprawę – ładne racowisko – zaprezentował także Ruch. Chorzowianie zrobili też choreografię na cześć swojej legendy, Gerarda Cieślika. Co prawda stwierdzili w niej, że Polską od wieków rządziły króliki, ale... niech będzie, że chcieli użyć archaizmu i zrobili to z premedytacją.
Tradycyjnie nie obyło się też bez okazywania przez Ruch swojej śląskiej odrębności. "Polska bez Śląska" – krzyczeli gospodarze, którzy hymn Polski, śpiewany przez legionistów z okazji święta narodowego, skwitowali gwizdami. Jak się ma do tego dążenie do organizacji Euro 2012 na Stadionie Śląskim? Przecież to ma być polskie, a nie śląskie Euro...
Kiedy mecz się skończył, do naszego sektora podbiegli piłkarze, których przywitaliśmy donośnym "gdziekolwiek Legia będzie grać!". Legioniści przybili z nami piątki, oświadczyli, że koszulek dać nie mogą (ach, te limity) i wrócili do szatni.
A my? A my jeszcze ponad godzinę siedzieliśmy na sektorze, czekając aż ochrona łaskawie otworzy bramy. Piłkarze dawno odjechali do hotelu, na stadionie nie było żywej duszy, rozpadało się i dobrą atmosferę diabli wzięli. Może dlatego pewni nieznani sprawcy chcieli poprawić sobie nastrój, zwiedzając w nocy śląskie stadiony i zostawiając na nich pamiątki.
W końcu jednak ochroniarze musieli nas wypuścić. I kiedy "Skorpionsi" wreszcie łaskawie zdjęli kłódki, każdy ze śmiechem na ustach opuścił nasze "więzienie". W Warszawie zameldowaliśmy się nad ranem.
Frekwencja: 9500
Kibiców gości: 636
Flagi gości: 8
Doping Legii: 8
Doping Ruchu: 6
Autor: turi
Więcej kibicowskich filmów na Legia.TV - dla kibiców, przez kibiców!