✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Tydzień po pierwszym tegorocznym meczu przy Łazienkowskiej, w końcu wróciliśmy również na wyjazdowy szlak. Po dwóch miesiącach od wyjazdu do Kielc, pojechaliśmy wspierać nasz zespół do Lubina. Na stadionie Zagłębia nie gościliśmy dość dawno - nasza ostatnia wizyta miała miejsce w grudniu 2011 roku. Bez większych problemów pula 1000 wejściówek została wykorzystana.
Dojazd do Lubina, dzięki poprawie infrastruktury drogowej, jest zdecydowanie lepszy niż przed kilku laty. Tak jak zwykle w drogę ruszyliśmy furami. Podróż odbywała się w strugach deszczu. Z niedużym zapasem czasowym dotarliśmy na miejsce. Samochody zostawiliśmy tradycyjnie na przygotowanym parkingu pomiędzy boiskami bocznymi (ich liczba może robić wrażenie), skąd w błocie po kostki ruszyliśmy do bramy wejściowej. Skanowanie dowodów osobistych, później sprawdzenie biletu i już byliśmy w narożniku stadionu, gdzie znajduje się sektor dla przyjezdnych w Lubinie.
Część osób po kilkugodzinnej podróży od razu udała się do cateringu, gdzie można było posilić się kiełbasą z grilla w bułce. Wpuszczanie przebiegało dość sprawnie, ale i tak nie udało się całej naszej grupie wejść na trybuny przed początkiem spotkania. Dlatego też przez pierwsze minuty nie prowadziliśmy dopingu. Gospodarze w tym czasie mieli więc szansę pokazać się z dobrej strony pod względem wokalnym. Wychodziło im różnie - może ze względu na dość szybko straconą bramkę. My zaś ruszyliśmy ze śpiewem od 17. minuty spotkania i trzeba przyznać, że do końca pierwszej połowy było dobre pier...cie z naszej strony. Niekwestionowanym numerem jeden tego dnia była pieśń "Jesteśmy zawsze tam...", którą wykonywaliśmy najczęściej, i najgłośniej. Kilka razy miało miejsce ściszanie dopingu, by po chwili "wrócić" ze zdwojoną mocą. Po bramce na dwa zero zapanowała spora radość w naszych szeregach.
W sektorze gości stawiło się nas 1000, w tym zgody, a także delegacja Radomiaka Radom. Wywieszonych zostało 11 flag.
W drugiej połowie doping wychodził nam nieco gorzej niż w pierwszych 45 minutach. Trudno powiedzieć dlaczego momentami wdawała się lekka "zamuła". Kilka minut po przerwie gospodarze strzelili bramkę, więc postanowiliśmy z nimi "poświętować", trzykrotnie odpowiadając na pytanie o nazwisko strzelca bramki, liczbę bramek dla Zagłębia i Legii. Oczywiście nasze okrzyki nieco różniły się od tych, które podawały pozostałe trybuny. Zagłębie nie ustawało w atakach i w pewnym momencie na murawie zaczęło śmierdzieć remisem. Na trybunach zaś śmierdziało spalenizną, po tym jak lubinianie podpalili dwa szaliki, bądź koszulki w swoim młynie. Po paru minutach do akcji wkroczyli dzielni strażacy, którzy poradzili sobie z żywiołem.
Do końca meczu nie brakowało emocji na boisku, zaś my przez ostatnich 10 minut w końcu wróciliśmy do wysokiej formy z pierwszej połowy i dobrych kilka minut, znów śpiewaliśmy "Jesteśmy zawsze tam...". Mecz zakończył się po naszej myśli i mogliśmy wraz z piłkarzami świętować kolejny komplet punktów oraz zmniejszenie straty do lidera do 1 punktu. Po meczu spiker informował nas o konieczności odczekania 20 minut do wyjścia z sektora. Czas ten wydłużył się dwukrotnie, ale i tak jak na polskie standardy czas oczekiwania był więcej niż przyzwoity. W między czasie miejscowi napinacze z trybuny piknikowej postanowili ponapinać się z odległości kilkunastu metrów od klatki. Do Warszawy wróciliśmy sprawnie około północy. Już w kolejną niedzielę dopingujemy nasz klub przy Łazienkowskiej przy okazji meczu z Ruchem. "Niebiescy" oficjalnie mają zakaz wyjazdowy na to spotkanie, ale niewykluczone, że wraz z RTS-em będą próbowali dostać się na trybuny.