Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Czwartek, 6 sierpnia 2009, godz. 20:00
Liga Europy - 3. runda eliminacyjna
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 17' Giza
  • 55' Iwański (k)
2 (1)
Herb Brøndby IF Brøndby IF
  • 7' von Schlebrugge
  • 59' von Schlebrugge
2 (1)

Sędzia: Fredy Fautrel (Francja)
Widzów: 5500
Pełen raport
Kibice Legii dali z siebie wszystko - fot. Mishka

Jak w stanie wojennym

O rewanżowym meczu z Broendby było głośno długo przed jego rozpoczęciem. Wszystko za sprawą komunikatu klubu, który mówił o chęci wyrzucenia Legii z pucharów przez własnych kibiców i zachęcał do donoszenia "sygnałów mogących pomóc w zapobieżeniu takim działaniom". Jak bardzo działacze bali się "bandytów" okazało się dopiero tuż przed meczem. Nasz stadion wyglądał podobnie do meczu z Dynamem Tbilisi w stanie wojennym. Kibicom nie pozwolono wnieść na stadion oprawy, flag, megafonu i bębnów...

Rzekomo wszystkie te przedmioty były niebezpieczne i niezgodne z regulaminem... tego meczu. Fani pytając o przedstawienie wspomnianego regulaminu zostali poinformowani, że będą mogli się z nim zapoznać... po meczu. Informację o przedmeczowych poczynaniach działaczy nasz gniazdowy przekazał wszystkim zgromadzonym kibicom. Ci serdecznie "podziękowali" dyrektorowi ds. bezpieczeństwa na stadionie, Bogusławowi Błędowskiemu.

Dzień przed spotkaniem SKLW i grupy kibicowskie na Legii wydali oświadczenie, w którym namawiali do gorącego dopingu na meczu z Broendby. Mimo niedotrzymania słowa przez działaczy na temat porozumienia, kibice chcieli pomóc swojej drużynie w awansie do kolejnej rundy. Tymczasem na Łazienkowskiej wciąż przeważała teoria spiskowa i przy wchodzeniu na stadion każdy traktowany był jak potencjalny intruz. Po okazaniu imiennego biletu i karty kibica, kartę ze zdjęciem trzeba było pokazać i uśmiechnąć się do kamery. Później by wejść na sektor bilet należało okazać jeszcze trzykrotnie.

Fani długo nie mogli zrozumieć decyzji o niewpuszczeniu oprawy meczowej, flag na płot oraz bębna i megafonu. Jak widać słowa działaczy, którzy od miesięcy mówili, że klub zachęca do robienia opraw i dopingu (szczególnie, gdy na stadionie była cisza) nie po raz pierwszy mijają się z prawdą. Wkurzeni byli nie tylko fani. Także stacje telewizyjne, które meczu pokazać nie chciały, liczyły na medialną sensację i pod bramami czekały z kamerami. Jak na złość, na Łazienkowskiej nie znaleźli materiału na newsa dnia. Jeśli ktoś chciał szukać nieprawidłowości na stadionie, to znaleźć mógł je bez problemu. Ochrona, która stała na trybunach wzdłuż płotu, nie posiadała identyfikatorów. Sprawą zajęła się szybko śródmiejska policja i po chwili ochroniarze dostali nakaz założenia kasków, po czym każdy z nich otrzymał identyfikator. Zdjęcia oraz dane osobowe były na nich zupełnie przypadkowe, z czego śmiali się sami zainteresowani – pełen profesjonalizm!

Co ciekawe dyrektywy regulaminowe dotyczyły tylko kibiców Legii. Duńczycy, którzy na stadionie pojawili się już dwie godziny przed meczem (zajęli sektor A na trybunie górnej), nie mieli problemu z wniesieniem flag na płot, flag na kiju oraz bębna i bijaków. Ale czy to jeszcze kogoś dziwi? Pół godziny przed meczem "Staruch" apelował do kibiców, by pomimo działań pracowników klubu, każdy dał tego dnia z siebie jak najwięcej. Rozpoczęliśmy tradycyjnie od "Snu o Warszawie" i "Mistrzem Polski jest Legia" na wyjście piłkarzy. Osoby buczące na ostatnim meczu z Zagłębiem zostały tymczasem poinformowane, że w każdej chwili mogą zająć miejsce na gnieździe. Chętnych wśród "mocnych w gębie" internautów nie było.

W pierwszej połowie doping legionistów, pomimo straconej szybko bramki, stał na bardzo wysokim poziomie. Właściwie nie było słabszych momentów. Na dwie trybuny odśpiewaliśmy "Warszawę" i "Za nasze miasto". Zatańczyliśmy również walczyka, a hit z Wiednia wykonywany równo i głośno musiał robić wrażenie na przyjezdnych. Ci co prawda śpiewali przez większość meczu, ale słyszeli to tylko ci, którzy siedzieli po drugiej stronie trybuny. W młynie fani Broendby byli praktycznie niesłyszalni. Jedynie widok rytmicznych uderzeń w bęben i powiewających flag był dla nas sygnałem, że przyjezdni nie śpią.

Wyrównująca bramka Gizy bardzo ucieszyła kibiców. Starym dobrym zwyczajem wielu fanów w euforii wskoczyło na płot, świętując bramkę. Nie spodobało się to ochronie, która czym prędzej postanowiła kibiców od płotu odgrodzić. Po chwili płot został obstawiony na tyle szczelnie, że nikt nie był w stanie się do niego przecisnąć (inna sprawa, że ochrona na murawie zasłaniała widok... trenerowi duńskiemu, który apelował o przesunięcie się). Ale przed przerwą kolejnych okazji do świętowania, mimo wielu stworzonych przez piłkarzy sytuacji bramkowych, nie mieliśmy. Po bardzo dobrej w naszym wykonaniu połowie wydawało się, że po przerwie będzie tylko lepiej. Niestety, nie było.

Na początku drugiej połowy delegat UEFA przemaszerował pod naszym młynem. W oko wpadła mu flaga "Szyderców" (jedyna wniesiona na stadion), która wisiała na gnieździe. Wyposażony nie gorzej niż ochroniarze na Legii (większość z aparatem lub kamerą) delegat uwieczniał na karcie różne ujęcia flagi oraz kibiców. Zaraz po przerwie doping był zdecydowanie słabszy niż w pierwszych 45 minutach. Na szczęście pomogła szybka reakcja "Starucha", który przypomniał niektórym, w jakim celu przychodzi się na stadion. Pomogło na tyle, że niebawem mogliśmy świętować objęcie przez Legię prowadzenia. Niestety radość nie trwała długo... cztery minuty później cieszyli się fani z Kopenhagi.

Przez ostatnie pół godziny doping nie był już tak głośny jak wcześniej. Naprawdę trudno stwierdzić co było tego przyczyną. Wszak awans był cały czas w zasięgu ręki - trzeba było tylko strzelić jednego gola. Jako przerywnik kibice postanowili wyśmiać klubowych działaczy oraz szukających sensacji pismaków. Rozpoczęto odliczanie od 10 do 1, po czym symulowano rzut na murawę fikcyjnych rac (według mediów "taka miała być kara"). Później w stronę trybuny prasowej zaśpiewano "To my, to my kibole", przy czym fani machali dziennikarzom, którzy wcześniej wypisywali głupoty o fanatykach z Łazienkowskiej.

W końcówce doping zerwał się raz jeszcze. Gdy sędzia doliczył 3 minuty do regulaminowego czasu, nikt nie żałował gardła. "Legia gol allez allez" - śpiewaliśmy do ostatniego gwizdka. Niestety, mimo rzutu rożnego w ostatniej minucie, tym razem nie było powtórki z 1996 roku... "My kibice z Łazienkowskiej nie poddamy się, będziemy z Tobą zawsze i na dobre i na złe..." - śpiewali po meczu kibice, gdy piłkarze przyszli podziękować za doping. Paru z nich rzuciło w trybuny swoje koszulki. Na szczęście tym razem ochrona zachowała się rozsądnie i przeszła w narożnik trybuny. Trzeba przyznać, że znacznie lepsze humory mieli Duńczycy, którzy na odległość (nie pozwolono im opuścić górnego sektora) świętowali awans do kolejnej rundy.

Fani Legii tymczasem skandowali "Walczyć trenować, Warszawa musi panować". Już po końcowym gwizdku kibice odnieśli się do przedmeczowego komunikatu i prasowych wypowiedzi działaczy. "Hej Miklas, gdzie ci bandyci?!" - pytali głośno fani z młyna, wcale nie licząc na odpowiedź. W stronę dyrektora ds. bezpieczeństwa skandowano tymczasem "Błędowski! Co? Ty bandyto!" i raz jeszcze w stronę "jaskółki" podziękowano mu za oprawę. Trzeba przyznać, że nikt tak jak Pan Bogusław nie potrafi docenić parodniowej pracy ultrasów (po raz drugi dodajmy, bo okazjonalnej oprawy na mecz w Kopenhadze również nie wpuszczono). Ze swojej strony mogę tylko dodać, że ta przyszykowana na mecz z Broendby była na najwyższym poziomie i nie zawierała żadnych niedozwolonych haseł, ani środków. Ale czy w klubie kogoś to interesuje?

Niestety kolejny raz z rzędu nasz klub odpadł bardzo szybko z europejskich rozgrywek. Wszyscy, którzy liczyli, że jeszcze w tym roku będą mogli sławić Legię w Europie, muszą obejść się smakiem. Nic to. Pozostają nam dobrze znane krajowe stadiony. Oby przynajmniej w Pucharze Polski los skojarzył nam jakiegoś bardziej egzotycznego rywala.

P.S. Jak udało się nam dowiedzieć po meczu, kibicom Broendby nie udało się wnieść na nasz stadion jednego transparentu. Dlaczego? Otóż Duńczycy solidaryzowali się w nim z legionistami w związku z zajściami z Kopenhagi.

Frekwencja: 5500
Kibiców gości: 250
Flagi gości: 5

Doping Legii: 7,5
Doping Broendby: 7

Autor: Bodziach