Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Piątek, 14 listopada 2008, godz. 20:00
Ekstraklasa - 14. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 10' Iwański
  • 35' Chinyama
  • 40' Kumbev
  • 68' Wawrzyniak
4 (3)
Herb Śląsk Wrocław Śląsk Wrocław
    0 (0)

    Sędzia: Adam Kajzer
    Widzów: 10000
    Pełen raport
    Radość piłkarzy Legii po golu Jakuba Wawrzyniaka - fot. Mishka

    Godne pożegnanie Żylety

    Po dwóch porażkach z rzędu Legia wreszcie zagrała tak jak powinna. Śląsk Wrocław nie miał większych szans i na Dolny Śląsk wrócił z pokaźnym bagażem bramek. Festiwal strzelecki rozpoczął Maciej Iwański, a później swoje trafienia dołożył Takesure Chinyma, Pance Kumbev i Jakub Wawrzyniak. Równie ważny jak wynik, był doping, który w piątkowy wieczór zagościł na Łazienkowską. W ten sposób kibice pożegnali legendarną „Żyletę”, a i piłkarze dołożyli swoją cegiełkę do uroczystego pożegnania.

    Zgodnie z zapowiedziami Jana Urana Legia rozpoczęła mecz ze zmianami w składzie. W pierwszej jedenastce wybiegł Piotr Rocki oraz Maciej Rybus. Znalazło się także miejsce dla Bartłomieja Grzelaka. Na ławkę powędrował zaś bezbarwny ostatnimi czasy Roger. Legia od pierwszych minut rzuciła się do walki i to z jakimi rezultatami.

    Stadionowy zegar wskazywał dopiero 10. minutę gry, gdy piłka po raz pierwszy wylądowała w siatce Jacka Banaszyńskiego. Gola strzałem z 16. metra zdobył Maciej Iwański, a kapitalnym podaniem przewrotką popisał się Grzelak. Chwilę później „Grzelu” miał szansę na podwyższenie wyniku, ale piłka po jego strzale trafiła tylko w słupek. Pierwsze trzy kwadranse przy Łazienkowskiej należały bowiem do Macieja Iwańskiego.

    Pozyskany latem z Zagłębia Lubin pomocnik sam strzelił pierwszego gola, a później zanotował asysty przy dwóch trafieniach swoich kolegów. Najpierw podaniem spod linii końcowej obsłużył Takesure Chinyamę. Ten wbiegając na bliższy słupek, huknął niczym z armaty i zanim bramkarz zdążył zareagować, było już 2-0 dla Legii. Na trybunach trwała, niewidziana na Łazienkowskiej od przeszło półtora roku, fiesta, a i na boisku emocji nie brakowało.

    Niezrażony stratą dwóch bramek starał się odgryzać Śląsk. Trzeba przyznać, że zgodnie z przedmeczowymi zapowiedziami goście z Wrocławia nie ograniczali się tylko do kontrataków. Na szczęście Legia miała w składzie Jana Muchę, który zapewniał spokój pod bramką „wojskowych”.

    Pierwsza połowa zakończyła się trzybramkowym prowadzeniem legionistów. Swojego debiutanckiego gola w barwach Legii zaliczył Pance Kumbev. Ten sam, po faulu którego w ostatnim meczu, Łukasz Garguła zdobył zwycięską bramkę dla GKS-u Bełchatów. W piątkowy wieczór to obrońca rodem z Macedonii cieszył się ze strzelonego gola. Z rożnego wprost na głowę Kumbeva dośrodkowywał oczywiście Iwański. Do przerwy Legia zachwycała skutecznością. Trzy celne strzały i trzy gole.

    W drugich trzech kwadransach emocji na boisku także nie zabrakło. Śląsk potwierdzał, że nie na darmo jest uznawany za najlepszego z beniaminków i usilnie dążył do zdobycia bramki. I bramka rzeczywiście padła. Tyle, że dla Legii, bo w piątkowy wieczór gole były zarezerwowane tylko dla legionistów. W 68. minucie do odbitej piłki dopadł Jakub Wawrzyniak. Reprezentacyjny obrońca wpadł z futbolówką w pole karne i uderzył w długi róg. Piłka po rękach Jacka Banaszyńskiego wpadła do siatki i Legia prowadziła już 4-0, a piłkarze po raz kolejny mogli wykonać radosną kołyskę dla świeżo upieczonego ojca, którym został Pance Kumbev.

    Obraz gry po przerwie zaczął psuć arbiter spotkania Adam Kajzer. Z sobie chyba tylko powodów, sędzia pozwalał wrocławianom na bardzo zdecydowaną grę. Chinyama choć nieraz walczył jak tur, nie mógł sobie poradzić z nieczysto grającymi rywalami. Ale w piątkowy wieczór i on nie mógł powstrzymać Legii. Ta zaś z biegiem czasu nieco zwalniała. Najpierw Urban zdjął z boiska Chinyamę i wpuścił za niego Rogera, a potem Piotra Rockiego wymienił na Radovicia.

    Po dwóch porażkach Legia wreszcie wygrała. Pytanie tylko czy wygrana pozwoli jej wyjść na prostą. Jan Urban wciąż narzeka, że jego podopieczni mają problem z wygrywaniem na wyjazdach. Najwyższa pora poradzić sobie z tym problemem. W końcu legionistów czekają wyjazdy na mecz z Ruchem Chorzów i Lechią Gdańsk. Komplet punktów w tych spotkaniach pozwoliłby na w miarę spokojną zimę.

    Autor: Tomek Janus