✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Rozgrywanie meczów w niedzielny wieczór i to jeszcze w oddalonym o prawie 600 kilometrów Szczecinie nie należy do najprzyjemniejszych wiadomości dla kibiców gości, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że następnego dnia z samego rana trzeba pokwapić się do pracy, a nie zawsze można sobie pozwolić na "eNŻetkę".
Przez ten niekorzystny termin można się jednak było spodziewać, że zainteresowanie meczem z naszymi byłymi "zgodowiczami" będzie mniejsze niż zazwyczaj; i faktycznie - w niedzielny poranek na podróż do województwa zachodniopomorskiego zdecydowała się czterystuosobowa grupa legionistów. Do miasta "Gryfa" udaliśmy się samochodami. Sama podróż przebiegała bez zakłóceń - do momentu, w którym mieliśmy wjeżdżać w przystadionową uliczkę. Wtedy "psiarscy" zaczęli robić sceny. Każdy był zmuszony do wyjścia z pojazdu wraz ze wszystkimi rzeczami w celu odbycia szczegółowej kontroli i przeszukania fur. Po co to szopka?
W końcu udało nam się zaparkować auta na quasi-parkingu przy stadionie. Gdy pierwsze osoby zaczęły wchodzić na stadion, do początku spotkania pozostawały trzy kwadranse, co rodziło obawy, że nie wszystkim uda się zobaczyć pierwsze kopnięcie futbolówki. Niestety, obawy się potwierdziły, a w rezultacie zarządziliśmy wstrzymanie się ze śpiewami do momentu, w którym cała nasza grupa znalazła się na obiekcie "granatowo-bordowych". Sam stadion zapełniał się bardzo leniwie, co nie wróżyło najlepszej frekwencji. Ostatecznie na trybunach zasiadło nieco ponad 6000 osób, co na ekstraklasowe standardy i pojemność obiektu przy Twardowskiego nie stanowiło wyniku, którym można i warto by się chwalić. Gospodarze, mimo nikłej frekwencji, stanęli jednak na wysokości zadania i dość przyzwoicie dopingowali swój zespół. Warto dodać, że szczecinianie zaprezentowali efektowną oprawę, która składała się z trzech części: wywieszonego na początku meczu transparentu z godłem Polski, herbem Pogoni i napisem "Trzymamy straż nad Odrą", sektorówki z zabytkami stolicy województwa i napisem "Szczecin" oraz skromnego, acz przyjemnego dla oka pokazu pirotechnicznego, przez który swoją drogą nastąpiła kilkuminutowa, "dymna" przerwa w grze.
My nasz koncert rozpoczęliśmy w piętnastej minucie pojedynku od głośnego, wyjazdowego "Jesteśmy zawsze tam!" oraz "Mistrzem Polski jest Legia". Nie zapomnieliśmy także pozdrowić naszych zgód. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że tego dnia nie dawaliśmy z siebie wszystkiego. Działaliśmy co najwyżej na pół gwizdka i trudno jednoznacznie stwierdzić, co miało na to wpływ. Być może pogoda, która rozpieszczała nas przez większość dnia (jak na listopad) ciepłem i mało pochmurnym niebem, a podczas spotkania zmieniła się najpierw w mżawkę, a potem w regularny deszcz, który nie zachęcał nikogo do nadmiernego wysiłku wokalnego. Wpływ na kiepską formę naszych gardeł mogło mieć też sprzedawane w miejscowym punkcie gastronomicznym piweczko, które znajdowało swoich amatorów. Tak czy inaczej mogło i powinno być lepiej. Niejednokrotnie przecież jeździliśmy na wyjazdy w podobnych liczbach i śpiewaliśmy wręcz koncertowo.
Spośród całego repertuaru, który uskutecznialiśmy w pierwszej połowie, nie zabrakło m.in. "Ole, ole, ole, ola", "Dziś zgodnym rytmem", hitu z Wiednia czy "Hej Legia goool!". O ile ta ostatnia przyśpiewka wychodziła nam niewątpliwie najlepiej, o tyle "bramkostrzelną" okazała się "Legiaaaaa, Legia Warszawaaaa". Wówczas bowiem "Wojskowi" zdobyli pierwszego gola. W polu karnym sfaulowano "Kuchego". Sędzia bez zawahania wskazał na wapno. Do piłki podszedł Łukasz Broź i celnym strzałem pokonał bramkarza Pogoni. Ucieszyliśmy się, jednak bez przesadnej euforii. Warto dodać, że skandowano także imię i nazwisko Janusza Walusia. Wielokrotnie zaznaczaliśmy też naszą obecność wyjazdową przyśpiewką.
Drugą część meczu rozpoczęliśmy hymnem Legii. Niestety, po tym chwilowym "ryku" ilość decybeli z naszej strony malała z każdą kolejną minutą. Dość powiedzieć, że przez prawie cały mecz doping "granatowo-bordowych" przebijał się do naszego sektora. Szczęściarz starał się nas motywować do wytężonej pracy, jednak jego nawoływania wielokrotnie spalały na panewce. Co gorsza, wszystko wskazywało na to, że piłkarze zaczynali brać przykład z naszego sektora i przez pierwszych kilkanaście minut grali tak, że pożal się Boże. Pogoń robiła z nimi niemal wszystko, co chciała. Musiało się to zemścić i niestety się zemściło - szczecinianie doprowadzili do remisu. Paradoksalnie ta kontaktowa bramka ożywiła nieco nasz lekko uśpiony sektor. Hit z Wiednia, którym motywowaliśmy naszych grajków do wytężonej pracy, wychodził nam bowiem naprawdę nieźle. Naszą niezłomność w kontekście wyniku akcentowaliśmy również przyśpiewką "My kibice z Łazienkowskiej". Szukaliśmy wielu sposobów, aby, jako dwunasty zawodnik na boisku, znaleźć drogę do bramki "Portowców". Nie pomagały ani "Legia CWKS" Wodeckiego ani "Dziś zgodnym rytmem", ani "Tylko Legia", ani "Moja jedyna miłość". Strzałem w dziesiątkę okazała się przyśpiewka "Ole ole, ole ola". W trakcie jej wykonywania ponownie objęliśmy prowadzenie za sprawą Moulina, które dało nadzieje na pomyślne zakończenie tego spotkania. Ponownie podnieśliśmy nasze szaliki, by z dumą odśpiewać legijny hymn. Jako że apetyt rósł w miarę jedzenia, zachęcaliśmy "Wojskowych" do pójścia za ciosem. "Legia gol, allez allez" - krzyczeliśmy. O dziwo, poskutkowało. Michał Kucharczyk podał piłkę w pole karne, ale przejął ją Lasza Dwali. Zrobił to jednak na tyle koślawo, że futbolówka wpadła do bramki strzeżonej przez ekslegionistę Łukasza Załuskę. Trzeci gol niezmiernie nas ucieszył, ponieważ wiedzieliśmy, że nikt nie wyrwie już Legii trzech punktów. Chwilę później mogło być już 4-1, ale piłka odbiła się od poprzeczki. Nagły przypływ energii w szeregach legionistów spowodował zwiększenie temperatury panującej w naszym sektorze. Mimo siąpiącego deszczu zdecydowaliśmy się na kilkuminutowe prowadzenie dopingu bez koszulek. Niektórzy patrzyli na nas z niedowierzaniem. Pewnie dlatego na poczekaniu wymyśliliśmy "deszczową" piosenkę na melodię znanego utworu z repertuaru Arki Noego: "Nie boję się, gdy pada deszcz, bo zawsze ze mną CWKS". Tu warto podkreślić, że rewelacyjnie, wręcz z podwójną siłą, wykonywaliśmy "Legia gol, allez allez". Raz jeszcze odśpiewaliśmy "Mistrzem Polski jest Legia" i mogliśmy bez spiny zaintonować "Hej sialala, Legia dziś trzy punkty ma". Na odchodne, tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego, odtańczyliśmy legijnego walczyka.
Piłkarze brawami podziękowali nam za doping, po czym udali się do szatni. My z kolei jeszcze przez prawie pół godziny musieliśmy czekać w strugach deszczu na opuszczenie szczecińskiego obiektu. Możliwie jak najszybciej zapakowaliśmy się do samochodów i udaliśmy się w długą drogę powrotną do Warszawy, gdzie zameldowaliśmy się w późnych godzinach nocnych.
Czy kryzys w Legii został zażegnany? Odpowiedź na to pytanie przyniosą najbliższe mecze. Jeden z najważniejszych sprawdzianów zostanie przeprowadzony już 19 listopada przy Łazienkowskiej, gdzie nasi piłkarze zmierzą się z rewelacją sezonu - liderującym beniaminkiem z Zabrza. Wszyscy na Estadio WP!
PS. W naszym sektorze zawisły dwa transparenty: w pierwszej części meczu - "Fabi, jesteśmy z Tobą - NS" oraz w drugiej - "ŚP. Araś 1980-2017, spoczywaj w pokoju", poświęcony jednemu z kibiców Pogoni. Wywiesiliśmy także cztery flagi: "Legia Warszawa", "LEGIA", "Kołobrzescy Legioniści" oraz "Ludzie wierni barwom - Szczecinek". Z kolei Pogoń wywiesiła transparent o następującej treści: "Pamięć to twarda skała, Araś zawsze w naszej pamięci 7.05.1980-1.11.2017".