|
Warszawa - Niedziela, 13 grudnia 2009, godz. 14:45 Ekstraklasa - 17. kolejka |
|
Legia Warszawa
|
1 (0) |
|
Arka Gdynia
| 0 (0) |
Sędzia: Mirosław Górecki Widzów: 2000 Pełen raport |
|
|
Mroźne 3 punkty
W ostatnim meczu w tym roku Legia pokonała Arkę Gdynia 1-0. Spotkanie na Łazienkowskiej w mroźne grudniowe popołudnie obejrzało około 2 tysięcy kibiców. Jedyna bramka padła pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy. Rzut karny skutecznie wykonał Maciej Iwański. Piłkarze ze stolicy udali się więc na urlopy będąc na pozycji wicelidera, ze stratą 5 punktów do krakowskiej Wisły.
W piątek i sobotę wszystkie drużyny z czołówki wywalczyły komplet punktów, więc drużyna Jana Urbana musiała pokonać Arkę, by nie powiększyć straty do Wisły i zachować trzypunktową przewagę nad Lechem i Ruchem. Warszawski szkoleniowiec nie mógł skorzystać z kontuzjowanych Miroslava Radovicia i Takesure Chinyamy oraz pauzującego za żółte kartki Dicksona Choto. W podstawowym składzie zabrakło także miejsca dla Ariela Borysiuka. Dobrym ruchem okazało się natomiast wystawienie na pozycji stopera Pance Kumbeva, który razem z Inakim Astizem grali bez zarzutu. W ataku wystąpiła dwójka Mięciel - Grzelak. Od początku spotkania legioniści narzucili swój styl i starali się szybko strzelić bramkę. Skoro jednak marnuje się takie sytuacje jak ta z 35. minuty, kiedy to Piotr Giza znalazł się sam na sam z Andrzejem Bledzewskim i mimo iż nikt mu nie przeszkadzał trafił prosto w ręce golkipera gości, nic dziwnego że do przerwy było 0-0.
Na drugą połowę nie wybiegł Maciej Rybus, któremu ewidentnie tego dnia nie szło. Jego miejsce zajął Marcin Smoliński i była to dobra decyzja trenera. W 49. minucie w polu karnym sfaulowany został Marcin Mięciel. Arbiter główny miał jednak wątpliwości, czy przewinienie arkowca miało miejsce w obrębie szesnastki. Tej wątpliwości nie mieli kibice, piłkarze i sędzia boczny, z którym Mirosław Górecki skonsultował się i zarządził "wapno". Do piłki podszedł Maciej Iwański i pewnie pokonał Bledzewskiego. W 57. minucie legioniści rozegrali znakomitą klepkę. Do ataku włączył się Astiz i po kilku podaniach sam na sam znalazł się Szałachowski, ale nie skierował piłki do siatki. Hiszpan jeszcze w 78. minucie zapędził się pod bramkę przeciwnika i zdołał nawet z bardzo trudnej pozycji oddać strzał. Dwóch dogodnych sytuacji nie wykorzystał natomiast Bartłomiej Grzelak, na dodatek aż 6 razy był łapany na pozycji spalonej.
Nie ważny styl, ważne trzy punkty, które pozwalają zachować nadzieję na walkę o tytuł mistrzowski już wiosną.
Woytek