Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Stadion FC Porto - fot. Fumen
Stadion FC Porto - fot. Fumen
Środa, 9 września 2009 r. godz. 12:00

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

LL! on tour: FC Porto - Nacional

Fumen

Niespełna dwa tygodnie temu przedstawiliśmy relację z meczu Sporting Lizbona – Fiorentina w ramach eliminacji do Ligi Mistrzów. Jednak na tym nie zakończyło się poznawanie futbolu w portugalskim wydaniu. Teraz zapraszamy do lektury wrażeń, jakie towarzyszyły jednemu z naszych redaktorów podczas ligowego spotkania pomiędzy FC Porto a CD Nacional.

Jeśli i Ty masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat innych aren piłkarskich (i nie tylko) - pisz koniecznie na ultras@legialive.pl.

FC Porto 3-0 CD Nacional

Wizyta na Estadio do Dragao była niemal pewnym punktem, który trzeba zobaczyć w Porto. Jednak pierwotnie w grę wchodziło tylko zwiedzanie stadionu ekipy spod znaku smoka. Ot, taka niespełna godzinna wycieczka po obiekcie za 7 euro. Szybko się okazało, że musieliśmy zmienić swoje plany, gdyż akurat tego dnia oprowadzanie po Estadio było niemożliwe, natomiast zaproponowany w biurze obsługi klienta nowy termin nie wchodził w grę. W związku z tym jedyną opcją postawienia stopy na obiekcie FC Porto było po prostu zakupienie biletów na mecz. Wejściówki dla fanów posiadających kartę kibica wahały się od 8 do 25 euro. Pozostałe osoby musiały się liczyć z wydatkiem 15-40 euro. W związku z tym nabyliśmy najtańsze bilety na sektor Coca-Cola znajdujący za jedną z bramek. Co ciekawe, każda z trybun ma przydzielonego własnego sponsora.

Z dotarciem na stadion nie ma najmniejszego problemu, gdyż cztery z pięciu linii metra swój bieg kończą właśnie na stacji Estadio do Dragao. Po wyjściu z wagonika wypełnionego kibicami FC Porto czeka nas pierwsza kontrola. Wszystkie wyjścia z podziemi zostały obstawione przez kontrolerów biletów. Spowodowane jest to faktem, że w mieście nie ma przy stacjach metra znanych dobrze z Warszawy kołowrotków czy też innych bramek przed wejściem na peron. Jest pełna swoboda dostępu. Ustawione są jedynie słupki z czytnikiem, do którego należy przyłożyć bilet. Kto nie skasuje biletu, może się liczyć z pewnością z finansową karą, ale czy warto narażać się za niespełna 1 euro?

Po przejściu kontroli biletów miejskich na powierzchni czekała nas kolejna. Tym razem każda z osób była przeszukiwana. W moim przypadku wątpliwości ochroniarzy wzbudził aparat. Lustrzanka i obiektyw mogły stanąć na przeszkodzie wpuszczenia na stadion. Kilka minut rozmów poskutkowało deklaracją, że wszystko zostawię w depozycie, których dookoła obiektu są cztery. Jednak słowa to jedno, a czyny to drugie. Po przedostaniu się na wyższy poziom Estadio udaliśmy się do właściwej bramki pozwalającej przejść się na właściwy sektor. Tuż przed wejściem należało jeszcze sprawdzić ważność biletu w czytniku i po chwili bez żadnych problemów można było się rozsiąść na 50 tysięcznym stadionie. Oczywiście razem z aparatem ;-)

Choć do pierwszego gwizdka sędziego pozostawało jeszcze dobre pół godziny, to stadion był już w znacznej części wypełniony. Wszyscy odziani w klubowe barwy. A kto nie posiadał szalika lub koszulki, mógł je zakupić w sklepie znajdującym się na terenie stadionu. Do wyboru, do koloru – koszulki po 70 euro, szaliki po 6,5 euro. Ponadto szereg upominków dla dzieci, akcesoria biurowe, sprzęt sportowy firmy ubierającej zespół, jak również... szaliki i koszulki grupy kibicowskiej Super Dragoes. Sam sklep nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, niemniej jednak każdy mógłby znaleźć coś dla siebie.

Zresztą temat klubowych pamiątek w Portugalii to dość ciekawa kwestia. Otóż, bez względu na to czy się jest w Lizbonie, Porto, Bradze czy nawet w Fatimie, wszędzie można kupić gadżety wielkiej trójki, czyli Benfiki, Sportingu i właśnie FC Porto. Część z nich jest opatrzona metką "produkt oficjalny", część to typowe bazarowe podróbki. Do tego w ofercie są także stroje z nazwiskiem Cristiano Ronaldo - zarówno madryckiego Realu, jak i narodowe.

Wracając jednak do wydarzeń związanych z meczem... Po zajęciu swoich miejsc, do których dotrzeć pomagali również stewardzi, można było śmiało stwierdzić, że widoczność z sektora za bramką jest naprawdę dobra. Mały rekonesans i nie mogłem pojąć jak na Estadio może się pomieścić aż 50 tysięcy osób, bo najzwyczajniej nie sprawia wrażenia aż tak pojemnego. I co ważne, nie wygląda jak jakiś betonowy kloc, lecz zgrabnie zaprojektowany obiekt.

Czas do rozpoczęcia meczu umilany był przez wyświetlane na telebimie akcje z różnych spotkań. Na murawie w towarzystwie tryskających zraszaczy do trawy pojawiły się osoby machające flagami w barwach z symbolami FC Porto. Po chwili spiker przedstawił składy obu ekip i zachęcił kibiców do dopingu zarzucając przeciągające "Pooooorto!!!". Natomiast piłkarzy powitała melodia z... "Gwiezdnych Wojen". No cóż... Co kraj, to obyczaj.

Gwizdek sędziego rozpoczął mecz i był to w zasadzie... początek nudy. Zarówno pod względem piłkarskim, jak i kibicowskim. Super Dragoes nie przygotowali żadnej oprawy, ograniczając się do machania dużymi flagami na kijach oraz prezentując transparenty. Nawet oflagowanie stadionu tradycyjnymi płótnami było dość ubogie. Doping, jak to miało miejsce przy okazji opisywanego wcześniej meczu Sportingu, był prowadzony przez dwie grupy. Wśród wspomnianych SD regularny doping prowadziło ze 2-3 tysiące fanów. Natomiast po przeciwnej ich stronie, w pobliżu zajmowanych przez nas miejsc, na łuku zasiedli fani spod znaku Colectivo, których było może z 200 osób. Skromnie jak na 40 tysięcy ludzi, którzy tego wieczora zebrali się na Estadio. Z kolei sympatyków CD Nacional w ogóle nie dostrzegłem.

Na boisku w pierwszej połowie wiało nudą. Spodziewałem się, że po nieudanym starcie ligi (FC Porto zanotowało remis), piłkarze w biało-niebieskich strojach rzucą się do ataku. Nic z tego. Ekipa Nacionalu, która dopiero co wyeliminowała Zenit Sankt Petersburg z Ligi Europy, spokojnie przerywała akcje ofensywne gospodarzy. Zresztą te pozostawiały sporo do życzenia. Niedokładność podań czy problemy z przyjęciem futbolówki frustrowały sympatyków. Pozostawało zatem wyczekiwać bramki dla gospodarzy, która z pewnością ożywiłaby nie tylko piłkarzy, ale również fanów. Niestety po pierwszych 45 minutach było lekkie rozczarowanie i sympatycy mogli udać się po napoje i małe przekąski. Zresztą pierwsze pielgrzymki do cateringu zaczęły się już... w 40 minucie! Po chwili przekonałem się dlaczego. Powód? Długie kolejki osób, które chciały nabyć płyny kosztujące 1,5 euro (w tym również bezalkoholowe piwo), kanapki czy też popcorn, za który trzeba było zapłacić nawet 2,5 euro. Odpuściliśmy sobie tego typu atrakcje i z nadziejami na lepszą drugą odsłonę zasiedliśmy na swych krzesełkach. W przerwie odbywało się jeszcze losowanie wśród kibiców. Do wygrania były meczowe koszulki oraz inne pamiątki od klubu.

A na murawie faktycznie było lepiej. Akcje FC Porto stawały się coraz groźniejsze, co pobudziło do klaskania cały stadion. Zdarzał się doping na dwie trybuny. Jednak prawdziwego kopa kibice dostali po 67. minucie. Wówczas z murawy wyleciało dwóch graczy Nacionalu, a Falcao zamienił rzut karny na bramkę. Od tego momentu "Smokom" grało się zdecydowanie łatwiej, a kibice prowadzili doping zdecydowanie głośniej. Całość w towarzystwie stale powiewających flag na kijach w sektorze kibiców Super Dragoes. Po pięciu minutach przewagę liczebną wykorzystał Ronaldo. 2-0 dało miejscowym sympatykom taki komfort psychiczny, że... od 80. minuty zaczęli już opuszczać stadion. Dla nas było to kompletnie nie do pomyślenia. I jak się okazało, warto było zostać do końca, bo tuż przed końcem Rafael Bracali musiał po raz trzeci wyjmować piłkę z siatki. Powszechna radość na trybunach trwała również po końcowym gwizdku. Kibice w dobrych nastrojach w szybkim tempie opuścili stadion. Zresztą skutecznie w tym pomagali wspomniani już stewardzi. Tym samym można było spokojnie udać się do metra, które nieco zapchane rozjeżdżało się po całym Porto.

Dla nas natomiast zakończyło się poznawanie portugalskiej piłki. Bez wątpienia pod względem obsługi kibiców, organizacji spotkań czy to w Lizbonie, czy też w Porto, nie można mieć większych zastrzeżeń. Biorąc pod uwagę ceny biletów można stwierdzić, iż są one adekwatne do warunków, w jakich przyszło nam oglądać mecze oraz do klasy zawodników występujących na boiskach. Rozczarowaniem mógł być jedynie poziom dopingu, ale przecież i na Estadio Jose Alvalade i na Estadio do Dragao było miejsce dla każdego. Byli ultrasi, byli i kibice, którzy chcą w spokoju podziwiać piłkarzy. Czy tak samo będzie wkrótce na Łazienkowskiej 3?

Poprzednie relacje z tej kategorii znajdziecie w dziale Na stadionach.

Masz ciekawą historię z meczu europejskich (i nie tylko) klubów lub Mistrzostw Europy, czy Świata?
Wychodząc naprzeciw Waszym pomysłom, zachęcamy do przesyłania nam relacji i zdjęć! Wy również możecie mieć swój wkład w tworzenie materiałów na LegiaLive!

Relacje prosimy nadsyłać na specjalnie przeznaczonego maila ultras@legialive.pl


















fot. Fumen



Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!