Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Piątek, 25 września 2009, godz. 20:00
Ekstraklasa - 8. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 62' Grzelak
  • 70' Chinyama
2 (0)
Herb Lech Poznań Lech Poznań
    0 (0)

    Sędzia: Robert Małek
    Widzów: 4591
    Pełen raport
    Bartłomiej Grzelak wyskakuje do piłki - z tyłu Dickson Choto - fot. Mishka

    Szlagier dla Legii!

    O meczu z Lechem w mediach było głośno już od początku tygodnia. Obok spotkania z Wisłą to przecież jeden z najważniejszych meczów Legii w sezonie. Nawet gdyby było to spotkanie "o nic", to byłoby wyjątkowe ze względów prestiżowych. Dzisiejszy mecz był jednak "o coś". I Legia i Lech wciąż deklarują walkę o mistrzostwo Polski i muszą gonić "Białą Gwiazdę". Trzy punkty były więc na wagę złota.

    Przed meczem szkoleniowiec "Kolejorza" Jacek Zieliński mówił, że Łazienkowska straciła już swoją magię. Że Lech się nie boi. A jednak ustawił swoją drużynę bardzo zachowawczo. Z przodu biegał osamotniony Robert Lewandowski, a poznaniacy czekali raczej na kontry niż szturmowali bramkę Jana Muchy. Za to Legia miała w pierwszej połowie dużą przewagę, której jednak "wojskowi" nie umieli wykorzystać.

    Jan Urban zaskoczył. W wyjściowym składzie znalazło się miejsce dla Marcina Smolińskiego i – co jeszcze dziwniejsze – Bartłomieja Grzelaka. O wiecznie kontuzjowanym "Grzelusiu" kibice zdążyli już na dobre zapomnieć, a tu taka niespodzianka... Grzelak, grający na szpicy wymiennie z Chinyamą, od początku był aktywny. Już w 2. minucie jeden z lechitów sprowadził go do parteru w polu karnym, ale sędzia Robert Małek uznał, że faulu nie było. Na telewizyjnych powtórkach nie wyglądało to jednak tak jednoznacznie. "Powinien być karny" – słychać było wśród dziennikarzy zgromadzonych na loży prasowej.

    To, jak gwizdał Małek w pierwszej połowie, to temat na osobną historię. Policjant z Katowic nie udźwignął chyba ciężaru tego meczu, bowiem zdecydowanie nadużywał gwizdka, gdy goście jak muchy padali na murawę. Dwa razy kładł się słaby w piątkowy wieczór Stilić, potem za twarz łapał się Kikut. Małek gwizdał faule, a sam był… niemiłosiernie wygwizdywany przez kibiców, którzy nie mogli znieść aktorskich występów piłkarzy "Kolejorza". W końcu lechitów trzeba było uspokoić kartkami. Najpierw Bosacki zwalił się całym ciężarem ciała na Grzelaka, który rozpłaszczył się na murawie jak żaba. "Bosy" jeszcze dyskutował i to był jego błąd – Małek sięgnął po kartonik. Za aktorstwo i nerwy ostrzeżenie dostał też Gancarczyk. Faulował tuż obok sędziego liniowego, a potem ze złości odrzucił w jego kierunku piłkę.

    Po pierwszej połowie było 0-0 mimo przewagi Legii, która konstruowała naprawdę ciekawe akcje. Aktywna była zwłaszcza trójka Grzelak-Rybus-Chinyama. Ale prowadzić mógł… Lech. A wszystko przez niefrasobliwe zagranie Dicksona Choto, który po tym, jak odzyskał piłkę, posłał ją wprost… do pustej bramki Legii! Zagrał na czuja, do Muchy, tyle że nasz bramkarz wyszedł wcześniej z bramki do tej akcji i piłkę – na szczęście toczącą się dość powolnie – musiał wybijać Inaki Astiz. Warto także odnotować drugą groźną akcję "Kolejorza" – z kontrą pędził Kikut, ale Małek odgwizdał spalonego. Chyba niesłusznie.

    W przerwie kibice martwili się, że ciężko będzie Legii sforsować obronę gości. Niesłusznie. Już w 62. minucie bramkę zdobył Grzelak, a osiem minut później Lecha dobił Chinyama. Legia niepodzielnie panowała na boisku, dostrajając się do głośnego dopingu, który zaczął się dopiero w drugiej części spotkania. Przez pierwsze 45 minut kibice nie śpiewali, protestując – tak jak wszystkie ekipy kibicowskie z ekstraklasy – przeciwko cenzurze na stadionach.

    Przy stanie 2-0 było już jasne, że Legii nic złego nie może się w tym meczu stać. Urban zdjął obu strzelców bramek, pozwalając by dostali należne im brawa. Wprowadzony za Grzelaka Mięciel robił dużo szumu, ale gdy już wydawało się, że umieści piłkę w siatce, w ostatniej chwili przeszkodził mu... Radović!

    Budujące było to, że legioniści grali do końca, do ostatnich minut. Kasprzik robił jednak co mógł i ostatecznie spotkanie zakończyło się dwubramkowym zwycięstwem "wojskowych". Legia goni, Lech traci. Teraz czekamy na wynik Wisły.