|
Chorzów - Niedziela, 16 października 2011, godz. 17:00 Ekstraklasa - 10. kolejka |
|
Ruch Chorzów
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (1) |
Sędzia: Daniel Stefański (Bydgoszcz) Widzów: 7000 Pełen raport |
|
|
Legia i Zagłębie!
Po raz ostatni na ligowy wyjazd do Chorzowa udaliśmy się nieco ponad rok temu. Tradycyjnie już dojechaliśmy najpierw na własną rękę do Sosnowca, a stąd pociągiem specjalnym – wraz z kibicami zaprzyjaźnionego Zagłębia – wyruszyliśmy w krótką podróż do "Hanysowa". Warto zaznaczyć, że część legionistów udała się na wyjazd już w bardzo wczesnych godzinach rannych, by zdążyć na B-klasowy mecz sosnowiczan, rozgrywany kilka godzin wcześniej, a przełożony specjalnie po to, by fani mieli możliwość obejrzenia obu spotkań.
Nasz środek lokomocji nieznacznie się opóźnił, ale mimo to już około g. 15 kilkusetosobowa grupa czekała przed sektorem gości na wpuszczenie na trybuny. To jednak ponownie okazało się nie lada testem cierpliwości dla stołecznych fanów. Ochrona, którą zatrudnia klub z Chorzowa, uwijała się jak mucha w smole. Wpuszczanie kibiców Legii i jej zgód odbywało się potwornie wolno – tak wolno, że ostatni weszli na trybuny pod koniec pierwszej połowy. A wszystko przez głupią politykę, którą obrali sobie śląscy ochroniarze. Najpierw należało podać bilet z dowodem tożsamości, po czym dwie ubrane na żółto-czarno panie próbowały odnaleźć przypisane do numeru biletu dane na kilku zadrukowanych kartkach formatu A4. Następnie należało jeszcze przyłożyć dowód osobisty do twarzy tak, by kolejna sympatyczna pani ochroniarz mogła wykonać pamiątkę do rodzinnego albumu. Jeszcze tylko drobiazgowe przeszukanie i można było wreszcie zasiąść na trybunach. Warto dodać, że niektórzy meczu nie obejrzeli, bo nie przeszli selekcji przy bramkach.
Dopingiem zajął się "Szczęściarz". Nowy-stary wodzirej zarządził, aby fani Legii i Zagłębia podzielili się miejscami na sektorze – legioniści zajęli strefę bliżej wyjścia, zaś zagłębiacy miejsca bliżej sektora Ruchu.
Przed główną konfrontacją na murawie zmierzyły się drużyny młodzików Ruchu i Legii. Ku uciesze warszawskich fanatyków, młodzi legioniści zdeklasowali swoich śląskich rywali 28-6! Po meczu legioniści rzucili się na murawę w kierunku sektora gości, a następnie odśpiewali z kibicami "Warszawę".
Odnośnie samego meczu, z żalem trzeba przyznać, że nie należał do najbardziej porywających. Trudno oprzeć się wrażeniu, że kibice ze stolicy dopasowali się poziomem dopingu – zwłaszcza w pierwszej połowie – do grających na boisku futbolistów. Mało komu chciało się śpiewać, o klaskaniu nie wspominając. Poza tym niektórzy byli bardziej zajęci prywatnymi rozmowami niż śpiewem czy choćby wydarzeniami na murawie. Tak naprawdę poza kilkoma momentami, hymnem "Mistrzem Polski jest Legia", zaznaczeniem swojej obecności poprzez "Jesteśmy zawsze tam", odtańczeniem legijnego walczyka, pieśnią "Hej Legia gol" i "pozdrowieniami" pod adresem gospodarzy, w pierwszej połowie nie zdarzyło się tak naprawdę nic, co zasługiwałoby na szczególną uwagę. Nawet zdobycie bramki przez Danijela Ljuboję kilkanaście sekund przed przerwą nie spowodowało wśród stołecznych fanów zbyt dużej ekstazy. Może niektórym kibicom przydałyby się lekcje rytmiki, ponieważ nie po raz pierwszy pojawił się problem zgrania śpiewu z wybijanymi na bębnie dźwiękami.
Na płocie zawisło tym razem sześć flag: "Capital City", "A melanż trwa...", "Tradycja pokoleń", "Ultras Schools", "Dżihad Legia" oraz "PatoHools".
W tym miejscu warto wspomnieć o kibicach gospodarzy. Chorzowianie nie zaprezentowali żadnej oprawy, ograniczając się jedynie do flag na kijach. Tekstów większości piosenek, które znalazły się w repertuarze "hanysów", z sektora Legii nie dało się zrozumieć. No, może poza jedną, czyli tą, która w negatywny sposób traktowała o naszym klubie. Na hasło "Ruch, Ruch, chorzowskie psy!" miejscowi odpowiadali: "To my, to my – chorzowskie psy!".
Wracając jednak do wydarzeń z naszego sektora, trzeba przyznać, że doping uległ znaczącej poprawie w drugiej połowie spotkania. Dobrze wychodziło nam odśpiewywanie "Legia gol" na dwie trybuny - legijną i zagłębiacką. By rozruszać towarzystwo i je rozgrzać (w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo temperatura zbliżała się prawie do zera), nasz gniazdowy zarządził szereg niespotykanych dotąd "ćwiczeń gimnastycznych". Gdy śpiewali sosnowiczanie, legioniści przykucali lub siadali na krzesełkach. Gdy następowała zmiana, warszawiacy wstawali lub podskakiwali do góry i śpiewali. Po kilku razach doszło do zmiany – najpierw większość fanów rzuciła się na kratę oddzielającą sektor od murawy, a następnie kibice rzucili się na płot rozdzielający obie trybuny. Podczas śpiewania kibice zaprezentowali jeszcze kilka ciekawych "choreografii".
Wspierający nas bracia podsumowali całą zabawę okrzykiem "Tak się bawi Zagłębie", co zostało przyjęte przez legionistów gromkimi brawami, po czym wszyscy śpiewali hasła sławiące oba kluby. Fani z Sosnowca wykrzyczeli zaśpiewali "Łowcy hanysów, Zagłębie łowcy hanysów!", do czego dołączył się cały sektor. Następnie po raz kolejny odtańczyliśmy na trybunach "Labadę" i przez znaczną część drugiej odsłony meczu skoncentrowaliśmy się na pieśni "Hej Legia gol!". Pod koniec meczu zaśpiewaliśmy jeszcze "Ole ola".
Szczęśliwi z powodu zwycięstwa na trudnym dla naszych piłkarzy terenie, legioniści zasugerowali miejscowym, by ci poszli do domu. "Idźcie do domu, my nie powiemy nikomu" – dało się słyszeć z sektora gości.
Następnie kibice Legii odśpiewali z piłkarzami "Warszawę" i przybili piątki. Na zakończenie podziękowaliśmy jeszcze piłkarzom za zwycięstwo i można było wracać do domu.
Potem jeszcze tylko (!) godzinę spędziliśmy na sektorze, zanim ochroniarze i funkcjonariusze policji zdecydowali się nas wypuścić. Do pociągu powrotnego do Sosnowca, czekającego na stacji Chorzów-Batory, dotarliśmy dość sprawnie, a stąd udaliśmy się w podróż powrotną do stolicy. Pierwsi kibice dotarli do domu między północą a pierwszą nad ranem.
Frekwencja: 7000
Kibiców gości: 916
Flagi gości: 6
Doping Legii: 6
Doping Ruchu: 5