Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Bełchatów - Wtorek, 13 maja 2008, godz. 17:00
Puchar Polski - Finał
Herb Wisła Kraków Wisła Kraków
    0 (0)
    Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
      0 (0)

      Sędzia: Ryszard Gilewski
      Widzów: 5000
      Pełen raport
      3 tysiące kibiców Legii wybrało się na finał Pucharu Polski do Bełchatowa - fot. Woytek

      Puchar do Legii należy!

      To miał być jeden z najlepszych wyjazdów ostatnich lat w wykonaniu kibiców Legii. I do 75 minuty był. W sektorze za bramką panowała fantastyczna atmosfera. Każdy z trzech tysięcy przybyłych do Bełchatowa legionistów dawał z siebie wszystko. Pod względem kibicowskim miażdżyliśmy Wisłę w każdym aspekcie - dopingu, oflagowania, oprawy... Niestety, nie po raz pierwszy zamiast czekać na pochwały, na które z pewnością zasłużyliśmy, zniweczyliśmy cały wysiłek grupy organizującej wyjazdy w parę minut. Przez to zdobycie Pucharu Polski nie smakowało tak, jak smakować powinno. Większość osób, choć nie uczestniczących w zamieszkach, miała po meczu kaca moralnego.

      Przypomnijmy, że KP Legia mimo pierwotnego zainteresowania wyjazdem kibiców, ostatecznie zrezygnował z zamawiania wejściówek dla swoich fanów. Uczyniło to stowarzyszenie, które apelowało przed meczem do wszystkich o zachowanie trzeźwości i spokoju w czasie meczu. Niestety, o ile pod względem trzeźwości towarzystwo wyglądało całkiem nieźle, to spokoju zachować nie potrafiło kilkanaście osób. Dziś zamiast doprowadzenia do normalności na linii klub - kibice, możemy spodziewać się wylewania kolejnych wiader z pomyjami na nasze głowy. Na własne życzenie, dodajmy.

      Przejdźmy jednak do miłych momentów tego wyjazdu, bo mimo wszystko, to one przeważały. Przy wjeździe do Bełchatowa, kibiców na odpowiednie parkingi kierowała policja. Ulica od strony młyna GKS-u była przeznaczona dla Legii. Widać to było od razu - prawie każdy z kibiców posiadał na sobie białą koszulkę. Wejście na nasz sektor było bardzo sprawne. Praktycznie każdy kto dotarł do Bełchatowa, bez problemu wszedł na stadion. Cały nasz sektor został szczelnie wypełniony przez kibiców. Gdy zabrakło miejsca na dole, fani zaczęli ustawiać się na balkonie. Także na trybunie przeznaczonej dla kibiców z Bełchatowa nie brakowało warszawiaków w barwach. Frekwencja z naszej strony była naprawdę niezła. 3 tysiące kibiców w środku tygodnia to wynik dla wielu ekip nieosiągalny. Płot na dole oraz na barierki na balkonie zostały szczelnie wypełnione legijnymi płótnami.

      Wiślacy dla odmiany nie wykorzystali swojej puli biletów i na finał Pucharu Polski przyjechało ich około tysiąca. Wśród nich byli obecni kibice Śląska i Lechii. Na płocie wiślacy wywiesili raptem 8 niewielkich flag. O ile przed meczem wydawało się, że krakowianie mimo bycia w mniejszości, będą w stanie z nami konkurować pod względem dopingu (nad głowami mieli dach), to w trakcie spotkania prognozy zostały zweryfikowane. Słyszeliśmy ich tylko w momentach, gdy przerywaliśmy jedną, a zaczynaliśmy kolejną pieśń. Przed meczem oszczędzaliśmy siły, a "Staruch" mobilizował wszystkich do wydzierania się przez całe spotkanie. W tym czasie jak w ukropie uwijali się ultrasi, aby wyszła zaplanowana przez nich oprawa. Wszystko poszło zgodnie z planem i na wyjście piłkarzy pojawił się długi transparent "To nasza pasja, która nie ma końca. Siła miłości niszczy siłę pieniądza", a pod nim rozwinięta została malowana sektorówka. Przedstawiała ona dwie osoby rozwiercające logo ITI. Po chwili, gdy słychać było wybuchy achtungów, sektorówka... rozwinęła się jeszcze bardziej, ukazując na środku niewidoczny wcześniej motyw - ręce trzymające serce z herbem Legii. Puste miejsca po bokach wypełniały uniesione nad głowami jednodolarówki z wpisaną w nie twarzą Mariusza Waltera. To chyba pierwszy w Polsce tego typu sposób prezentacji.

      Wiślacy, którzy tydzień temu ogłaszali zbiórkę pieniędzy na oprawę finału PP, żadnych atrakcji ultras nie zaprezentowali. Na ich trybunie wisiał jedynie transparent "Oramus - jaka dziś oprawa?", skierowany do jednego z redaktorów wiślackich portali, ale czego on dotyczył wiedzą tylko sami zainteresowani. Nasz doping rozpoczęliśmy nietypowo od piosenki "Legia, Legia Warszawa", którą... ciągnęliśmy przez dobrych kilka minut. Całość wychodziła bardzo równo i była słyszalna na całym stadionie. W synchronizacji naszego dopingu pomagały dwa bębny. Kilka minut dopingu na maksa na samym początku zrobiło swoje - każdy nakręcił się odpowiednio i po prostu wymiataliśmy! Oczywiście jak to bywa w przypadku spotkań z krakowianami, nie mogło zabraknąć wzajemnych bluzgów. Wisła zaczęła od "Gdzie twoje berło", my zaś odpowiedzieliśmy w jedyny możliwy sposób - "Mistrzem Polski jest Legia". Było jeszcze kilka wrzutów z obu stron, ale tego dnia skupialiśmy się na jak najgłośniejszej pomocy naszym zawodnikom. Nawet hasło "ITI s..." śpiewane było tylko dwukrotnie.

      Przez pierwszych 30 minut, kibicowsko wymiataliśmy. W końcówce pierwszej połowy złapał nas lekki kryzys, chociaż poniżej swojego poziomu nie zeszliśmy. Nasz gniazdowy z racji tego, że stał tyłem do boiska, mobilizował wszystkich do śpiewania nawet w przerwie. Zluzował dopiero gdy dowiedział się, że od paru minut piłkarze przebywają w szatni. Fani mieli więc chwilę wytchnienia i od razu ustawiły się długie kolejki do cateringu, w którym największym powodzeniem cieszyły się zimne napoje. Po zmianie stron piłkarze częściej gościli pod "naszą" bramką, więc z pewnością jeszcze lepiej słyszeli nasz śpiew. A że nikt się nie oszczędzał, druga połowa wyglądała znacznie lepiej również w ich wykonaniu. Nie lada niespodzianką było pojawienie się na gnieździe... Tomka Jarzębowskiego. Ten zawodnik nigdy nie ukrywał, że ma eLkę w sercu. To właśnie "Jarza" zarzucił w II połowie "Jesteśmy zawsze tam..." i cały sektor ryknął naszą wyjazdową pieśń. Oczywiście cała legijna brać pozdrowiła Tomka. Skandowano również nazwisko trenera Urbana. Przerywnikami w długich pieśniach, które tego dnia wykonywaliśmy wiele razy ("Ole ole", hit z Wiednia, "Legia gol alle alle", "Dziś zgodnym rytmem") były "Ceeeeee" intonowane przez "Alchima".

      Wszystko szło pięknie aż do 75 minuty. Wtedy rozpoczęliśmy odliczanie od 10. Na "jeden" odpalona została setka rac i sporo stroboskopów. Wszystko wyglądało efektownie, ale niestety nie wszyscy wiedzieli do czego służy pirotechnika. Na skraju naszego sektora kilka osób przerzuciło race w stronę wiślaków i na rozwój wydarzeń nie trzeba było długo czekać. Paru krakusów wybiegło na murawę, a po chwili płot oddzielający Legię od boiska runął. Kilkanaście osób ruszyło w stronę fanów TSW, ci się wycofali i po chwili w całe zamieszanie wmieszała się policja, która rozdzieliła zwaśnione grupy. Przerwa w grze trwała 10 minut. To właśnie przez ten fakt wyjazd do Bełchatowa okazał się klapą. Po nim nikt nie będzie pamiętał naszego fantastycznego dopingu, ekstra oprawy, a jedynie to, że legioniści po raz kolejny przerwali mecz.

      Po wznowieniu zawodów legioniści skandowali hasła nawiązujące do wycofywania się Wisły w czasie starcia oraz stosowania przez nich sprzętu ("Bez noży jesteście nikim"). Druga strona też coś odpowiadała, ale nie było jej najlepiej słychać. Dopiero po paru minutach wznowiliśmy doping dla Legii. Chociaż dawaliśmy z siebie wszystko przez 90 minut, zaszła konieczność zdzierania gardeł przez kolejnych 30. Wszystko za sprawą dogrywki. W niej również trzymaliśmy stały poziom. Hit z Wiednia w naszym wykonaniu wgniatał w ziemię. Właściwie, patrząc na to, że nad sobą nie mieliśmy dachu (nie licząc balkonu), to wrzawa była porównywalna do tej wiedeńskiej. Na balkonie pojawił się dwuznaczny transparent "Grzelak nigdy nie będziesz Brazylijczykiem", który nie przypadł do gustu napastnikowi Legii. Warto również dodać, że większość legionistów na hasło "Cała Legia bez koszulek" wyskoczyła z koszulek. Fani odpalili także kilkanaście świec dymnych, które płonęły na górze sektora przez kilka minut. Podczas rzutów rożnych dla naszej drużyny - czarowaliśmy, licząc, że nasze moce pomogą Legii w zdobyciu gola. Nic z tego. Do rozstrzygnięcia konieczne były karne. Losowanie bramki nie wypadło dla nas pomyślnie, ale i to nas nie zraziło. Postanowienie było jedno - nie gwiżdżemy podczas karnych Wisły, ani nie czarujemy gdy jedenastki wykonywać będą nasi gracze. "Cały czas jedziemy jedną piosenkę" - apelował "Staruch". I to zdało egzamin.

      Około 10 minut trwała cała seria. My w tym czasie śpiewaliśmy "Ole ole, ole ola" - raz szybciej, raz wolniej. Ale za każdym razem głośniej. W słowa pieśni wkradały się oczywiście okrzyki radości, gdy legioniści trafiali do bramki lub wręcz eksplozje radości, gdy strzały wiślaków bronił Mucha. Co śpiewała Wisła - nie wiemy. Za naszą bramką nie było ich zupełnie słychać. Najważniejsze, że seria jedenastek zakończyła się triumfem Legii. Zapłonęła jedna raca, a fani zaintonowali dawno nie śpiewaną pieść "Puchar jest nasz, puchar do Legii należy...". Nie mogło zabraknąć okazjonalnej piosenki "Przeżyj to sam". Później pod nasz sektor podbiegli zawodnicy, którzy rzucili nam koszulki i razem z nami cieszyli się z trofeum. Szkoda, że radość zakłóciła policja, która w wielu wypadkach zachowywała się chamsko i agresywnie. Kibice, którzy sięgali po koszulki zawodników, traktowani byli gazem. Policjanci celowali nim w twarz z bardzo bliskiej odległości, przez co wiele osób musiało skorzystać z pomocy medycznej. Szkoda, że odpowiedzialnych za pilnowanie porządku ponosi "fantazja" i wyżywają się na kibicach. Tylko tak można opisać zachowanie policjantów, którzy, gdy wszyscy znajdowali się już na sektorze, w dalszym ciągu ochoczo psikali gazem na prawo i lewo.

      W końcu piłkarze odebrali puchar i ponownie podbiegli pod nasz sektor. Piłkarze zapytali kibiców "Kto wygrał mecz", a po chwili zarzucili legijny hit z Wiednia. Śpiewali tylko ci, którzy mogli oddychać. Cały czas sporo osób zasłaniało twarz i przecierało oczy - policyjny gaz był bardzo dokuczliwy. Po kilku minutach śpiewu opuściliśmy nasz sektor i udaliśmy się do zostawionych w pobliżu samochodów. Hucznie otwierano szampany, które kibice przywieźli ze sobą. W okolicznych sklepach alkoholu nie sprzedawano - prohibicja obowiązywała do godziny 21. Co chwila odśpiewywano pieśń "Puchar jest nasz", a kolejni fani odpalali race. Niestety, każdego męczył kac moralny. Przez to, co stało się kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry, świętowanie nie smakowało tak dobrze jak powinno.

      Frekwencja: 4600
      Kibiców Legii: 3000
      Kibiców Wisły: 1089
      Flagi Legii: 18
      Flagi Wisły: 6

      Doping Legii: 9
      Doping Wisły: 7

      Autor: Bodziach