|
Wodzisław Śląski - Niedziela, 17 sierpnia 2008, godz. 17:00 Ekstraklasa - 2. kolejka |
|
Odra Wodzisław
- 1' Aleksander
- 26' Aleksander
|
2 (2) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Adam Kajzer Widzów: 5100 Pełen raport |
|
Ariel Borysiuk w walce o piłkę - fot. Mishka |
Aleksander Wielki i malutka Legia
Wpadka, to mało powiedziane. Legia powinna wyjechać dziś z Wodzisławia z bagażem 4 lub 5 bramek. Gospodarze objęli prowadzenie już w 35 sekundzie, kiedy to wypożyczony do Odry Maciej Korzym przeprowadził indywidualną akcję, a wykończył ją Aleksander. W 26. minucie ten sam zawodnik podwyższył na 2-0. Legia mimo kilku zmian w składzie, grała taki sam "piach" jak z FK Moskwa.
Po niedzielnej kompromitacji legioniści nie mają chyba nic na własne usprawiedliwienie. Na boisku wyglądali nie jak drużyna, a zbieranina przypadkowych osób, które spotkały się pierwszy raz w życiu. A ambitnie podchodzącej do meczu Odrze było to na rękę. Kibice nie zdążyli dobrze usiąść na trybunach i już miejscowi prowadzili 1-0. Lewym skrzydłem przedarł się wypożyczony z Legii Korzym. Młodego napastnika nie potrafił powstrzymać doświadczony Wojciech Szala. „Korzeń” wpadł w pole karne i strzelił. Uderzenie dobił Aleksander i zanim mecz się na dobre rozpoczął, „wojskowi” już musieli odrabiać straty.
Jeżeli po straconej bramce Legia chciała ruszyć do odrabiania strat, to na boisku jakoś nie było tego widać. To już nawet nie było walenie głową w mur. To był żenujący popis nieudolności, którą trudno nazwać meczem piłki nożnej w wykonaniu zawodowców. Może i legioniści mieli i chęci na wyrównanie, ale wiadomo, że dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło. A w niedzielny wieczór oglądanie gry Legii było właśnie piekłem. Niedokładne podania, straty piłki, brak pomysłu na grę i kompletne zagubienie graczy wszystkich formacji – tak wyglądała gra wicemistrzów Polski, którzy cały czas aspirują do gry w europejskich pucharach.
Nigdy nie jest jednak na tyle źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. W 26. minucie przyszło owo gorsze i było 2-0. Znów katem Legii okazał się Aleksander. Gola nie udałoby się mu strzelić, gdyby nie wspaniałomyślna pomoc defensorów „wojskowych”. Najpierw Pance Kumbev powtórzył swój manewr z meczu z FK Moskwa, czyli usunął się z drogi rywalowi. Gorsi od niego nie chcieli być pozostali obrońcy, którzy robili wszystko tylko nie wybijali piłki. Aleksander z takiego prezentu nie mógł nie skorzystać i bezradny Jan Mucha znów musiał wyciągać piłkę z siatki.
W drugiej połowie Jan Urban rzucił do walki Macieja Rybusa, Aleksandara Vukovicia i Piotra Rockiego. Zmiany nie dały jednak wiele. Trzeba jednak przyznać, że „Rocky” w dwie minuty zdziałał więcej niż Takesure Chinyama przez 69 minut gry. Ale w meczu z Odrą Legii nikt nie mógł pomóc. Roszady trenera były jak reanimowanie trupa. Bo w niedzielny wieczór „wojskowi” byli piłkarskim trupem, a oglądanie futbolowej stypy do przyjemnych nie należało.
Po remisie z przeciętną Polonią Warszawa, porażką ze słabym FK Moskwa Legia nadal dołuje. Trudno mówić, że w Wodzisławiu poległa drużyna. Poległ zlepek indywidualności, które chyba zapomniały, że samemu nie da się wygrać. W kryzysowym momencie zabrakło zawodnika, który wziąłby na siebie ciężar gry i pociągnął innych do walki. Zamiast tego było wzajemne patrzenie na siebie i oczekiwanie, że to kolega powinien to zrobić a nie ja. Z każdą minutą gra „wojskowych” była coraz bardziej nerwowa i mogła powodować sarkastyczne uśmiechy fanów. Ale jeżeli piłkarze Legii nie potrafią poradzić sobie z presją, która towarzyszy meczowi w Wodzisławiu, to niech zastanowią się czy wybrali właściwą dyscyplinę sportu. Trwające XXIX igrzyska olimpijskie oferują dużo więcej mniej stresujące zajęcia. Ot choćby takie skoki do wody z trampoliny.
Bo to jest Legia Warszawa i taka gra jak w Wodzisławiu nigdy nie będzie tu tolerowana.
Autor: Tomek Janus