✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Turniej Tysiąca Drużyn, czyli nazwa, którą określa się nasz rodzimy Puchar Polski, to jedna z niewielu okazji, aby udać się za naszą drużyną w miejsca, których zazwyczaj nie mamy okazji odwiedzać. W ubiegłorocznej edycji „Wojskowi” nie popisali się, odpadając z rozgrywek już na samym początku. Wówczas „spuszczony” do pierwszej ligi zabrzański Górnik dał lekcję pokory legionistom, którzy, mimo iż wygrywali już 2-0, ostatecznie przegrali 2-3. Tym razem los przydzielił Legii rywala teoretycznie dużo słabszego – drugoligową Wisłę Puławy.
Odniesienie zwycięstwa, zwłaszcza w obliczu formy „pod kreską”, którą mogliśmy obserwować chociażby w Niecieczy, stanowiło obowiązek dla naszych zawodników. Ewentualna porażka byłaby już niemal apokalipsą.
Puławy znajdują się wprawdzie już w województwie lubelskim, lecz ich mieszkańcy nie kryją sympatii do Legii Warszawa. Jako że spotkanie odbywało się we wtorkowy wieczór oraz ze względu na pojemność stadionu Wisły (notabene bardzo ładnego) – porównywalnego z obiektem Termaliki, można było przypuszczać, że w Puławach nie zagości zbyt wielu kibiców naszego klubu. Na miejscu okazało się jednak, że zabrało się ponad 650 osób, co trzeba uznać za naprawdę dobry wynik. Większość z nas zjawiła się na miejscu dość wcześnie, bo ponad dwie godziny przed meczem. Niestety bardzo szybko zorientowaliśmy się, że z rychłym dostaniem się na stadion może być spory problem. Dwie, a sporadycznie trzy działające bramki wejściowe oraz powolna kontrola okazały się niewystarczające do tego, aby wszyscy weszli na stadion przed pierwszym gwizdkiem i to mimo że na obiekt wchodziliśmy tymi samymi wejściami, co gospodarze. Dodatkowo awarii uległ system elektroniczny przy pozostałych kołowrotkach, co spowodowało to dodatkowe minuty oczekiwania na wejście. Paradoksalnie łatwiej mieli ci, którym przydzielono miejsca w klatce sektora gości – tam wejście odbywało się dość sprawnie i bez większych problemów. Tu należy bowiem zaznaczyć, że naszą grupę podzielono. Przeważająca jej część znajdowała się na jednej z trybun Wisły, a pozostali w tradycyjnym sektorze gości. Miało to jednak swoje plusy. Dzięki takiemu niekonwencjonalnemu rozwiązaniu mogliśmy się poczuć jak u siebie i dopingować na dwie trybuny. Miejscowi z zadaszonych trybun ograniczali się przeważnie do burzy oklasków przy składnych akcjach Wisły. Istniał jednak też jeden poważny minus – o ile legioniści przebywający na trybunie gospodarzy mieli niemal „rajskie” warunki (choć były problemy np. z wniesieniem megafonu), o tyle tych z sektora gości traktowano jak typową grupę przyjezdnych. Nie dość, że ochroniarze zamykali drzwi prowadzące na sektor wielkim, długim, metalowym kneblem, to robili jeszcze problemy w przerwie, kiedy chcieliśmy skorzystać z toalet znajdujących się pod trybuną.
Jeśli chodzi o doping, to, jak można się domyślać, nie należał on do wokalnej „górnej półki”. Tak naprawdę mało komu chciało się śpiewać, ale tym razem akurat trudno się temu dziwić – mecz prawie jak u siebie, z piknikową atmosferą i dodatkowo nieprzychylna, upalna aura powodowały, że woleliśmy się rozkoszować zaciętym pojedynkiem na murawie niż walczyć z własnymi strunami głosowymi. ;) Co warte podkreślenia, tego dnia puławski obiekt miał aż trzy miejsca, w których rozkręcany był doping: trybunę fanów „Dumy Powiśla”, gdzie osobne młyny tworzyli legioniści i puławianie oraz sektor gości.
Pół godziny przed pierwszym gwizdkiem z głośników poleciał „Sen o Warszawie” Niemena. Doping rozpoczęliśmy od tradycyjnych „Mistrzem Polski jest Legia” oraz wyjazdowego „Jesteśmy zawsze tam!”. Nie zabrakło także dopingu dla zawodników miejscowej drużyny, co raczej nikogo nie powinno dziwić, zważywszy że lokalni kibice wspierają także stołeczny klub. Skandowano zarówno „Wisła Puławy”, jak i „Pogoń Siedlce”, której fani są także legionistami. Śpiewano m.in. „Duma Powiśla to nasza puławska Wisła”, „Wisła gol, allez, allez” czy „Hej Wisła gol”.
Początkowo wszyscy wykonywaliśmy te same przyśpiewki, m.in. „Legia, Legia, Legia, Legia goooool!”, „Ole ole, ole ola” i zarzucaliśmy „Ceeee...” lub „C, Ce, CeWuKa, CeWuKaeS Legia”. Pozdrowiliśmy także nasze zgody. Wszystko odbywało się jednak niesłychanie leniwie. Nawet bramki, które „Wojskowi” zdobyli jużna samym początku meczu, nie robiły na nas specjalnego wrażenia. Ponadto przez to, że trudno nam się było właściwie zsynchronizować, odpuściliśmy wspólny doping na rzecz dialogu między dwiema trybunami. W ten sposób uskutecznialiśmy przede wszystkim „Warszawę” i „Za nasze miasto”. W pewnym momencie doszło grupa z sektora gości tak się rozochociła dopingiem, że nie musiała wręcz zachęcać pozostałych legionistów do dalszej zabawy, którzy głośno protestowali: „Dajcie odpocząć, chłopaki dajcie odpocząć!” oraz „Dobry wynik i gorąco, oglądajmy na siedząco!”. Nie spotkało się to jednak z aprobatą uwięzionych w klatce ;)
Około kwadransa przed końcem pierwszej połowy ponownie podjęliśmy próbę wspólnego dopingu, lecz trzeba otwarcie przyznać, że żadna z przyśpiewek nie wychodziła nam zbyt dobrze. Zamiast tego zrobiliśmy nieformalny, międzytrybunowy konkurs na głośniejsze „Ceeee”. ;) Podziękowaliśmy też puławianom: „Legia Warszawa całe Puławy pozdrawia!”, co spotkało się z gromkimi brawami od fanów miejscowych. Sektor gości próbował jeszcze zachęcić towarzystwo do podjęcia prób wyduszenia z siebie choć niewielkiej liczby decybeli, jednak legioniści z drugiej strony skapitulowali okrzykiem „Nam się nie chce!”. Jedynie fani Puław nadal byli aktywni: „Ch... z wynikami, Puławy jesteśmy z Wami!” – głośno krzyczeli.
Fani Wisły, chcąc się pokazać możliwie z jak najlepszej strony, mocno się uaktywnili i zaprezentowali oprawę składającą się sektorówki z napisem „Jedno miasto, a kluby dwa – Wisła Puławy, Legia Warszawa” wraz z namalowanymi herbami obu zespołów i flagowiska w niebiesko-biało-czerwonych barwach, które dopełniały czerwone flary, czarna świeca dymna oraz wybuch achtunga. Trzeba przyznać, że jak na możliwości „Dumy Powiśla”, całość wyglądała po prostu przyzwoicie i tu należą się brawa dla puławian. Tu należy jeszcze dodać, że fani Wisły wykorzystali przygotowane przez siebie hasło, wykonując przyśpiewkę na melodię „Ole ole, ole ola”.
W drugiej połowie bradziej aktywna w dopingu była grupa, która nie zasiadła w sektorze gości. Wszystkich ożywili nieco puławianie, którzy zachęcili nas do wspólnego śpiewu. „Lubelski pies to Motor RKS” – krzyczeli głośno. Szybko im wtórowaliśmy: „Motor z Lublina to kawał jest sk...”. W końcu grupa z naprzeciwka zawołała „sektor gości odpowiada”, jednak nim zdążyli cokolwiek zarzucić, usłyszała odpowiedź: „Nam też się nie chce!”. Wkrótce jednak wszyscy się porządnie rozruszaliśmy, wykonując „Legio, Legio, Legio, Legio, Legio, lalalalala” na dwie trybuny i trzeba przyznać, że ta nasza wokalna „współpraca” brzmiała nie najgorzej. W pewnym momencie donośność dialogu zaczęła opadać. Okrzykami „Czemu tak cicho, chłopaki, czemu tak cicho?!” i „Jeszcze głośniej!” mieliśmy nadzieję, że trochę się jeszcze pobawimy, ale niestety, trzeba się już było obejść smakiem. Wszyscy stracili siłę i chęć do śpiewu i to mimo korzystnego, bo już trzybramkowego, prowadzenia „Wojskowych”. Słychać było w zasadzie już samych kibiców „Dumy Powiśla”, którzy z jednej strony zachęcali piłkarzy Wisły do podjęcia walki, a z drugiej podkreślali swoje przywiązanie do Legii. „Zawsze za Legią, Puławy zawsze za Legią!” – krzyczeli. Przyjęliśmy tę deklarację bardzo życzliwie i chwilę po tym, jak puławscy zawodnicy zdobyli kontaktową, a jak się później okazało – honorową, bramkę, z przymrużeniem oka odpowiedzieliśmy: „Grajcie na remis, hej Legio, grajcie na remis!”. Radość Wisły nie trwała jednak długo, bo minutę później zwycięstwo stołecznego zespołu przypieczętował Armando Sadiku. Nikt jednak naturalnie nie rozpaczał. Wręcz przeciwnie – zza sektora puławian odpalono fajerwerki. I tylko śmiano się z niemocy strzeleckiej Daniela Chukwu...
Na koniec odśpiewaliśmy raz jeszcze hymn naszego klubu i brawami podziękowaliśmy „Wojskowym” za wygraną. Ci odwdzięczyli się, oddając nam swoje koszulki. Sektor gości odśpiewał jeszcze z kilkoma legionistami „Warszawę” i można było wracać do domu; tzn. prawie, bo o ile „ewakuacja” kibiców z trybuny Wisły przebiegała szybko, o tyle my – przez ponowną nadgorliwość ochroniarzy – musieliśmy chwilę poczekać.
W Puławach wywiesiliśmy jedynie dwie flagi na trybunie Wisły: „Legia to my” i „Ultras”. Gospodarze także wywiesili kilka flag (w tym Pogoni Siedlce) i transparenty przeciwko cygańskiej koalicji i niejakiemu Ciesielskiemu. Z jednej strony wygrana Legii z pewnością cieszy i podbuduje mocno nadwątlone morale naszych piłkarzy, ale z drugiej należy pamiętać, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Kolejny sprawdzian przed legionistami już w piątek z Piastem Gliwice, a potem mecz w Lidze Europy z Sheriffem Tyraspol. Oba mecze odbędą się na Estadio WP. Czas pokaże, czy zwycięstwo w Puławach stanowiło jednorazowy „wybryk” czy zapoczątkowało serię lepszych spotkań. Obyśmy byli świadkami tego drugiego!