✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Neapol - Czwartek, 10 grudnia 2015, godz. 19:00 Liga Europy - 6. kolejka
SSC Napoli
32' Chalobah
39' Insigne
57' Callejon
66' Mertens
90+1' Mertens
5 (2)
Legia Warszawa
62' Vranjes
90+2' Prijović
2 (0)
Sędzia: Aleksandar Stavrev (Macedonia) Widzów: 7922 Pełen raport
Wybuchowo pod Wezuwiuszem
Wyjazd do Neapolu od samego początku zapowiadał się dość interesująco. Bynajmniej nie ze względu na wciąż teoretyczne szanse naszych piłkarzy na awans do 1/16 finału LE. Od początku wiadomo było, że nie będzie to wypad typowo wakacyjny, a na mieście może być ciekawie. Dróg do Neapolu było wiele. Ze względu na tanie połączenia lotnicze, mnóstwo osób wybrało loty do Rzymu, Bolonii, Bergamo, a także bezpośrednio do Neapolu.
Część osób podróżowała furami i busami prosto z Warszawy. Niestety nie wszystkim dane było dotrzeć do celu podróży - policja na lotnisku aresztowała część osób podróżujących z Warszawy do Rzymu.
Wielu kibiców Legii do Neapolu zaczęła zmierzać dopiero w dniu meczu. Zbiórka zaplanowana była na Monte Cassino, gdzie ponad 200 fanów z Łazienkowskiej złożyło na cmentarzu wieniec w kształcie herbu naszego klubu. Po odśpiewaniu hymnu narodowego, udaliśmy się do naszych samochodów i w kolumnie ruszyliśmy w stronę Neapolu.
fot. Mateusz M.
Po ponad godzinie jazdy, dojechaliśmy na obrzeża Neapolu, gdzie na przygotowanym parkingu zostawiliśmy auta i stąd mieliśmy zostać przewiezieni na stadion Sao Paolo, na którym swoje mecze rozgrywa SSC Napoli. Zanim wsiedliśmy do autobusów, wszyscy zostali skrupulatnie przeszukani przez policję (włącznie ze zdejmowaniem butów), przy wejściu do autobusów sprawdzano bilety i dokumenty tożsamości, a także robiono pamiątkowe zdjęcia. Gdy już byliśmy gotowi do odjazdu, kierowcy zamknęli drzwi, włączyli ogrzewanie i w takich warunkach czekaliśmy na odjazd około godziny. Od razu wiadomo było, że na początek spotkania nie zdążymy. Podobnie kolejne autokary, wiozące kibiców Legii bezpośrednio z Rzymu.
W tym czasie dochodziły nas informacje, że Napoli dymi z policją pod stadionem, rzucając w nich petardami. Ponoć z tego powodu na stadion nieco spóźnieni dotarli nasi piłkarze. W momencie rozpoczęcia meczu na naszym sektorze znajdowała się skromna grupa osób, która dotarła bezpośrednio na stadion. Legioniści przez całą pierwszą połowę dojeżdżali pod sektor gości i po kolejnej skrupulatnej kontroli (m.in. macanie po jajach), można było podejść do bramek. Na wejściu zabierane były paski od spodni (łącznie zabrano ich ok. 300), zapalniczki, a także koszulki z hasłami (w tym ostatnie koszulki NS-ów "Ultras"), które nie pasowały miejscowym. W tym celu zatrudnili nawet tłumaczkę, która wyjaśniała co oznaczają poszczególne hasła na kibicowskiej odzieży. Część osób, zupełnie bez powodu, miała nieprzyjemność poznania zwyczajów włoskiej psiarni. Uderzenia z kasku w głowę, czy zakuwanie w kajdanki bez powodu - to praktyki carabinieri. Rzeczy zabrane podczas kontroli osobistej, lądowały na ziemi (paski, zapalniczki oraz... łyżeczka), zaś koszulki, szaliki i bluzy były układane obok na murku.
Zajęliśmy dolny sektor na trybunie dla przyjezdnych, z którego widoczność była na pewno gorzej niż z góry, a do tego nie było możliwości dobrego wyeksponowania flag - przed sektorem wisiała siatka, następnie znajdowała się pleksi, a za nią jeszcze banery reklamowe. Stąd też nasze płótna (w tym Zagłębia i BKS-u), zostały rozłożone na krzesełkach. Miejscowi utworzyli dwa młyny za obiema bramkami, które dopingowały osobno. Ci zasiadający z naszej lewej strony, machali flagami na kiju, ci z prawej, siedzący wyżej od nas - na piętrze, wywiesili m.in. płótna Lokomotivu Płowdiw oraz Borussii Dortmund. Nie brakowało również napinaczy, pokazujących różne gesty, w tym podcinania gardła oraz rzucania w nasz sektor butelkami i piro. W drugą stronę nie leciało nic, bowiem sektor gości na stadionie w Neapolu oddzielony jest siatką nie tylko od strony murawy, ale i z góry. Frekwencja na całym stadionie była marna i wyniosła niespełna 8 tysięcy.
Od samego początku w naszym dopingu dominowały hasła skierowane do miejscowych. "Napoli merda, merda, merda" - ten okrzyk skandowaliśmy najczęściej w trakcie meczu, co doprowadzało do furii miejscowych, a także potęgowało różne gesty z ich strony. Miejscowi jeśli odpowiadali, to po włosku, tak że nie dało się tego wyłapać. My zaś pieśni o włoskim klubie tworzyliśmy na poczekaniu, znając doskonale podstawowe słownictwo w tej kwestii - merda, putana, czy vafanculo. Nie zabrakło także śpiewanych po polsku okazjonalnych okrzyków "Maradona, Maradona, syn pękniętego kondoma", czy "J... Napoli, ich cała Legia pier...".
Najgłośniej śpiewaną legijną pieśnią było "Jesteśmy zawsze tam", a zdecydowanie najlepiej wychodziła ona nam pod koniec spotkania. Na pewno brakowało megafonu i bębna, który lepiej zgrał by nasz doping. Jeśli chodzi o gospodarzy, wokalnie nie zaprezentowali niczego nadzwyczajnego - dopingowali z przerwami i niezbyt głośno. Lepiej pod tym względem pokazali się w Warszawie.
Pod koniec meczu odśpiewaliśmy hymn narodowy, a później śpiewaliśmy jeszcze kilka minut po końcowym gwizdku. Piłkarze podziękowali za doping, a my skupiliśmy się na "pozdrawianiu" miejscowych. Napoli tymczasem zaczęło "zabawę" w opuszczanie trybun i szybki powrót na nie. Wyglądało to dość zabawnie, choć chyba ich intencje były takie, by nas nastraszyć. Nie udało się. Rzucili jeszcze jedną racą w stronę murawy, a ekipa z drugiego młyna odpaliła również jedną racę i od razu położyła ją na ziemi. Tak dziś wygląda kolebka ultras.
Mało kto spodziewał się przed tym meczem, że piłkarze wywalczą awans do dalszych gier, więc zaskoczenia wielkiego nie było.
Po meczu po około godzinie zaczęto wypuszczać pierwsze nasze grupy z sektora do autobusów, którymi przewieziono nas na parking na przedmieściach Neapolu. Stamtąd każdy ruszył już w swoją stronę, a do Warszawy wracaliśmy od piątkowego poranka. Na lotniskach, szczególnie w Rzymie była wzmożona kontrola. Policja cały czas obserwowała warszawskich kibiców, a nawet... eskortowała ich na płytę lotniska. Część osób postanowiła sobie przedłużyć pobyt we Włoszech, tak by wrócić dopiero na niedzielny mecz z Piastem. Będzie to ostatnie spotkanie na naszym stadionie w tym roku, piłkarsko też mecz o coś, do tego z udziałem przyjezdnych. Chyba nikogo namawiać nie potrzeba.
Tak właśnie dobiegła końca nasza przygoda z europucharami w obecnym sezonie. Trzeba przyznać, że dawno nie mieliśmy tak atrakcyjnego sezonu, jeśli chodzi o wyjazdy. Na trzech z sześciu meczów - w Albanii, Ukrainie i we Włoszech, nie brakowało przygód, a takie właśnie wyjazdy najbardziej wspomina się po latach. Oby kolejny sezon pod tym względem był jeszcze ciekawszy. Tymczasem możemy skupić się na ligowych rozgrywkach. W tym roku pozostały nam już tylko dwa mecze - w niedzielę z Piastem i za tydzień wyjazd do Kielc.