✔ Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności. ROZUMIEM
O ile nadzieje kibiców na dobry wynik po ostatnich występach legionistów nie były zbyt wielkie - w drodze do Krakowa raczej mało kto przewidywał korzystny dla nas rezultat - to gra naszych piłkarzy przy Reymonta zaskoczyła na tyle pozytywnie, że w doskonałych humorach przez kilkanaście minut bawiliśmy się przy pieśni "Mistrzem Polski jest, ukochana ma, mistrzem Polski jest, Legia Warszawa".
Ostatnio nasza frekwencja wygląda słabo. Zarówno przy Łazienkowskiej nie odnotowujemy liczb na jakie nas stać, a i na wyjazd do Krakowa nie zebrał się komplet chętnych. Dziwne to o tyle, że do końca rozgrywek pozostało naprawdę niewiele spotkań. Na południe Polski wyjechaliśmy pociągiem specjalnym około 9:30 - dość wcześnie, biorąc pod uwagę odległość, jak i godzinę rozpoczęcia meczu. Czas przejazdu w pierwszą wyniósł blisko pięć godzin. Wysiedliśmy na stacji Kraków Główny, skąd przewiezieni zostaliśmy pod stadion Wisły sześcioma przegubowymi autobusami. Pod stadionem byliśmy ze sporym zapasem czasowym, ale na otwarcie bram musieliśmy, podobnie jak ostatnio w Zabrzu, jeszcze trochę poczekać. Cała grupa bez problemu zdążyła wejść na sektor gości przed początkiem spotkania.
Gorzej było z obsługą w punktach cateringowych, która mocno zmieniła się od naszej ostatniej wizyty. Najpierw trzeba było odstać swoje w kolejce do kasy, gdzie składało się zamówienie i uiszczało opłatę, a po otrzymaniu kuponu z listą zakupionych produktów, trzeba było dopchać się do kolejnego okienka, w którym wydawane były hot-dogi, kiełbaski, czy zapiekanki. Bałagan był taki, że wiele osób nie zdołała złożyć zamówienia, sporo osób, którym ta sztuka się udała, nie otrzymało opłaconego żarcia, bowiem miejscowi nie przewidzieli zainteresowania.
W sektorze gości wywiesiliśmy flagi "Legia To My", "Legioniści", "Mocno Legia", "Ultras Legia" oraz czaszkę. Wywieszony został także transparent "Rudy, Zębal - PDW. Czekamy Bracia". Od początku spotkania ruszyliśmy z dopingiem, który rozkręcał się z minuty na minutę. Ostatni kwadrans pierwszej połowy dopingowaliśmy już naprawdę nieźle, ale punktem kulminacyjnym była dopiero druga połowa i czerwona kartka dla Niezgody. Od tego momentu wrzuciliśmy wyższy bieg i bawiliśmy się doskonale do ostatniej minuty.
Spotkanie zgromadziło na trybunach ponad 23 tysiące kibiców, co należy uznać za bardzo dobry wynik. Miejscowi tym razem nie przygotowali oprawy na meczu z nami, a w swoim młynie wywiesili kilkanaście flag, w tym płótna Widzewa, Ruchu oraz Polonii Przemyśl. Z obu stron oczywiście nie mogło zabraknąć wzajemnych uprzejmości. Z naszego sektora niosło się więc "GTS, GTS, GTS, to Wisełka...", czy "Wisła z ch... wytrysła".
W pierwszej połowie najlepiej śpiewaliśmy "Hit z Wiednia" i "Ole ole". Fajnie wychodziła również melodyjnie wykonywana pieśń "Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Legia gra, aejao, Wisła k...o". Przez dłuższy czas śpiewaliśmy również "Warszawska Legio zawsze o zwycięstwo walcz". Pod koniec pierwszej połowy, w końcu mieliśmy powody do radości po skutecznym strzale z kilkunastu metrów w wykonaniu Pasquato. Ostatnich kilka minut pozostałych do końca pierwszej połowy dopingowaliśmy ze zdwojoną mocą. Jeszcze lepiej było po przerwie.
Nasi piłkarze w końcu walczyli z takim zaangażowaniem, że miło było patrzeć na murawę. Jako, że sędziowie sprzyjają oczywiście Legii, arbiter tego meczu bezpodstawnie wyrzucił z boiska Niezgodę, zamiast ukarać wiślaka i odgwizdać dla Legii rzut wolny. To był ten moment, kiedy gniazdowy TSW zachęcił swoich kolegów po szalu by "wzięli się za jaja i zapierd..." (cytat dosłowny). My zaś ruszyliśmy z taką petardą, że trudno było słyszeć własne myśli. "Mistrzem Polski jest, ukochana ma, mistrzem Polski jest, Legia Warszawa" - śpiewaliśmy z całych sił. Ostatnich kilka minut dodatkowo dopingowaliśmy bez koszulek, bawiąc się w najlepsze wobec korzystnego wyniku na boisku.
Po meczu podziękowaliśmy piłkarzom za walkę - taką, jakiej oczekujemy od nich w każdym spotkaniu. Pod sektor podszedł podziękować także (tymczasowy) trener Klafurić, którego również nagrodziliśmy brawami. Zabawa na naszym sektorze trwała jeszcze kilka minut. Później stadion opustoszał, a nam nie pozostało nic innego, jak spędzić ponad godzinę na krzesełkach, czas ten urozmaicając sobie uszczypliwymi pozdrowieniami dla przetaczających się pod naszym sektorem pracowników klubu. Pozdrawialiśmy także Arka Malarza, który udzielał wywiadu dla stacji telewizyjnej na środku boiska.
W końcu otwarto bramy i opuściliśmy stadion... Po to, by kolejną godzinę spędzić na stojąco w podstawionych autobusach. W końcu ruszyliśmy mocno na około na dworzec główny, gdzie kolejnych kilkanaście minut czekaliśmy na podstawienie naszego specjala. Droga powrotna upłynęła w bardzo dobrych nastrojach nawet tym, którzy w poniedziałkowy poranek musieli ruszać do roboty. A czasu na sen nie było zbyt wiele, bowiem w Warszawie zameldowaliśmy się o 3 w nocy. Dla wyjazdowiczów nie jest to jednak żaden problem, szczególnie gdy wracamy do stolicy w tak dobrych humorach jak tym razem. Przed nami jeszcze dwa wyjazdy w tym sezonie - do Białegostoku i Poznania, gdzie miejmy nadzieję, przyjdzie nam świętować mistrzostwo Polski.
Wcześniej jednak mecz z Koroną przy Ł3 oraz finał Pucharu Polski z Arką. Przypominamy i gorąco zachęcamy do mobilizacji przy okazji meczu z Koroną. Przy wejściach na stadion prowadzona będzie zbiórka pieniędzy na oprawy finałowego meczu z Arką. Nie szczędzimy grosza i do puszek wrzucamy znacznie więcej niż zazwyczaj. Od każdego z nas zależy jak będziemy prezentować się drugiego maja na stadionie Narodowym.