Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Niedziela, 8 maja 2016, godz. 18:00
Ekstraklasa - 35. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 28' Lewczuk
  • 45' Guilherme
  • 54' Hamalainen
  • 69' Nikolić (k)
4 (2)
Herb Piast Gliwice Piast Gliwice
    0 (0)

    Sędzia: Szymon Marciniak
    Widzów: 29245
    Pełen raport

    Wielki krok do mistrzostwa

    Czy na początku sezonu ktokolwiek przypuszczał, że Legii przyjdzie się zmierzyć w walce o mistrzostwo z gliwickim Piastem? To oczywiście pytanie retoryczne. Polska Ekstraklasa bywa jednak przewrotna i, jak się okazuje, niczego w niej nie można być pewnym. Na trzy kolejki przed końcem rozgrywek zarówno Legia, jak i Piast zgromadziły na swoim koncie tę samą liczbę punktów.

    Bezpośrednie starcie obu zespołów miało przynieść odpowiedź, który z nich zrobi wielki krok w kierunku mistrzostwa Polski. Jako że każdy zdawał sobie sprawę z wagi tego spotkania, nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać do przyjścia na Łazienkowską. Wejściówki wykupiliśmy w iście ekspresowym tempie i w dniu meczu stadion pękał w szwach.

    Przed meczem tradycyjnie odśpiewaliśmy przepiękny utwór Niemena, a na pytanie spikera: „kto wygra mecz?” udzieliliśmy jednoznacznej odpowiedzi. Nie omieszkaliśmy także „pozdrowić” fanów z sektora gości. Wszyscy w napięciu oczekiwaliśmy początkowego gwizdka sędziego, nie tylko ze względu na strach przed potencjalnie niekorzystnym wynikiem (wszak mecz w Gliwicach przegraliśmy 1-2, a u siebie jedynie zremisowaliśmy 1-1), lecz również dlatego, że mieliśmy wziąć udział w choreografii przygotowanej przez „Nieznanych Sprawców”. Ta była naprawdę okazała i konkretna. Gdy gniazdowy zaintonował „Mistrzem Polski jest Legia”, w górę wznieśliśmy setki czerwonych, białych i zielonych flag. Pośrodku naszej trybuny rozciągnęliśmy efektowną sektorówkę przedstawiającą Boga w koszulce Legii, który składał palce w kształt litery L oraz anioła trzymającego dużą flagę na kiju w barwach naszego klubu. Całość dopełniała świetnie wkomponowana pirotechnika oraz transparent „Niech się dzieje wola Nieba”. Wszak jak mawia przysłowie, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Najwyraźniej Bóg opowiedział się tego dnia po stronie „wojskowych”, bo ostatecznie udało im się łatwo rozbić Piasta, i to aż 4-0!



    Nasz doping, zwłaszcza w pierwszej połowie meczu, stał na nad wyraz dobrym poziomie. Utwór „Tylko Legia”, który uskutecznialiśmy jeszcze podczas racowiska, śpiewaliśmy donośnie, głośno, żywiołowo i (wreszcie!) rytmicznie przez ponad dziesięć minut. Podobnie było z odśpiewywanym hitem z Wiednia. Poziom decybeli rósł z minuty na minutę i nie słabnął. Nikt nie odpoczywał, nikt nie angażował się na pół gwizdka, nikt nie udawał, że śpiewa. Dawaliśmy z siebie absolutnie wszystko. Wiedzieliśmy przecież, o jaką stawkę toczył się bój na murawie. Tradycyjnie pozdrowiliśmy nasze zgody. W trakcie śpiewania „Legiaaaaa! Legia Warszawa!”, które wzmagało się zwłaszcza podczas każdego rzutu rożnego dla legionistów, „wojskowi” zdobyli pierwszą bramkę. Na trybunach zapanowała trudna do opisania radość. Wszyscy rzucaliśmy się sobie w ramiona i nieziemsko cieszyliśmy się z objęcia prowadzenia przez naszych futbolistów. Nie zwalnialiśmy tempa. Nakręceni pozytywnie golem Igora Lewczuka jeszcze silniej zaangażowaliśmy się w doping, odtańczyliśmy „Labadę” i intonowaliśmy kolejne pieśni, które miały zachęcić „wojskowych” do dalszej walki, m.in. „Dziś zgodnym rytmem”, „Ja kocham Legię, oooo, oooo!” czy „Ole ole, ole ola”. Pod koniec pierwszych 45 minut pojedynku motywowaliśmy naszych zawodników donośnym „Legia, Legia, Legia, Legia gooooool!”. Nasze działania przyniosły oczekiwany efekt, bo tuż przed przerwą Guilherme pokonał golkipera rywali. Lepszej końcówki pierwszej połowy nie mogliśmy sobie wymarzyć – nie tylko pod względem piłkarskim, ale i kibicowskim. Sam gniazdowy zauważył, że dawno nie było w nas takiej mocy i pasji. W wybornych nastrojach oczekiwaliśmy na drugą część meczu.

    Fani Piasta mocno zmobilizowali się na konfrontację z Legią – do Warszawy przyjechało ich niespełna 1300 osób. Z pewnością jednak nie wykorzystali swojego ilościowego potencjału. Pod względem kibicowskim bowiem nie pokazali się ze zbyt dobrej strony. Ich doping, mimo pokaźnej liczby, nie stał na wysokim poziomie i tylko momentami próbował nieśmiało przebijać się przez chwilowe przestoje w naszych wokalnych poczynaniach, choć raczej mało skutecznie. W swoim sektorze wywiesili 6 flag.





    Drugą połowę rozpoczęliśmy od hymnu Legii, po czym od razu poderwaliśmy się do wspólnego tańca w rytm melodii „Dziś zgodnym rytmem”. Nie zabrakło naturalnie wielu hitów, w tym: hymnu stolicy, „Hej Legia gol” czy „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina”. Choć intensywność naszego śpiewu nieco zmalała, jego uskutecznianie nadal utrzymywało się na wysokim poziomie. Jako że nie mieliśmy dość bramek, wołaliśmy do „wojskowych”, by ci dali nam kolejne powody do radości. Nasze „modlitwy” w postaci „Hej Legia gol” przyniosły spodziewany efekt, bo dzięki Hämäläinenowi legioniści po raz trzeci pokonali gliwiczan. „Trójka do zera, trafiła Legia frajera!” – wołaliśmy do kibiców Piasta. By jeszcze bardziej zagrać im na nosie i odwieść ich od myśli, że w tym roku mają jeszcze szansę na mistrzostwo, zanuciliśmy: „Hej k… śląska, jednego mistrza ma Polska!” W tym momencie byliśmy już niemal pewni, że „wojskowi” nie pozwolą sobie wydrzeć zwycięstwa z ręki. Pieśni „Niepokonane miasto” i „Za kibicowski trud” stanowiły dosadne podkreślenie korzystnej sytuacji, w jakiej znaleźli się nasi zawodnicy. Fani Piasta byli zdruzgotani wynikiem i praktycznie zamilkli. Wówczas sarkastycznie zapytaliśmy ich, dlaczego ucichli. Chwilę później Guilherme został sfaulowany w polu karnym przez jednego z obrońców przeciwników. Sędzia wskazał na wapno. Do piłki podszedł „Niko” i bez większych trudów pokonał Szmatułę. Na tablicy świetlnej pojawił się imponujący wynik 4-0, a my mogliśmy śmiało powyginać ciało i stwierdzić, że czwóreczka to zbyt mało. ;) Bawiliśmy się przednio i chcąc jednocześnie dobić gliwiczan, wykrzyczeliśmy im, że Warszawa jest od tego, aby j… ich na całego. Końcówkę spotkania umilały nam dźwięki wielu pieśni, m.in.: „W pociągu jest tłok”, „Ja kocham Legię”, niedawno skomponowanej „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!” czy wykonywanego długo hitu z Wiednia.

    Gdy Marciniak (swoją drogą sędziujący wszystkie trzy mecze Legii z Piastem w tym sezonie) zasygnalizował koniec meczu, nie skrywaliśmy radości, że arcyważne spotkanie potoczyło się na korzyść Legii. „Mistrz, mistrz, Legia mistrz!” – krzyczeliśmy, wierząc, że upragnione mistrzostwo na setne urodziny naszego klubu jest tuż na wyciągnięcie ręki. Gromko podziękowaliśmy piłkarzom za tak udany występ, odśpiewaliśmy z nimi „Warszawę”, entuzjastycznie zatańczyliśmy i po raz wtóry wrzeszczeliśmy jak w amoku „Mistrz, mistrz, Legia mistrz!”. Na sam koniec piłkarze przybyli piątki z „Żyletą”, a osobne podziękowania otrzymał Arek Malarz – za swoją postawę podczas finałowego meczu Pucharu Polski z Lechem Poznań.

    W naszym młynie po dłuższej nieobecności zawisła flaga „Legioniści”, która z drukowanej została zamieniona na szytą. Warto dodać, że na Żylecie zawisło kilka transparentów. Trzy skierowane do kibiców: z życzeniami urodzinowymi dla „Kelnera, z życzeniami zdrowia dla Witka vel „Open” i Leszcza. Jeden dla Marka Saganowskiego, któremu kończy się umowa z Legią: „Sagan, za Twój charakter, serce i oddanie – szacunek dla Ciebie zawsze tu zostanie” i jeden w stronę organizacji politycznych, mediów oraz ludzi z pierwszych stron gazet, którzy po finale Pucharu Polski postanowili wykorzystać kibiców do walki politycznej: „KOD, .Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice!”

    Przed nami ostatni wyjazd w tym sezonie – w środę udajemy się do Gdańska, gdzie na bardzo trudnym terenie Legia powalczy o zwycięstwo z Lechią. Jeśli wygra, to wyjazdowicze otworzą mistrzowskie szampany już na Pomorzu. Jeśli nie, wówczas najprawdopodobniej będziemy musieli zaczekać ze świętowaniem do niedzieli. Miejmy jednak nadzieję, że nie będziemy musieli się martwić tą „stresogenną” wersją i że już pojutrze nasze marzenie się urzeczywistni!

    Frekwencja: 29245
    Goście: 1270
    Flagi gości: 6

    Autor: Hugollek