✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
Warszawa - Wtorek, 27 lutego 2018, godz. 20:30 Ekstraklasa - 25. kolejka
Legia Warszawa
0 (0)
Jagiellonia Białystok
44' Novikovas (k)
88' Świderski
2 (1)
Sędzia: Daniel Stefański Widzów: 12939 Pełen raport
Fanatyzm bez względu na okoliczności
"Jak jest zima, to musi być zimno. Takie jest odwieczne prawo natury" - tekst z nieśmiertelnego "Misia" znajduje odzwierciedlenie w ostatnich dniach lutego. A, że liga nasza już od kilku lat gra od pierwszej połowy tego miesiąca, nic dziwnego, że czasem trochę przymrozi. Zapowiadane na wtorkowy wieczór -15 stopni sprawiło trochę paniki. Mówiło się nawet o przełożeniu całej kolejki, ale ostatecznie do tego nie doszło.
Fani na stadion przy Łazienkowskiej 3 wybrali się opatuleni w kilka warstw ubrań. Można powiedzieć, że ostatecznie wcale tak zimno nie było. Zdecydowanie chłodniejsze spotkania mieliśmy okazję przeżyć na starym stadionie, gdzie podmuchy wiatru potęgowały uczucie zimna. We wtorek klub w sektorze rodzinnym ustawił na promenadzie ogrzewacze do rąk. Może za jakiś czas polskie kluby, podobnie jak te na zachodzie, zainwestują w nagrzewnice montowane pod dachem. Z drugiej strony, nie ma co narzekać - w końcu żadna temperatura nie wystraszy najbardziej fanatycznych kibiców, od wspierania swojego ukochanego klubu. Bez względu na upał, mróz, czy inne okoliczności - każdego dnia dajemy dowód naszej miłości.
W prawdzie kilka tysięcy osób tego dnia wolało obejrzeć mecz w ciepłych kapciach - ich sprawa i ich strata. Liczba sprzedanych biletów na to spotkanie wyniosła 20557. Nie wiedzieć czemu Legia zaczęła od wiosny podawać ją na telebimach, mimo iż znacznie różni się od faktycznej liczby osób na trybunach (12939 na meczu z Jagiellonią). Temperatura na termometrach wskazywała ostatecznie -10 stopni, a fani mogli skorzystać z darmowej herbaty, która serwowana była w kilku punktach na promenadzie. Kolejki do nich były jednak na tyle duże, że spędzenie w miejscu kilkunastu minut, mogło wyziębić znacznie bardziej, niż wspieranie z trybun bez "wspomagaczy". Zresztą tego dnia widoczne było, że kibice rozgrzewali się przed meczem także innymi środkami.
Mecz rozpoczęła minuta ciszy poświęcona jednemu z kibiców, Sebastianowi Końce ps. "Sebko". Wcześniej ktoś nie zdążył na czas ruszyć ze "Snem o Warszawie", przez co pieśń ta została przerwana mniej więcej w połowie, bowiem na plac wychodzili już piłkarze. "Mistrzem Polski jest Legia" - zaintonowała tradycyjnie Żyleta, a po chwili nasz hymn śpiewał cały stadion.
Spotkanie rozkręciło się dość szybko. Najpierw czerwoną kartką po wideo weryfikacji sędzia ukarał jednego z pomocników Legii, a kilka minut później uznał gola dla białostoczan. Już od "czerwieni" stadion skandował na dwa głosy "Stefański! Co? Ty k..." - powtarzając tę frazę raz za razem. Bluzgi nie ustały nawet po tym, kiedy arbiter anulował gola dla gości. Chwilę wcześniej radujący się białostoczanie usłyszeli z Żylety "Taki ch...". Jak widać, dzięki VAR-owi, nie pierwszy już raz, mogą cieszyć się obie strony, a wynik nadal pozostaje bez zmian. Stefański już do końca spotkania pozostawał ulubieńcem trybun, wysłuchując kilka pieśni pod swoim adresem, m.in. "Sędzia weź sznur, i powieś się...".
Po straconej bramce skandowaliśmy pod adresem naszych piłkarzy "Hej Legio jesteśmy z Wami", ale niestety nasi gracze tego dnia wyraźnie odstawali od przeciwników. Końcowy wynik to tak naprawdę najmniejszy wymiar kary, co trudno nawet tłumaczyć grą białostoczan w przewadze. Nie o zmaganiach na murawie jest jednak ten tekst...
Kibice Jagiellonii do Warszawy przyjechali autokarami i samochodami w 300 osób. W sektorze gości wywiesili jedynie biało-czerwony transparent "Żołnierze Wyklęci. Cześć Waszej Pamięci". Ich liczba była dość słaba, zważywszy na rangę meczu, ale biorąc pod uwagę ich ostatnie wizyty przy Ł3, a także temperaturę i wtorkowy termin meczu, można się było tego spodziewać. Nie brakowało głosów, że fani z Białegostoku przyzwyczajeni do jednych z najniższych temperatur w kraju, przyjechali do Warszawy się ogrzać. Zapewne też spora część z nich miała do pokonania znacznie mniejszy dystans, bowiem na co dzień pracuje i mieszka w stolicy. Nie przeszkadza to jednak dumnie prężyć się z szalikiem "Dziękuję ci tato, że nie jestem z Warszawy".
Spotkanie z Jagiellonią odbywało się przy akompaniamencie obustronnych bluzgów, choć te z sektora gości były właściwie niesłyszalne na Żylecie. Ich intensywność była jednak znacznie mniejsza niż zazwyczaj, również dlatego, że aktorem wieczoru pozostał Stefański. "Czy już k... zapomniałaś, jak z sektora spierd..." - skandowali legioniści pod adresem "Jagi". Nie mogło także zabraknąć pieśni "Na ulicy Jurowieckiej ma siedzibę swą...". Pomimo fatalnej gry, piłkarze mogli liczyć na nasze wparcie do końca. Wierzyliśmy, że uda się w jakiś sposób doprowadzić do wyrównania. Niestety zamiast tego, po raz drugi z bramki cieszyli się przyjezdni i... dobrze, że na tym się skończyło.
Chwilę po końcowym gwizdku sędziego goście skandowali "Białystok miasto lidera", po czym musieli jeszcze przez 30 minut poczekać na opuszczenie sektora gości. My zaś w nie najlepszych nastrojach, ale z poczuciem dobrze spełnionego kibicowskiego obowiązku, udaliśmy się do domów. Nasz doping na pewno mógł być lepszy i miejmy nadzieję, taki właśnie będzie w najbliższą niedzielę, kiedy przy Łazienkowskiej podejmować będziemy Lecha. Poznaniacy wraz z zaprzyjaźnionym ŁKS-em, powinni dotrzeć na nasz stadion w dobrej liczbie.