Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Sobota, 6 grudnia 2008, godz. 16:15
Ekstraklasa - 17. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 55' Rybus
  • 83' Chinyama
  • 84' Giza
3 (0)
Herb GKS Bełchatów GKS Bełchatów
    0 (0)

    Sędzia: Tomasz Mikulski
    Widzów: 4000
    Pełen raport
    Fragment meczu Legii z GKS-em Bełchatów - fot. Mishka

    Optymistycznie przed zimą

    Legia udanie zrewanżowała się GKS-owi Bełchatów za listopadową porażkę i po golach Macieja Rybusa, Takesure Chinyamy oraz Piotra Gizy pewnie wygrała 3-0. Sam mecz nie należał do porywających widowisk. Mimo słabszej gry, legioniści okazali się zabójczo skuteczni w drugiej połowie i bezlitośnie wypunktowali gości. Komplet punktów pozwoli "wojskowym" na spędzenie przerwy zimowej w czubie tabeli.

    Legia rozpoczęła mecz od mocnego uderzenia. Już w 7. minucie oko w oko z Krzysztofem Kozikiem stanął Takesure Chinyama. Niestety napastnik Legii nie potrafił zamienić wybornej okazji na bramkę. I tak już było z zawodnikiem z Zimbabwe do końca pierwszej połowy. "Tejkszur" tym razem nie porażał niewykorzystywaniem kolejnych dogodnych okazji do zdobycia gola. Grał za to na tyle anemicznie, że kibice nie mogli patrzeć spokojnie na jego wyczyny. Obserwując mecz z boku, wyglądało to, jakby Chinyama był już myślami na urlopie, a występ przeciwko Bełchatowowi traktował jak przykry obowiązek. Przejawem jego nonszalancji była próba strzału na bramkę rywali wykonana... ręką.

    Ale nie tylko samym Chinyamą Legia stała w pierwszych trzech kwadransach. Drużyna Jana Urbana toczyła wyrównany pojedynek z podopiecznymi Pawła Janasa. Przewagę mieli legioniści, ale nie przekładała się ona na zdobycze bramkowe. Gra "wojskowych" układała się dobrze do 16. metra od bramki Bełchatowa. Wówczas brakowało ostatniego podania, które otworzyłoby drogę do strzelenia gola. Próbował Maciej Iwański, ale celność jego strzału zdecydowanie odbiegała od ideału.

    Dobrą partię rozgrywał za to Jakub Rzeźniczak. Prawy obrońca Legii śmiało zapędzał się pod bramkę Kozika. Jego rajdy prawą flanką sprawiały duże problemy defensorom ze stolicy węgla brunatnego. "Rzeźnik" grał jednak podobnie jak jego koledzy – dobrze do 16. metra i później niedokładne podanie. A gdy już udało mu w miarę dobrze dośrodkować, nikt nie potrafił tego wykorzystać. Przy takiej grze do przerwy bramek więc być nie mogło.

    Drugą połowę legioniści rozpoczęli z jedną zmianą w składzie. Dicksona Choto zastąpił Wojciech Szala. Zmianie nie uległ za to styl gry. Legia znów grała niemrawo. Jednak i grając niezbyt porywająco, legionistom udało się zdobyć gola. Dobry podaniem został obsłużony Chinyama, który znów stanął oko w oko z Kozikiem. Mikołajkowy wieczór nie należał jednak do udanych dla napastnika Legii i bramkarz Bełchatowa odbił jego uderzenie. Na szczęście do piłki dopadł jeszcze Maciej Rybus i posłał piłkę między nogami bezradnego golkipera gości.

    Gol strzelony przez Legię najbardziej podrażnił Chinyamę, który nagle zaczął biegać dwa razy szybciej i dwa razy więcej. W sobotni wieczór szczęście nie sprzyjało jednak napastnikowi Legii. W 70. minucie "Tejkszur" starł się przy liczny bocznej z Edwardem Cecotem. Faulowany był legionista, ale błyskawicznie się podniósł i chciał pomknąć na bramkę rywala. Innego zdania był jednak sędzia Tomasz Mikulski. Arbiter cofnął bowiem grę i zarządził rzut wolny dla Legii. Nie była to jedyna dość egzotyczna decyzja sędziego, który szybko znalazł się w centrum zainteresowania publiczności.

    W końcu jednak szczęście uśmiechnęło się do Chinyamy. I to uśmiechnęło się od ucha do ucha. W 83. minucie dobrym podaniem popisał się Iwański. Napastnik Legii wpadł w pole karne, ale fatalnie przyjął piłkę. Ale od czego Kozik? Bramkarz Bełchatowa rzucił się na piłkę, ale ta przetoczyła mu się pod brzuchem. Takiego prezentu nie mógł zmarnować "Tejkszur", który z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki.

    Nie minęło sto sekund i Kozik po raz kolejny musiał wyciągać piłkę z siatki. Tym razem podawał Miroslav Radović, a spokojem i opanowaniem w polu karnym popisał się Piotr Giza i było 3-0 dla Legii. Po takim ciosie goście nie byli w stanie już się podnieść.