|
Gaziantep - Czwartek, 28 lipca 2011, godz. 20:00 Liga Europy - 3. runda eliminacyjna |
|
Gaziantepspor Kulubu
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (0) |
Sędzia: Cesar Muniz Fernandez (Hiszpania) Widzów: 12000 Pełen raport |
|
|
Jak Sobieski pod Wiedniem. Legioniści lepsi pod każdym względem
Wyjazdy za swoją drużyną w europucharach to to, co kibole lubią najbardziej. Po losowaniu chyba większość z nas wolała jechać do Turcji niż ponownie na Białoruś i tak też właśnie się stało. Jedynym problemem wydawały się koszty dojazdu - loty do Gaziantep, leżącego w południowo-wschodniej części kraju, niedaleko granicy z Syrią, z przesiadką w Stambule lub Budapeszcie, były dość drogie (2,5-3 tys.).
Czarter
SKLW świetnie zorganizowało wyjazd, załatwiając za naprawdę przystępną cenę - 1000 zł - wyczarterowany samolot. Zainteresowanie wyjazdem było spore i szybko zajęto wszystkie 170 miejsc. Co prawda w ostatniej chwili dwie osoby musiały zrezygnować z wyjazdu, ale w ich miejsce wskoczyli ci, którzy zdecydowali się na super last-minute ;). I tak w czwartkowy ranek spotkaliśmy się na Okęciu, by wspierać Legię na drugim końcu Europy, a właściwie to w Azji.
Cztery dni w podróży
Znacznie wcześniej do Ganziep ruszyli najwięksi wariaci - kibice podróżujący busem i samochodami wystartowali już w niedzielny wieczór. Ich wyjazd to z pewnością jeszcze większa przygoda, ale i my narzekać na brak atrakcji nie mogliśmy. Wszystko przebiegało zgodnie z planem i po odpowiednich zakupach na bezcłówce, punktualnie zajęliśmy miejsca w samolocie. Chwilę wcześniej na tym samym lotnisku przebywał agent izraelskiego zawodnika Legii, Moshe Ohayona, który pochwalił się, że kolejnego dnia przywiezie na Łazienkowską nowego napastnika. Pożyjemy, zobaczymy.
Tymczasem na pokładzie samolotu, który wzbił się w powietrze i obrał kierunek na Turcję, trwała wyśmienita zabawa. Zapowiadane turbulencje nie były w stanie przerwać walczyka labada w wykonaniu kibiców. 3-godzinny lot minął w mgnieniu oka, szczególnie tym, którzy nie wytrzymali trudów zabawy i przedwcześnie polegli.
70 stopni w cieniu
Po opuszczeniu pokładu wydawało się, że znaleźliśmy się w najlepszym razie w jakiejś saunie. 70 stopni w cieniu (którego próżno było szukać) - tak chyba można opisać pogodę, która nas przywitała. Od razu wszyscy zaczęli się obawiać o formę naszych zawodników. Bo faktycznie w warunkach, jakie panowały o 15:30 w Gaziantep, nie da się normalnie funkcjonować. Zanim jeszcze przekroczyliśmy granicę, trzeba było wykupić wizę turystyczną, a że miejscowi zachowywali się jakby od lat nie przyjechała do nich tak liczna grupa osób z zagranicy, formalności trochę się przeciągały. Chwilę później, jeszcze na lotnisku, kupiliśmy bilety na mecz w śmiesznej cenie 2 euro (8 złotych).
Autokarami pod stadion
Znalezienie cienia w oczekiwaniu na odjazd autokarów spod lotniska to marzenie ściętej głowy. Z lotniska do centrum miasta, gdzie znajduje się stadion Gaziantepsporu, jest około 20 km. Trasę tę bezpośrednio pod sektor gości pokonaliśmy w 30 minut podstawionymi na lotnisko autokarami. Jako że mieliśmy do meczu jeszcze ponad 4 godziny, ruszyliśmy zwartą grupą w miasto. Pod czujnym okiem policji - nie wiemy, czy w obawie o nasze, czy miejscowych bezpieczeństwo. Na pewno stanowiliśmy nie lada atrakcję dla Turków. Chyba dawno w ich mieście nie widziano takiej grupy kibiców z zagranicy.
Najlepsze kebaby w Warszawie
Grupa w pewnym momencie podzieliła się na kilka mniejszych, ale czujności stróżów prawa trudno było uniknąć. Gdy tylko ktoś skręcał w boczną uliczkę, od razu dostawał "ogon" w postaci dwóch policjantów. Jeden maszerował za nami z buta, drugi podążał jak cień na skuterze. Gdy zatrzymaliśmy się w jednej z lokalnych knajp, także policjantom nagle zachciało się jeść w tym samym miejscu. Cóż za zbieg okoliczności. Wszyscy robili sobie nadzieję, że miejscowe kebaby będą zdecydowanie najlepsze, ale w zgodnej opinii przeliczyli się - znacznie lepsze można bowiem zjeść w Warszawie.
Zimne piwo wydawało się najlepszym lekarstwem na niemiłosiernie prażące słońce. W knajpach trudno jednak było uświadczyć browaru, w końcu to kraj muzułmański. Dopiero po długich poszukiwaniach udało się znaleźć sklepy oferujące ten napój w cenie 3 lir.
Zbiórka o 19
W Turcji, ze względu na położenie geograficzne, znacznie wcześniej niż u nas zachodzi słońce, co sprawiło, że temperatura w końcu spadła do 40 stopni. W drodze na stadion mijaliśmy spore ilości policjantów, którzy w przeciwieństwie do duńskiej policji, którą aż za dobrze pamiętamy z przed dwóch lat, nie prowokowali kibiców. Były też opancerzone wozy - widać było, że miejscowi obawiają się, że Polacy do aniołków nie należą. Zbiórka przy naszym sektorze zaplanowana była na dwie godziny przed meczem. Turcy bez problemu przemieszczali się w pobliżu wejścia na nasz sektor, co jest niespotykane w naszym kraju. Jako że nie stanowią oni żadnej lepszej siły, do niczego nie doszło. Przed wejściem na sektor legioniści dopijali ostatnie piwa i mogli udać się do bramek wejściowych.
Błędowski próbował namieszać
Spokojne wejście na stadion za wszelką cenę próbował utrudnić dobrze nam znany Błędowski Bogusław, z zawodu dyrektor. Kiedy ochrona chciała już wpuścić nas na sektor, "ulubieniec" kiboli udał się na naradę z miejscowymi i nakazał skrupulatne przeszukiwania i inne formy utrudniania życia przemierzającym tysiące kilometrów kibicom. Zasługi dyrektora zostały szybko docenione przez kibiców, którzy zaczęli skandować wulgarne hasła pod jego adresem. Całe szczęście, że bilety mieliśmy już załatwione, w przeciwnym razie mogło się skończyć tak jak w Kopenhadze, gdzie nieoceniona pomoc B.B. sprawiła, że podróżujący po kilkanaście godzin setkami kibice Legii nie dość, że nie obejrzeli meczu, to zostali brutalnie potraktowani przez policję. Podobnie (bluzgi) było przed i w trakcie meczu, kiedy wypominano Błędowskiemu miłą noc z Turkiem w hotelu.
Gaziantepspor poniżej oczekiwań
Kontrola przy wejściu była nie tak szczegółowa, jakby zapewne życzył sobie tego Pan i Władca na końcu (cywilizowanego) świata. Do prowizorycznego depozytu trafiały jednak kolejne środki czystości przywiezione przez kibiców. Napoje trzeba było wyrzucić. Nasz sektor znajdował się w narożniku, po przekątnej młyna miejscowych. Jeszcze przed meczem daliśmy próbkę naszych możliwości, co widocznie podrażniło gospodarzy. Ich dwutysięczny młyn, w porównaniu z 215-osobową ekipą z Łazienkowskiej, wokalnie prezentował się słabiutko. Zdajemy sobie sprawę, że Gaziantepsporowi daleko do tureckiej czołówki, ale i tak spodziewaliśmy się po nich znacznie więcej.
Pirotechnika w kominiarkach
Nawet miejscowa telewizja przez całe spotkanie o wiele więcej uwagi poświęcała nam, regularnie pokazując świetnie bawiących się kibiców Legii. W sektorze gości zawisło 12 flag, a wszyscy kibice ubrani byli w jednakowe, czerwono-biało-zielone kominiarki. Oczywiście nie przez całe spotkanie, bo przy takim upale śpiewanie w nich przez 90 minut byłoby nie do zniesienia. Stadion im. Kamila Ocaka zapełnił się 12-tysiącami widzów, widać było parę tysięcy wolnych krzesełek. W naszym sektorze co i rusz dochodziło do przetasowań ochrony. Ta regularnie zmieniała wartę, otwierając na dole naszego sektora furtkę, którą później ryglowano, tak by nikt z przyjezdnych nie przedostał się na murawę.
Na wyjście piłkarzy odśpiewaliśmy "Mistrzem Polski jest Legia" oraz odpalonych zostało kilkanaście rac i trochę ogni wrocławskich. Wyglądało to naprawdę nieźle. O dziwo z pirotechniki zrezygnowali gospodarze, którzy tak naprawdę tego dnia niewiele pokazali. Ich doping tylko momentami był u nas słyszalny. Widać było (słychać znacznie gorzej), że raz na jakiś czas uskuteczniają swoje tańce. Doping mocno przeciętny, z częstymi przerwami, oflagowanie słabe i do tego brak oprawy. Nie mogli na nas zrobić dobrego wrażenia.
Woda na wagę złota
My natomiast prezentowaliśmy się naprawdę nieźle. Co prawda nie było bębna, ale wystukiwanie butami rytmu na żelaznej konstrukcji było dobrym jego zastępstwem. Sporym zainteresowaniem cieszyły się plastikowe pojemniki z wodą, sprzedawane przez miejscowych za 1 lirę. Raz po raz któryś z kibiców kupował cały karton pojemników z wodą. Regularnie legioniści udawali się do toalety, gdzie choć trochę próbowali się schłodzić wodą. Z przyśpiewek zdecydowanie najlepiej wychodziły nam hit z Wiednia, "Jesteśmy zawsze tam" i "Ceeee......", na które najbardziej gwizdali miejscowi. Kozacko prezentował się także cały nasz sektor tańczący walczyka ladaba - w wersji normalnej i pogo.
Radość po bramce
Olbrzymia radość zapanowała kilka minut po przerwie, kiedy Radović niespodziewanie wyprowadził nas na prowadzenie. Spora grupa osób wskoczyła od razu na ogrodzenie, a policja w obawie przed wtargnięciem na plac gry pokazywała, żeby jak najszybciej zejść na dół. Po golu nasz doping jeszcze przybrał na sile i już do końca spotkania prezentowaliśmy naprawdę wysoki poziom. Gospodarze do tego czasu mieli, oprócz swojego głównego młyna, także skromną grupkę dopingującą raz na jakiś czas, zasiadającą na lewo od naszego sektora. Po straconej bramce zwinęli wywieszoną flagę i zamilkli już do końca meczu. Kilka minut przed końcem spotkania turecki obiekt zaczął pustoszeć. Typowi kibice sukcesu.
Fani Legii nie mogli zapomnieć o ostatnich antykibolskich działaniach polskiego rządu. Odśpiewano więc pieśń "Ole, to my kibole" i "gorąco" pozdrowiono premiera RP okrzykami: "Donald matole, twój rząd obalą kibole" i "Pseudopremierze, wyjazdów nam nie odbierzesz".
"Warszawa" z piłkarzami
Po ostatnim gwizdku sędziego piłkarze podeszli pod nasz sektor, odśpiewali z nami "Warszawę" i rzucili koszulki w trybuny. Jeszcze kilka minut śpiewaliśmy na sektorze pieśni sławiące Legię, m.in. wtedy, gdy nasi gracze wybiegli na pomeczowe rozbieganie. Później jeszcze 45 minut czekaliśmy na opuszczenie sektora. To nastąpiło dopiero, gdy pod stadion podstawiono nasze autokary, które zawiozły nas z powrotem na lotnisko. Wszyscy legioniści turecki stadion opuszczali w kominiarkach.
Gdzie teraz?
Po półgodzinnej podróży dopiero zaczynaliśmy wierzyć w awans Legii do kolejnej rundy i sprawdzać wyniki z innych europejskich stadionów. Zaczęły się także typy, gdzie najlepiej byłoby pojechać w kolejnej rundzie. Oby był to kierunek ciekawy kibicowsko... nie mamy nic przeciwko wyjazdowi do Chorwacji, Serbii czy Bośni :)
Na lotnisku mieliśmy jeszcze ponad dwie godziny do naszego lotu. A że na niewielkim lotnisku nie było nikogo poza nami, kibice porozkładali się na ławach w poczekalni. Jedni próbowali zaczerpnąć trochę snu, inni w najlepsze świętowali wygraną naszej drużyny. W końcu ok. 3 w nocy miejscowego czasu wzbiliśmy się w powietrze, a o 5 wylądowaliśmy na Okęciu.
Co by tu sprzedać...
Dobry wynik pierwszego meczu sprawił, że wszyscy myślą już o losowaniu kolejnej rundy i zdobyciu funduszy na wyjazd. "Trzeba jakoś skombinować kasę... Jak wrócę do domu, to zapytam rodziców, czy ten telewizor jest nam potrzebny. I lodówka - zima idzie, będzie można trzymać na balkonie. Jak awansujemy dalej, to i samochód można sprzedać" - tego typu rozmowy miały miejsce na pokładzie samolotu. Jak widać, kibice mimo zmęczenia nie tracili humorów ;) Trzeba przyznać, że fanatycy, by wspierać Legię wszędzie, poświęcą naprawdę wszystko.
Frekwencja: 12000
Kibiców Legii: 215
Flagi Legii: 12
Doping Gaziantepsporu: 4
Doping Legii: 8
Autor: Bodziach