|
Homel - Czwartek, 31 lipca 2008, godz. 18:00 Liga Europy - 1. runda eliminacyjna |
|
FK Homel
|
1 (1) |
|
Legia Warszawa
- 26' Iwański (k)
- 52' Szałachowski
- 62' Iwański
- 66' Szałachowski
| 4 (1) |
Sędzia: Daniel Stalhammar (Szwecja) Widzów: 8000 Pełen raport |
|
Około 120 kibiców Legii dopingowało swoją drużynę na Białorusi - fot. Piotr Galas |
W kraju wszechwładnego Łukaszenki
Dziesiątki sprawdzonych połączeń i cen, alpejskie kombinacje - może pociąg, może auto, może samolot… Wyjazdem do Homla żyliśmy od miesiąca - od chwili, kiedy dowiedzieliśmy się, jakiego przeciwnika przydzielił Legii los.
W podróż na Białoruś wybrało się ok. 130 fanów Legii. Z pewnością byłoby nas więcej, gdyby nie potrzeba posiadania paszportu i kilkudniowa procedura wizowa. Mimo wszystko trafiliśmy lepiej niż Wisła i Lech, a na pewno mieliśmy bliżej niż pozostałe polskie kluby grające w pucharach, bo Homel dzieli od Warszawy 750 kilometrów. Wizy grupowe udało się nam załatwić właściwie w ostatniej chwili, ale nie obyło się bez niespodzianek. Kilka osób zostało zaproszonych na rozmowę z białoruskim konsulem w dzień wyjazdu, w środę o godzinie 8 rano. Na szczęście było to tylko dopełnienie formalności – wizy zostały przyznane całej naszej grupie i można było ruszać w drogę.
Ponieważ szukaliśmy jak najtańszej opcji dotarcia na Białoruś ustaliliśmy, że wszyscy dojeżdżamy na własną rękę do Terespola. Stamtąd mieliśmy ruszyć pociągiem do Brześcia, a z Brześcia – również koleją – do miejsca docelowego, czyli Homla. Pierwszy pociąg, ten do Brześcia, ruszał z Terespola o godz. 11.30. Z Brześcia do Homla wyjechać mieliśmy o 19.22. Mieliśmy więc dużo czasu w zapasie, ale – niestety - nie obyło się bez komplikacji.
Wszystko przez to, że polskie drogi to nie niemieckie autostrady. Wciskaliśmy co prawda gaz do dechy, ale na pociąg o 11.30 zdążyło tylko kilka osób. Reszta, a właściwie większość spóźnialskich miała za to nie lada kłopot – następny pociąg na białoruską stronę po redukcjach połączeń PKP ruszał o godz. 22, czyli… już po odjeździe pociągu, którym mieliśmy dotrzeć do Homla! Co nam pozostało? Szybka burza mózgów: co robić? Sytuacja była naprawdę nieciekawa. Kto miał w dowodzie rejestracyjnym auta swoje nazwisko, mógł przekroczyć granicę, kto nie – był w kropce. Przejście graniczne w Terespolu to przecież przejście dla samochodów, nie piechurów.
Około 50-osobowa grupa legionistów tkwiła więc w Terespolu, myśląc i kombinując jak przebrnąć ten siedmiokilometrowy odcinek od Terespola do Brześcia. Przez granicę nie kursują żadne busy, taksówkarze żądają horrendalnych cen za przejazd (za 7 km 100 euro!), a czas mijał nieubłaganie.
Kibice Legii to jednak szczęściarze. Po gorączkowych poszukiwaniach udało nam się namówić sympatycznego kierowcę autobusu o wątpliwym stanie technicznym na podróż do Brześcia. Za śmieszną w sumie cenę biletu, bo 7 złotych od osoby.
Granicę polsko-białoruską nie jest łatwo przekroczyć, ze względu na długie kolejki. Oczekiwanie umilaliśmy sobie wizytami w barze i kantorach. Po wymianie waluty mogliśmy się przez chwilę poczuć jak milionerzy. Potem jednak ilość zer na banknotach zaczęła nas denerwować. Białorusinom przydałaby się denominacja, bo od nadmiaru zer można oszaleć!
W końcu się doczekaliśmy – odprawa celna. Wszystko poszło szybko i sprawnie, przejechaliśmy naszym autokarem Bug i po kilku minutach zameldowaliśmy się w Brześciu. Czas lokalny różni się tam od polskiego o jedną godzinę, więc na zwiedzanie miasta niestety nie wystarczyło nam czasu. Zdążyliśmy jedynie kupić bilety na pociąg (11 godzin jazdy za 22100 białoruskich rubli, czyli około 22 złotych) i prowiant na drogę, po czym zajęliśmy miejsca w pociągu.
Kuszetki białoruskie okazały się być… wagonem bez podziału na przedziały, wypełnionym łóżkami. Mało komfortowo, ale najważniejsze, że było się gdzie przespać. Już na dworcu dostaliśmy „ochronę” – sześciu funkcjonariuszy Specnazu, którzy podróżowali z nami do samego Homla. W pociągu, jak to w pociągu, było bardzo wesoło. Z ciekawostek – o ile wódki pić tam nie można, o tyle… każdy może kupić u opiekunki wagonu piwo w nieograniczonej ilości.
Opieka Specnazu była męcząca – białoruscy milicjanci zachowywali się jak cyborgi. Co pół minuty energicznie przechadzali się po wagonie, nasłuchiwali najmniejszych szmerów i wciąż im coś nie pasowało. O godz. 23 Specnaz wydał ogólne rozporządzenie: „Macie spać”. Wyłączono nam światła, a każda próba dyskusji czy negocjacji kończyła się jednym: „Tu jest Białoruś, a nie Polska, macie robić, co mówimy. Ma być tak, jak my chcemy”. Oczywiście nie wszystko układało się po ich myśli, a funkcjonariusze byli zdziwieni, że ktoś w ogóle próbował z nimi dyskutować. Widać, że nie są do tego przyzwyczajeni. Przy całej swojej surowości udzielili nam jednak pocieszającej informacji – okazało się, że na pociąg powrotny do Brześcia nie będziemy musieli czekać w Homlu aż do 2 w nocy. Wstrzymali nam wcześniejszy, opóźniając go o… ponad dwie godziny. A wszystko po to, by przypadkiem legioniści nie spacerowali wieczorową porą po Homlu.
Do celu naszej podróży dotarliśmy o 6.30 rano. Setka kibiców natychmiast rozpierzchła się po mieście. Większość podróżników marzyła o jednym – ciepłym prysznicu. Kto mógł, szukał więc dostępnych hotelowych pokoi. Sam Homel, odległy o około 130 km od Czernobyla, to spokojne miasto, które niczym specjalnym się nie wyróżnia. No, może poza wszechobecnymi czerwonymi gwiazdami i pomnikami Lenina. Na ulicach duży kontrast – można zobaczyć zarówno luksusowe auta, jak i zdezelowane Wołgi. Wśród męskiej części społeczeństwa króluje tam modna skądinąd u nas kilkanaście lat temu fryzura „na czeskiego piłkarza” – a więc krótko z przodu, długo z tyłu. Jakby czas się zatrzymał…
Przed spotkaniem trudno było dostrzec miejscowych kibiców i poczuć meczową atmosferę. Natomiast ze stadionu już na 3 godziny przed meczem słychać było głośną muzykę. W tym czasie legioniści zwiedzali miasto i kupowali bilety na mecz (12000 rubli). Zajęliśmy miejsca w sektorach 12 i 13, za jedną z bramek. Fanów Homla stać było na jedną przedmeczową akcję – na murze swojego obiektu wypisali hasło: „Miasto moje a w nim… nie ma Legii”. Nim mecz się zaczął, napis oczywiście zniknął.
Zbieramy się na dworcu i na stadion maszerujemy całą grupą. Wzbudzamy przy tym wielką sensację – Białorusini na ulicach robią nam setki zdjęć, kręcą filmiki, które pewnie długo jeszcze będą oglądać. Wszystko to odbywa się w asyście milicji, która nie prowokuje, tylko dyskretnie, z pewnej odległości, cały czas nas obserwuje. Na stadionie miła niespodzianka – szybka i sprawna kontrola biletów, przeszukiwanie bez zbędnych napięć i nerwów, żadnych incydentów, zero tłoku – na Łazienkowskiej mogliby się od Homla wiele nauczyć.
Pozostaje nam tylko czekać na pierwszy gwizdek sędziego. Dudniąca z głośników muzyka wprawia nas w doskonały nastrój i na sektorze już godzinę przed meczem zaczyna się zabawa pod hasłem: „Mayday, mayday”. W tym czasie na naszym sektorze pojawiają się też flagi.
Wywieszamy: AMT, Visitors, Legioniści, Deyna, Legię reprezentacyjną i flagę zgodowiczów z Olimpii Elbląg, którzy wspierali nas na tym wyjeździe. Stadion powoli się zapełnia - o dziwo… nie ma żadnych ogrodzeń, zabezpieczeń ani płotów. Kibice gospodarzy na swoje sektory dostają się w zadziwiający sposób – przechodząc wzdłuż boiska, tuż za ławkami rezerwowych – od linii bocznej dzielą ich może 2 kroki. Żadnych kordonów ochroniarzy, żadnej milicji - u nas w kraju chyba jeszcze długo do takiej sytuacji nie dojdzie. Jeżeli oczywiście kiedykolwiek dojdzie.
Nasz sektor cały mecz tętni bezustannym dopingiem – jest gorąco, więc można też dopingować bez koszulek. Wyśpiewujemy „Mistrzem Polski jest Legia”, „Legia gol ale alleee…”, "Mojaaaa jedyna miłość...” i inne znane legijne pieśni – oczywiście wszystko pod wodzą gniazdowego S.
Od legionistów, którzy oglądają mecz w telewizji docierają sms-y, że słychać nas doskonale, nie spoczywamy jednak na laurach i nasz doping jest jeszcze głośniejszy. Chwilową konsternację przeżywamy po pierwszej bramce strzelonej przez Homel, ale trwa to tylko kilka sekund. Cały czas, z całych sił dopingujemy. W drugiej połowie czas na kibicowską politykę – hitem „Dla mnie luty dla Ciebie maj” przypominamy obecnemu na trybunach prezesowi Miklasowi o naszej obecności, a dla gospodarzy skandujemy „Przecz z komuną”. Nie zapominamy też o zbliżającej się 64. rocznicy Powstania Warszawskiego - „1 Sierpnia pamiętamy” słychać na całym stadionie. Śpiewamy hymn Polski.
Nasza wizyta na Białorusi wzbudziła niemałe zainteresowanie także wśród kibiców innych klubów – na sektorze z prawej strony cały czas obserwowała nas grupka kibiców Spartaka Moskwa z flagą (czyżby mieli przecieki przed losowaniem? ;)). Na naszym sektorze pojawili się natomiast nieliczni obserwatorzy z CSKA Moskwa, Dynama Kijów, Dynama Brześć, a także fani Torpeda Mińsk bywający na naszych kibicowskich turniejach.
Wspomiany wcześniej napis na murze stadionu Homla okazał się grubo przesadzoną reklamą – gospodarze zorganizowani za bramką w żenujący młynek, niewiele większy od naszej grupy, są dla nas, siedzących pod dachem, w ogóle niesłyszalni. Widać, że chyba coś klaszczą, mają 4 flagi – jak na półmilionowe, drugie co do wielkości miasto na Białorusi i zespół grający w PUEFA prezentują się słabiutko. Ruch kibicowski w Homlu właściwie nie istnieje. Nie ma się co zresztą dziwić - pewnie kibicowanie to w kraju wszechwładnego Łukaszenki oznaka zbyt wielkiej wolności...
Kolejne padające w drugiej połowie bramki dające nam przewagę powodują, że zasiadająca na trybunie bocznej białoruska publiczność wychodzi masowo w trakcie meczu, żegnana naszymi drwiącymi śpiewami „Paszli wy w …”. Legia więc w ich mieście jednak była i mimo że w gościach, zaprezentowaliśmy się o niebo lepiej. Piłkarze, mimo że nie prezentują wielkiej wirtuozerii, dają nam powody do radości, bo bramki Iwańskiego i „Szałacha” przynoszą końcowy wynik 4-1. A przecież po remisie na Łazienkowskiej nie brakowało pesymistów, którzy twierdzili, że FK Homel pomoże nam się pożegnać z dalszą zagraniczną przygodą.
Wraz ze zbliżającym się końcem meczu liczba sił milicyjnych Omonu i Specnazu wokół naszego sektora się zwiększyła. Opinia z Wilna ciągnie się za nami jak niechlubna legenda. Ku zaskoczeniu służb zachowywaliśmy się przykładnie – kilka osób wynegocjowało z milicjantami, żebyśmy wraz z końcowym gwizdkiem mogli podziękować piłkarzom.
Piłkarze podbiegli do nas i spora część osób między reklamowymi banerami przybiła z nimi piątki. W szampańskich nastrojach ogólnej radości i tańców świętowaliśmy awans, czekając aż organizatorzy wypuszczą nas z sektora. Zapakowano nas w eleganckie autobusiki i przetransportowano na dworzec. Czasu wystarczyło nam jedynie na szybkie zakupy i odebranie bagaży z przechowalni. Potem wsiedliśmy do opóźnionego specjalnie dla nas o jakieś 2-3 h rejsowego pociągu do Brześcia i ruszyliśmy w stronę Polski.
Nocna podróż w obecności Specnazu upłynęła w spokoju – głównym tematem rozmów były oczywiście domysły i nadzieje, gdzie los skieruje nas w drugiej rundzie Pucharu. Pesymiści stawiali na ponowną wizytę w Wiedniu lub Zurychu, optymiści trzymali kciuki za Slovan. Zmęczeni szybko zasnęliśmy i obudziliśmy się rankiem, już w Brześciu. Okazało się, że tym razem opóźniono dla nas „przemytnika” do Terespola. Mimo że zachowywaliśmy się naprawdę elegancko, Białorusini chcieli się nas jak najszybciej pozbyć.
I bardzo dobrze, bo szczerze mówiąc marzyliśmy już o tym, by opuścić ten milicyjny kraj. Duża część z nas chciała jak najszybciej dotrzeć do domu - wszak w ukochanej stolicy trwały uroczystości ku czci Powstania. O wynikach losowania w UEFA dowiedzieliśmy się telefonicznie – okazuje się, że pod koniec sierpnia czeka nas powtórna podróż na Wschód. Witaj przygodo! Moskwo przybywamy niebawem!
Autor: Gosiek