✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Sędzia: Daniel Stefański Widzów: 9136 Pełen raport
Udane pożegnanie roku
Na ostatni w tym roku wyjazd przyszło nam się udać do Kielc. Na niedzielną „wycieczkę” na stadion przy ulicy Ściegiennego zdecydowało się niespełna 750 osób, czyli tym razem wykorzystaliśmy całą pulę biletów. Cieszy przede wszystkim to, że wreszcie zaprezentowaliśmy się naprawdę dobrze wokalnie przez praktycznie pełne 90 minut spotkania. Gospodarze z kolei przygotowali dość ciekawą i nieźle wyglądającą oprawę.
Na Kielecczyznę udaliśmy się samochodami. Kawalkada aut ze stolicy sprawnie dotarła pod stadion. Było to ważne o tyle, że wejście na kielecki obiekt z reguły do najszybszych nie należy. Na bramkach stewardzi sprawdzają bowiem nie tylko dowody osobiste, ale szukają również danych kibiców na specjalnie wydrukowanych listach. Co by nie mówić, tym razem naprawdę nie było najgorzej i każdy zdążył wejść na sektor przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Słynne kieleckie „pizganie” wynagradzał jednak ładny zachód słońca z panoramą Gór Świętokrzyskich w tle stadionu.
Naszym dopingiem przez całe spotkanie dyrygował „Staruch”. Nasz gniazdowy apelował o to, abyśmy pokazali się z jak najlepszej strony i dawali z siebie wszystko na tym ostatnim w 2015 roku wyjeździe. Zanim zaczęliśmy doping na całego, nie omieszkaliśmy „pozdrowić” gospodarzy żółto-czerwoną przyśpiewką. Naszą obecność tradycyjnie zaznaczyliśmy gromkim „Jesteśmy zawsze tam…”. Ten utwór zresztą w znanym już, melodyjnym wydaniu, wychodził nam naprawdę konkretnie w pierwszej połowie. Przez mniej więcej 10 minut, na pełnej mocy, będąc niemalże w transie, donośnie nuciliśmy tę wyjazdową nutę. Całkiem nieźle wychodziło nam też śpiewanie hitu z Wiednia oraz otwierającego spotkanie „Mistrzem Polski jest Legia”.
Mając świeżo w pamięci nieszczęście naszych braci, którzy przymusowo zostali na dłużej w Neapolu, wywiesiliśmy w naszym sektorze transparent skierowany do nich – ten sam, który dzień wcześniej został zaprezentowany w hali na Bemowie podczas meczu koszykarzy. Zadedykowaliśmy im również utwór „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina”, a zwłaszcza jego trzecią zwrotkę. Co więcej, nasza pomoc nie ograniczyła się jedynie do duchowego wsparcia, lecz miała również wymiar materialny. Oprócz wspomnianego dużego transparentu w naszym sektorze pojawił się również mniejszy z życzeniami powrotu do zdrowia dla Nowaka z Powiśla.
Stadion „Scyzorów” generalnie nie był najlepiej zapełniony. Nawet sam młyn koroniarzy wypełnił się szczelniej dopiero kilka minut po rozpoczęciu spotkania, choć i tak wszyscy zmieścili się na górnej kondygnacji stadionu. Fani z Kielc przygotowali na ten mecz dość ciekawą oprawę. Jej centrum stanowił Kubuś Puchatek, którego połowę przekształcono na coś w formie Terminatora bądź znanego z kanału 4FUN.TV Misia Push-Upka. Grafikę niedźwiadka o bardzo małym rozumku dopełniały: transparent „Poznaj nasze dwa oblicza”, żółto-czerwone flagi na kiju po „wieczorynkowej” części misia oraz race ze świecami dymnymi po jego „push-upkowej” stronie. Chwilę później kielczanie sypnęli konfetti w kierunku murawy i bramki Kuciaka, powodując krótką przerwę w grze.
Widok tego „Pu...sh-Upka” mocno nas rozbawił i sprowokował do błyskawicznego stworzenia okolicznościowych przyśpiewek. Uskutecznialiśmy następujące: „Co ja widzę, co się stało? Jemu mordę oberwało”, „Misiu Puchatku, ty ch… masz w swoim zadku” i „O Koronie prawda taka – pół Kubusia, pół prosiaka”. Dodatkowo, kiedy zauważyliśmy drobne problemy z właściwą obsługą pirotechniki przez gospodarzy, ryknęliśmy: „Coś tu śmierdzi, coś tu wali, Kubusiowi zad się pali!”.
Obie strony nie szczędziły sobie wzajemnych „uprzejmości”, choć tych z naszej strony było zdecydowanie mniej. Doping „Scyzorów” stał na nie najgorszym poziomie, będąc słyszalnym co pewien czas w zajmowanym przez nas narożniku stadionu. Warto dodać, że po zaprezentowaniu choreografii, koroniarze wywiesili na swojej trybunie pokaźną liczbę flag.
Końcówka pierwszej połowy to gol dla Korony i chwila konsternacji w naszych szeregach, która momentalnie przekształciła się w donośne „Legiaaaa! Legia Warszawaaa!”. W ten sposób próbowaliśmy zmotywować naszych futbolistów do niepoddawania się. Długie śpiewy przyniosły spodziewany efekt, bo w doliczonym czasie gry Guilherme pokonał Dariusza Trelę. Wówczas w naszym sektorze zapanowała istna euforia. Chwilę później Legia powinna była prowadzić 2-1, ale sędzia nie uznał prawidłowo zdobytej bramki przez Nikolicia. Postawa „wojskowych” w końcówce pierwszych 45 minut pozwalała nastawić się umiarkowanie optymistycznie na drugą odsłonę spotkania.
Po remisowej pierwszej połowie wszyscy mieliśmy nadzieję, że „wojskowi” przechylą szalę zwycięstwa na swoją korzyść i że będziemy mogli się cieszyć z ich wygranej. Tak też się stało. Gdy zaintonowaliśmy „Tylko Legia”, padł drugi gol dla naszej drużyny, której autorem był „Kuchy”. Wszyscy rzuciliśmy się sobie w ramiona, a naszą energię słychać było w dopingu, który z minuty na minutę nabierał mocy. Nasz kibicowski trud niewątpliwie się opłacił, bo nie zdążyliśmy jeszcze na dobre ochłonąć, a już mogliśmy się cieszyć z trzeciej bramki. Tym razem nasz supersnajper Nikolić wykorzystał podanie od Guilherme i mocnym strzałem pokonał golkipera „Scyzorów”. Notabene, w chwili obecnej legionista zdobył więcej goli niż ubiegłosezonowy król strzelców ligi Kamil Wilczek.
Od tego momentu w naszym sektorze rozpoczęło się istne wokalne tsunami. Tak głośno wykonywaliśmy „Jesteśmy zawsze tam…”, że na pewno niejednemu z nas ciary przeszły po plecach. Kibice z Kielc, czemu nie ma co się dziwić, wyglądali na zdołowanych wynikiem, który przecież początkowo układał się po ich myśli. Prawdopodobnie przez to ich wokal znacząco obniżył loty. My z kolei zapytaliśmy ich, czemu byli tak cicho. Utwory „Legia Warszawa to nasza duma i sława” czy „Ja kocham Legię” bardzo dobitnie określały pozytywne emocje, jakich doświadczaliśmy na kieleckim obiekcie. Na kilka minut przed końcem spotkania zdecydowaliśmy się zdjąć nasze okrycia wierzchnie i dopingować Legię bez koszulek. „Jesteśmy zawsze tam…”, które wtedy śpiewaliśmy, dawało taką megamoc, że nikt nie czuł otaczającego chłodu. Cieszyliśmy się, że za parę chwil „wojskowi” dopiszą do swojego ligowego konta kolejne trzy punkty. Po końcowym gwizdku sędziego, gdy nasi piłkarze podeszli przed nasz sektor, zaśpiewaliśmy im bezapelacyjny hit tego wyjazdu, jakim okazał się nasz „turystyczny” utwór. Przypomnieliśmy im również, że w zbliżającym się, jubileuszowym roku, liczy się dla nas tylko mistrzostwo Polski.
Na stadionie pozostaliśmy przez stosunkowo krótki czas i dość sprawnie ewakuowaliśmy się z Kielc. Wracaliśmy tak jak przyjechaliśmy, czyli wspólną kawalkadą. W stolicy zameldowaliśmy się około godziny 21:00, co jak na powrót z meczu wyjazdowego było naprawdę wczesną porą. W ten sposób zakończyliśmy ostatni tegoroczny wyjazd, który bez wątpienia można zaliczyć do jednego z bardziej udanych. Przed nami prawie dwumiesięczna przerwa. Rozgrywki wznawiamy 14 lutego meczem u siebie z Jagiellonią. To dobry okres, aby wesprzeć legijne sekcje koszykówki i siatkówki.
PS. Swój ligowy debiut wyjazdowy na meczu z Koroną zaliczył Staś. Młodemu, bo zaledwie 14-miesięcznemu wyjazdowiczowi, życzymy co najmniej stu wyjazdów. Osiągnięcie tej liczby z pewnością nie będzie trudne, bo wychowywany w czerwono-biało-zielonej rodzinie na Legię jest po prostu skazany. :)