|
Białystok - Poniedziałek, 7 listopada 2011, godz. 18:30 Ekstraklasa - 13. kolejka |
|
Jagiellonia Białystok
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Tomasz Garbowski Widzów: 4907 Pełen raport |
|
|
Nie lubię poniedziałku
Za nami jeden z bliższych wyjazdów, który w szczególny sposób nie zapisze się w pamięci fanów. Może poza tym, że już bardzo dawno na wyjeździe nie zaprezentowaliśmy się pod względem dopingu tak słabo. Stadion Jagiellonii to dziś istny skansen.
Nie zmienia się nic
"Tu na razie jest ściernisko..." - śpiewali kiedyś Golec uOrkiestra. Jakoś trudno nam uwierzyć, że to białostockie zamieni się w najbliższej przyszłości w San Francisco. Na Podlasie wpadamy dość rzadko, ale krajobraz stadionowy nie zmienia się ani trochę. Gdzieś tam wylano trochę betonu i budowa stanęła. Najlepsze jest to, że firma, która schrzaniła budowę i doprowadziła do kilkumiesięcznego opóźnienia (nam się wydaje, że to kilkuletnie)... wygrała drugi przetarg na poprawki. Czyli może dalej robić "swoje". Witam was w rzeczywistości.
Przymusowy postój i spóźnienie
Najpierw jednak musieliśmy dotrzeć do Białegostoku, co próbowali utrudnić nam policjanci. Najpierw na wysokości Zambrowa zatrzymywali na przydrożnej polanie "podejrzane" samochody, następowało spisywanie, przeszukiwanie aut. Niektórzy doczekali się także rodzinnych fotografii. Ci, którzy zatrzymani zostali stosunkowo wcześnie, mogli samotnie kontynuować podróż aż pod sam stadion. Mniej szczęścia miała jednak spora grupa legionistów, prowadzona przez dłuższy czas w kawalkadzie i wieziona do B-stoku bocznymi drogami.
Czytniki na pastwisku
I tak, mocno spóźnieni dotarliśmy pod wspomniany już relikt przeszłości, nazywany stadionem. Wejście standardowe - sprawdzenie biletu, dokumentu tożsamości i nazwiska na liście wyjazdowej (pierwsze sprawdzanie miało miejsce na obowiązkowym postoju w okolicy Zambrowa), przeszukanie, bilet do czytnika (tego akurat trudno było się spodziewać w tych spartańskich warunkach) i już. Tyle, że spore opóźnienie sprawiło, że nieliczni mieli możliwość obejrzenia meczu na pastwisku od pierwszej do ostatniej minuty. Cała nasza grupa dotarła dopiero pod koniec pierwszej części meczu.
Chęci nie wystarczą
W pierwszej połowie ci, którzy weszli na stadion, musieli powstrzymywać się od przeciągłego ziewania. Na boisku nie działo się zupełnie nic. Jagiellonia coś tam dopingowała, ale liczebność ich młyna - jakaś 1/15 Żylety - to też prehistoria w polskim ruchu kibicowskim. Nie można powiedzieć - starali się, w końcu przyjechała do nich Legia. Ale 400 osób niewiele może zdziałać, szczególnie na takim stadioniku, gdzie siedzący na trybunie krytej kibice w ogóle nie włączają się do śpiewów.
Jagiellonia zaprezentowała flagowisko, odpaliła kilka stroboskopów oraz podniosła mini sektorówki "To my" oraz z herbem klubu. Na płocie białostoczanie wywiesili także transparent "Polska jest tam, gdzie walczę o wolność. 11.XI.1918". I to by było na tyle.
To nie był nasz dzień
W przerwie na naszym ogrodzeniu pojawiły się cztery flagi, a na górze sektora zawisła zdobyczna koszulka w charakterystyczne pasy. Bohaterski ochroniarz ruszył na ratunek i zwinął koszulkę Jagiellonii z ogrodzenia. Zuch i chwat.
Nasz doping od samego początku pozostawiał wiele do życzenia. Właściwie od razu mogliśmy być pewni, że... to nie jest nasz dzień. Przez kilkanaście minut śpiewaliśmy "Hej Legia gol lalalalalalala", nie brakowało też sztandarowego wyjazdowego "Jesteśmy zawsze tam..." (dziś śpiewanego przez całą Polskę, ale dobrze mamy w pamięci, kto tę przyśpiewkę wymyślił).
Wszystkiemu winny poniedziałek
Do naszego stałego poziomu brakowało wiele, co było przyczyną szydery. Nie brakowało opinii, że doping siadł, bo bęben zagłuszył kibiców, inna wersja mówiła o tym, że gniazdowy nakazał ściszenie śpiewów, tylko przez 45 minut zapomniał o sygnale, żeby dopingować już na całego. Osobiście skłaniam się ku wersji, że poniedziałek to nie jest dzień na rozgrywanie meczów. Dokładnie 40 lat temu Tadeusz Chmielewski pokazał, że poniedziałek to specyficzny dzień, kiedy już bez meczu, musimy zmagać się z różnymi przeciwnościami losu ;)
Po meczu piłkarze podziękowali nam za ekstra doping, my im za fenomenalną grę i po kilku minutach - wyjątkowo szybko - mogliśmy opuścić Estadio da Gruz i udać się do Warszawy. Nie lubię poniedziałku.
Frekwencja: 4907
Kibiców Legii: 270
Flagi Legii: 4
Doping Jagiellonii: 6
Doping Legii: 2
Autor: Bodziach