|
Chorzów - Niedziela, 12 września 2010, godz. 17:00 Ekstraklasa - 5. kolejka |
|
Ruch Chorzów
|
1 (1) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Paweł Gil Widzów: 6500 Pełen raport |
|
fot. Mishka |
Niska przepustowość
Wyjazd do Chorzowa cieszył się dużym zainteresowaniem kibiców Legii. Nie tylko dlatego, że po raz pierwszy od momentu zakończenia protestu mogliśmy udać się na Górny Śląsk na tzw. "legalu", ale przede wszystkim dlatego, że znaczna część osób chciała się spotkać z fanami zaprzyjaźnionego Zagłębia Sosnowiec.
Tysiąc biletów, które zostały nam przyznane przez klub z Chorzowa, rozeszło się w okamgnieniu, a chętnych było nawet więcej. Kibice Zagłębia otrzymali 200 wejściówek.
Na południe Polski udaliśmy się różnie – jedni pociągami, drudzy autokarami czy busami, a jeszcze inni samochodami, przy czym zdecydowanie dominował ten ostatni środek transportu. Część legionistów dotarła do Sosnowca nawet dwa dni przed meczem, aby umacniać przyjacielskie więzi z kibicami Zagłębia i wesprzeć ich w czasie sobotniego meczu z Turem Turek.
Na "patelni" od samego rana można było dostrzec fanów Legii i Zagłębia, śpiewających pieśni zgodowe. W niektórych przypadkach umacnianie zgody spowodowało problemy w samodzielnym dostaniu się do pociągu specjalnego.
Tym razem bardzo sprawnie zorganizowano wejście do "specjala". W każdym z wagonów otworzono tylko jedne drzwi, dzięki czemu osoby bez biletów nie wpychały się na siłę do pociągu. Tym, którzy nie zdołali nabyć wejściówek, kazano udać się do innego wagonu. W międzyczasie okazało się, że do Chorzowa próbowało pojechać z nami kilku spottersów. To wszystko spowodowało, że odjazd naszego specjala opóźnił się o dobre trzydzieści minut.
Również z dużym opóźnieniem dotarliśmy pod sektor gości. Do początku spotkania pozostawała nieco ponad godzina, ale wszyscy byli przekonani, że zdążą wejść na stadion jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Niestety, nie udało się. To, co działo się przed bramkami wejściowymi, przypominało horror. Ochroniarze sprawdzający zgodność danych kibiców na liście wyjazdowej z dokumentami tożsamości, zachowywali się wyjątkowo złośliwie, a nawet chamsko. Do tego niektóre z legitymujących pań miały ewidentne problemy ze wzrokiem, ponieważ nie chciały wpuścić jednego z kibiców, mającego brata bliźniaka, twierdząc, że przed chwilą próbował on już wejść na stadion... Sprawdzanie jednej osoby trwało od trzydziestu sekund do minuty, co przy tysiącu oczekujących na wejście osób oznaczało, że ci ostatni będą mieli szansę pojawienia się na trybunach dopiero w trakcie drugiej połowy spotkania. Z każdą chwilą zniecierpliwiony i zdenerwowany tłum coraz bardziej napierał więc na bramki wejściowe. W końcu ochrona użyła gazu, przez co ucierpieli ci, którzy stali najbliżej wejścia.
Szczegółowe sprawdzanie danych najwyraźniej nie wystarczyło, bo po przejściu przez obrotowe bramki należało jeszcze przystawić dokument tożsamości do twarzy, by kolejna z uroczych pań ochroniarek mogła zrobić zdjęcie do "albumu rodzinnego". Organizacja i inwigilacja pełną gębą, rodem z PRLu... W takich sytuacjach trudno się dziwić, że Chorzów nie został wybrany jako jedno z miast na Euro 2012.
Przez problemy z wejściem na stadion w naszym sektorze w pierwszej połowie nie był prowadzony doping, nie wywieszono flag, a nawet brana była pod uwagę możliwość opuszczenia sektora. Flagi wraz z dopingiem pojawiły się dopiero w sześćdziesiątej minucie meczu, kiedy wszyscy, którzy figurowali na przygotowanych listach, przekroczyli bramy stadionu. Część kibiców została zmuszona do pozostania pod sektorem.
W drugiej połowie meczu kibice Ruchu zaprezentowali oprawę, na którą składały się sektorówka "SzaRańcza", transparent "Wojownicy śląskich ulic" i flagi na kijach. W pierwszej części spotkania w młynie wywiesili transparent z pozdrowieniami dla kolegów, którzy obecnie nie mogą przychodzić na mecze. Młyn Ruchu nie zapełnił się nawet w połowie, a doping gospodarzy stał na bardzo przeciętnym poziomie. Co prawda do dopingu włączali się kibice z przeciwległego sektora, ale głównie po to, żeby ubliżać Legii.
Doping gości też nie powalał na kolana. Mimo że na dobrą sprawę mogliśmy pośpiewać tylko 30 minut, trudno było oprzeć się wrażeniu, że części osób po prostu nie chciało się dopingować. Głośniej było tylko kiedy ryknęliśmy "Jesteśmy zawsze tam", "Legia, Legia Warszawa!" i śpiewaliśmy pieśni zgodowe. Korzystając z okazji, legijny gniazdowy przypomniał wszystkim zgromadzonym na sektorze obowiązujące zasady wyjazdowe - na trzeźwo i na biało. Już w sobotę wyjazd do Lubina, a ich przestrzeganie będzie surowo egzekwowane.
Po meczu zawołaliśmy piłkarzy pod nasz sektor. Ci początkowo zastanawiali się czy podejść, ale Dickson Choto i Jakub Wawrzyniak ostatecznie przekonali kolegów. Kibice zachęcali piłkarzy do walki i demonstrowali przywiązanie do klubu krzycząc "Walczyć, trenować, Warszawa musi panować!" oraz "Czy wygrywasz czy nie...".
Po dłuższym oczekiwaniu na otwarcie bram udaliśmy się na dworzec, skąd godzinę wcześniej niż zaplanowano wyruszyliśmy w drogę powrotną do Sosnowca.
Ten wyjazd nie był szczególnie udany w naszym wykonaniu. Miejmy nadzieję, że w Lubinie pokażemy się ze znacznie lepszej strony niż miało to miejsce w niedzielę.
Frekwencja: 6500
Kibiców gości: 1050
Flagi gości: 10
Doping Ruchu: 4
Doping Legii: 3,5
Hugollek