✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Na stadionie w Kielcach gościliśmy po raz ostatni tuż przed Bożym Narodzeniem. Wówczas Legia ścigała w ligowej tabeli gliwickiego Piasta, a dzięki gładkiemu zwycięstwu 3-1 podopiecznym Staśka Czerczesowa udało się zrobić kibicom prezent gwiazdkowy. Niespełna rok później „Wojskowi” są w zupełnie innej rzeczywistości: z mistrzostwem, występami w elitarnej Lidze Mistrzów i, delikatnie mówiąc, dość przeciętną pozycją w lidze.
Obecnie, po zawirowaniach związanych z „rządami” albańskiego trenera, drużyna powoli się odbudowuje pod kierunkiem Jacka Magiery i z pewnością jeszcze trochę czasu upłynie, nim będzie odnosiła regularne zwycięstwa.
W piątkowy wieczór do stolicy województwa świętokrzyskiego udaliśmy się pociągiem specjalnym. Tym razem jechaliśmy przez Radom, aby „zgarnąć” po drodze liczną grupę kibiców Radomiaka. Do Kielc dotarliśmy po 19, a przed bramkami wejściowymi zjawiliśmy się mniej więcej godzinę przed meczem. Jako że gospodarze przygotowali dla nas jedynie dwa z czterech dostępnych kołowrotków wejściowych i gruntownie sprawdzali nasze dokumenty, wchodzenie na sektor gości odbywało się stosunkowo wolno. W pewnym momencie stało się już jasne, że wszyscy nie zdążą pojawić się na stadionie przed pierwszym gwizdkiem sędziego.
Racji protestu prowadzonego przez najzagorzalszych fanów Korony, na obiekcie przy ul. Ściegiennego piłkarze naszego klubu mogli poczuć się jak przy Łazienkowskiej, jako że z trybun niósł się jedynie nasz zorganizowany doping. Kilka minut przed początkiem meczu w rejonie naszego sektora pojawili się niepełnosprawni fani Legii, których powitaliśmy głośnym „Legia Warszawa!” i którzy otrzymali od nas owacje na stojąco. Spotkanie rozpoczęliśmy od tradycyjnego „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym zaintonowaliśmy naszą wyjazdową przyśpiewkę. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nasz doping pozostawiał sporo do życzenia. Niekorzystna aura, na którą składały się: ziąb, deszcz i wiatr, nie zachęcała do nadmiernego wysiłku wokalnego i to mimo że gniazdowi robili, co mogli, aby skłonić nas do jak najgorętszego śpiewu.
Wielokrotnie pozdrawialiśmy nasze zgody, a spośród nich najgłośniej liczną delegację Radomiaka. Pojawiła się także alternatywna wersja „Jesteśmy zawsze tam!” – typową końcówkę „hej Legia gol!” zastąpiliśmy hasłem „mocno Legio!”. Piłkarze zdawali się jednak nas nie słuchać, bo mocno... nie grali, zwłaszcza w obronie. Arek Malarz sfaulował jednego z rywali w polu karnym, przez co sędzia podyktował „jedenastkę”, a tę „koroniarze” zamienili na bramkę. Mimo tego gola sygnalizowaliśmy legionistom, żeby się nie poddawali, bo przed nimi był jeszcze praktycznie cały mecz. „Niepokonane miasto”, „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!” czy „Nie poddawaj się!” to pieśni, którymi zachęcaliśmy „wojskowych” do wzmożonej pracy na boisku. Ci jednak zachowywali się tak, jakby paraliżował ich trudny do opisania strach, zwłaszcza że nie minęło kilka minut, a Korona podwyższyła prowadzenie. Wynik 2-0 dla miejscowych nie napawał wprawdzie zbytnim optymizmem, lecz my – kibice – nie dawaliśmy za wygraną. Wiedzieliśmy, że nadzieja umiera ostatnia i byliśmy przekonani, że mimo niekorzystnego rezultatu to spotkanie można jeszcze rozstrzygnąć na naszą korzyść. Z tego względu uskutecznialiśmy „waleczne” pieśni, m.in.: „Hej Legia gol!” czy „Legio, klubie Ty nasz”. Nie omieszkaliśmy także „pozdrowić” nielicznie przybyłych fanów gospodarzy: „Żółto-czerwona, kielecka...”. W końcu nastąpiło przełamanie – legioniści za sprawą Guilherme zdobyli kontaktową bramkę. Gol dał nam dodatkowy impuls do działania, przez co z trybun dało się usłyszeć „Jazda z k…”, „Jeszcze jeden!” i „Jesteśmy z Wami!”. Próbowaliśmy jeszcze przez dłuższy czas śpiewać „Nie poddawaj się”, ale jakościowo nie brzmiało to zbyt dobrze. W końcu sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy. Do przerwy przegrywaliśmy z kielczanami 1-2.
Nasz doping w drugiej połowie spotkania stał na nieco wyższym poziomie, jednak do ukazania pełni naszych możliwości jeszcze naprawdę brakowało. Zaczęliśmy od długo wykonywanego hitu z Wiednia. Następnie, mimo niechęci do „koroniarzy”, zasygnalizowaliśmy im, że się z nimi solidaryzujemy w prowadzonym przez nich proteście. „Piłka nożna dla kibiców!” czy „Paprocki, cw…, skończysz jak dz… w burdelu” to hasła, które wznosiliśmy w kierunku włodarzy ze Ściegiennego. W tzw. międzyczasie drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę ujrzał jeden z zawodników miejscowych. Legia zaczęła grać w przewadze i poczuła się dużo pewniej – na tyle, że w zaledwie kilku minut… objęła prowadzenie! Najpierw gol Nikolicia, a potem samobójcze trafienie jednego z graczy „lokalsów” spowodowały, że stołeczny klub zmienił kierunek piłkarskiego lotu z piekła ku niebu. My wpadliśmy w prawdziwą ekstazę, systematycznie pogłaśniając nasz śpiew – „Nie poddawaj się!” miało wreszcie naprawdę donośny wydźwięk. Niemal w tym samym czasie na boisku nastała równowaga w liczbie zawodników obu zespołów – sędzia pokazał bowiem drugą żółtą kartkę Pazdanowi, który musiał opuścić plac gry. „PZPN, PZPN…” – wyrażaliśmy jednoznacznie swoje niezadowolenie z decyzji arbitra. Nie zapomnieliśmy także „pozdrowić” kibiców Korony za pomocą naszego przerobionego hitu wyjazdowego: „Jesteśmy zawsze tam, (…) Kielce k…!”. Część gospodarzy, która znajdowała się w pobliżu naszego sektora, nie wytrzymała ciśnienia i m.in. konsekwentnie wykonywała w naszym kierunku jednoznaczne gesty. W tym samym czasie Legia postawiła kropkę nad „i” i strzeliła czwartą bramkę, której autorem był Prijović, a która zapewniła jej definitywne zwycięstwo. Wówczas raz jeszcze odśpiewaliśmy „Mistrzem Polski jest Legia!”, po czym, już po końcowym gwizdku, zaintonowaliśmy „Tak to już bywa, Legia z k… wygrywa!”. Gdy futboliści podchodzili w okolice naszego sektora, otrzymali od nas gromkie brawa i usłyszeli „Dzięki za walkę, hej Legio, dzięki za walkę!”. Kazaliśmy im także wygrać środową konfrontację na Estadio WP z Realem Madryt. ;)
Na trybunach trzymano nas jeszcze z 20 minut, po czym szybko zapakowaliśmy się do podstawionych autobusów, którymi przetransportowano nas do „specjala”. W świetnych nastrojach udaliśmy się w podróż powrotną, meldując się w Warszawie około 3 nad ranem. Najbliższy mecz, który będziemy mogli obejrzeć z trybun odbędzie się w niedzielę - rywalem będzie Cracovia.