Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Piątek, 1 stycznia 2010 r. godz. 09:27

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Mecze, które zmieniły historię

Tomek Janus

Nie zawsze mecz kończy się wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego. Bywają spotkania, w których najwięcej dzieje się poza boiskiem - zawody sportowe, które wywołują wojny, powodują morderstwa, przyczyniają się do zmiany prawa a nawet powstania kościołów. W swojej historii piłka nożna wiele razy wpływała na sprawy wykraczające poza 90-minutowy mecz.

Listopad 2009 r. – Egipt wzywa na konsultację do kraju swojego ambasadora w Algierii. W odpowiedzi z Egiptu wyjeżdża ambasador Algierii. Głos zabierają prezydenci obu krajów i nie stronią od zdecydowanych słów. Egipcjanie rozważają rezygnację z bycia gospodarzem Mistrzostw Afryki w piłce ręcznej w 2010 r., bo zagrać ma na nich reprezentacja Algierii. A wszystko przez eliminacje do piłkarskich mistrzostw świata, które w tym roku odbędą się w Republice Południowej Afryki.

Piłkarskie wojny
Egipsko-algierskie nieporozumienia to jeden z najbardziej aktualnych przykładów wykraczania piłki nożnej poza stadiony i poza czas meczu. Oba kraje walczyły o awans do mistrzostw świata i już na początku wiedziały, że porażka będzie traktowana jak hańba dla całego narodu. Gdy do wyłonienia triumfatora tej rywalizacji potrzebny był dodatkowy mecz, emocje gwałtownie wzrosły po obu stronach. Ale gorąco było już podczas meczów grupowych. W Kairze palono narodowe flagi Algierii. Algierczycy nie pozostawali dłużni i na ulicach z dymem szły też flagi Egiptu. Kamieniami obrzucono autokar z piłkarzami Algierii.

Gdy awans do południowoafrykańskiego turnieju po wygranej 1-0 zapewniła sobie Algieria, tłum uzbrojonych Egipcjan zaatakował algierską ambasadę. W Algierii atakowano zaś biura egipskich firm i terroryzowano ich pracowników. Sprawy meczowe szybko przeniosły się poza stadion i o samym sporcie mało już kto pamięta. Jak uważają arabiści, piłka nożna stała się tu iskrą, która na nowo rozpaliła zadawnione spory pomiędzy obydwoma stronami. Była tylko pretekstem do wyrażenia swojego stosunku do przeciwnika.

W jednym ze swoich artykułów arabista Stanisław Guliński wyjaśnia egipsko-algierskie zamieszki, przywołując słowa palestyńskiego poety Mahmuda Darwisza z 1982 r. Jego zdaniem piłka nożna daje możliwość dozwolonego ujścia tłumionych emocji. "W piłce nożnej (Arabowie) mają okazję wykrzyczeć chroniczny gniew w formie walki, która nie grozi narodowi. (...) Ta ograniczona wojna (...) kończy się potem bez wylewania poza granice kraju."

Zbrojne kończenie meczów nie jest niestety nowością. W 1969 r. eliminacyjne potyczki reprezentacji Hondurasu i Salwadoru przyczyniły się do wybuchu wojny, która do historii przeszła jako Wojna stu godzin lub Wojna futbolowa. Choć historycy zwracają uwagę, że sam mecz nie był przyczyną wybuchu konfliktu, to są zgodni, że był punktem kulminacyjnym nieporozumień pomiędzy obydwoma krajami i w rozpoczęciu wojny miał swój spory udział.

Potwierdzenie takiej opinii można znaleźć w reportażu "Wojna futbolowa" Ryszarda Kapuścińskiego, który był blisko opisywanych wydarzeń. Kibice obu drużyn zapewnili rywalom mało gościnne przyjęcie podczas spotkań w Hondurasie i Salwadorze. Każdy z meczów na dobrą sprawę rozpoczynał się dobę przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Obie strony postarały się bowiem, żeby ich goście mieli zapewnioną bezsenną noc. Pod hotelem, gdzie nocowała przyjezdna drużyna, pojawiał się tłum kibiców walących kamieniami w szyby, uderzający kijami w blachy i puste beczki, wybuchały petardy, a kierowcy zatrzymywali się i dźwiękami klaksonów dołączali się do tumultu. W ruch szły też zgniłe jajka, zdechłe szczury i śmierdzące szmaty, które podrzucano do hotelu rywali.

Rewanżowy pojedynek w stolicy Salwadoru, San Salwador, miał niecodzienny przebieg. Jak opisuje Kapuściński "(...) w czasie odgrywania hymnu Hondurasu stadion wył i gwizdał. Następnie zamiast flagi narodowej Hondurasu, którą spalono na oczach oszalałej ze szczęścia widowni, gospodarze wciągnęli na maszt brudną, podartą ścierkę". Salwador wygrał 3-0 i zapewnił sobie awans do turnieju Mexico 1970. Był to jednak dopiero początek.

Znów warto sięgnąć do Kapuścińskiego, który opisuje, co wydarzyło się po meczu. "Prosto z boiska, w (...) wozach pancernych, odwieziono drużynę Hondurasu na lotnisko. Gorszy los spotkał jej kibiców. Bici i kopani, uciekali w stronę granicy. Dwie osoby poniosły śmierć. Kilkadziesiąt trafiło do szpitala. Gościom spalono 150 samochodów. W kilka godzin później granica między obu państwami została zamknięta". W radiu w Hondurasie pojawiły się apele o wygonienie Salwadorczyków z honduraskiej ziemi. Doszło do incydentów przygranicznych. Niespełna miesiąc po meczu armia Salwadoru zaatakowała Honduras. W wojnie zginęło ok. 3 tys. osób. I choć główną przyczyną konfliktu było osiedlanie się salwadorskich rolników na przygranicznych terenach Hondurasu i próba ich przepędzenia, to dopiero piłkarski mecz przelał czarę goryczy i doprowadził do wybuchu wojny.

Emocji związanych z piłkarskimi meczami niektórzy upatrują także jako jednej z przyczyn wybuchu wojny w Chorwacji, która trwała w latach 1991-1995. 13 maja 1990 r. doszło do ligowego spotkania chorwackiego Dinama Zagrzeb i serbskiej Crveny Zvezdy Belgrad. Na trybunach doszło do walk pomiędzy zwolennikami obu drużyn. Mecz został przerwany, a do legendy przeszło zachowanie piłkarza Dinama Zvonimira Bobana, który zaatakował policjanta bijącego fana Dinama.

Serbsko-chorwacka potyczka przyczyniła się do upadku rozgrywek pierwszej ligi w Jugosławii. Uznawana jest też za moment demonstracji nienawiści pomiędzy obydwoma narodami i symboliczny początek wojny w Chorwacji.

Zabity za bramkę
W piłkarskim świecie często pojawia się pogląd, że dany mecz jest sprawą życia i śmierci. Zazwyczaj jest to tylko metafora, ale w historii pojawiły się już sytuacje, gdy przegrana na boisku rzeczywiście oznaczała śmierć. Jednym z bardziej znanych przykładów piłkarskiego morderstwa jest tragiczna śmierć Kolumbijczyka Andrésa Escobara. Obrońca reprezentacji Kolumbii brał udział w mistrzostwach świata w 1994 r., które rozgrywano w Stanach Zjednoczonych. W meczu z gospodarzami turnieju Escobar interweniował tak niefortunnie, że skierował piłkę do własnej bramki. Kolumbia przegrała 1-2, zajęła ostatnie miejsce w grupie A i odpadła z dalszej gry.

Dziesięć dni później piłkarz został zamordowany. Po wyjściu z restauracji w kolumbijskim mieście Medellin, Escobar został zaczepiony przez trzech mężczyzn. Jeden z nich wyjął pistolet i oddał dwanaście strzałów. Przy każdym z nich miał krzyczeć "gol!". Morderstwo szybko połączono z samobójczym trafieniem piłkarza. Nie wykluczano także, że za śmiercią zawodnika stała grupa, która miała zarobić duże pieniądze w zakładach bukmacherskich w przypadku awansu Kolumbii do fazy pucharowej turnieju. Ich plany pokrzyżowało zagranie Escobara, za które przyszło mu zapłacić cenę życia.

Przypadek Kolumbijczyka nie jest jednak czymś odosobnionym. Co prawda piłkarze nie płacą życiem za porażki, ale kibicom zdarza się to o wiele częściej. W niektórych krajach wygrana drużyny świętowana jest poprzez oddawanie strzałów na wiwat. Często służy do tego ostra amunicja. Zabłąkana kula pozbawiła życia niejednego fana.

Niektórzy kibice nie wytrzymują porażki swojej drużyny i jedynej drogi wyjścia z tej sytuacji upatrują w samobójstwie. Tak było choćby przy wspominanej już Wojnie futbolowej. 18-letnia fanka Salwadoru Amelia Bolonia po pierwszym eliminacyjnym meczu i wygranej Hondurasu 1-0, odebrała sobie życie strzałem w serce. W napiętej atmosferze, która towarzyszyła spotkaniom, nastoletnia fanka okrzyknięta została bohaterką narodową. Jej pogrzeb, w którym udział wzięła ludność stolicy Salwadoru, transmitowała telewizja a na czele konduktu maszerowała kompania honorowa wojska ze sztandarem. Za trumną szedł zaś prezydent kraju.

Raport z oblężonego stadionu
Dzisiejszych stadionów bez miejsc stojących, ale z wnikliwymi kontrolami przy wejściu mogłoby nie być, gdyby nie dwa mecze, które spowodowały zmianę postrzegania spraw związanych z piłką. Po wydarzeniach, do których doszło 29 maja 1985 r. na stadionie w Heysel i 15 kwietnia 1989 r. na Hillsborough postanowiono uporządkować sytuację na trybunach.

W 1985 r. mecz finałowy Pucharu Europy Juventusu z Liverpoolem pochłonął 39 ofiar. Niespełna cztery lata później półfinałowe spotkanie Pucharu Anglii Sheffield Wednesday z Liverpoolem kosztowało życie 96 osób. Po tragediach w Heysel i Sheffield powstał tzw. Raport Taylora autorstwa Petera Taylora, lorda Gosforth. W dużej mierze w oparciu o ten dokument powstał dzisiejszy obraz angielskiej piłki nożnej – sportu, w którym najzagorzalszych fanatyków często nie stać na bilet na mecz. Ich miejsce zajęli klienci o pełnych portfelach.

W swoim raporcie Taylor doszedł do wniosku, że zamieszki wybuchają, gdy policja nie może zapanować nad tłumem. Ponieważ na niektórych pojedynczych trybunach angielskich stadionów mieściło się nawet 20 tys. kibiców na miejscach stojących, postanowiono podzielić trybuny na mniejsze części i wprowadzić obowiązek montowania krzesełek. Wprowadzono monitoring i pełna identyfikację kibiców. Nakazano także wyraźne oznaczenie wyjść ewakuacyjnych i stałą kontrolę stanu ogrodzenia boiska. Miało to zapobiec używaniu zniszczonych barierek do walki. Samo ogrodzenie nie mogło być zaś wyższe niż 220 cm.

Raport Taylora wprowadzał wiele zmian i można uważać, że miał duży wpływ na współczesną piłkę nożną i jej wizerunek. Gdyby więc nie tragiczne mecze z Heysel i Hillsbourgh, piłkarski świat mógłby wyglądać zdecydowanie inaczej. A już na pewno kluby nie mogłyby w tak łatwy sposób tłumaczyć kolejnych podwyżek cen biletów. Dostosowując swoje obiekty do wymagań Raportu Taylora, kluby wskazywały na rosnący komfort oglądania meczów. A za komfort trzeba słono zapłacić, co wiedzą nie tylko angielscy kibice.

Gol boga
Choć brzmi to niewiarygodnie, piłkarski mecz może nie tylko wywoływać wojny, być przyczyną morderstw i samobójstw czy przyczyniać się do zmiany prawa. Może też spowodować uznanie piłkarza za boga. Taka sytuacja spotkała Diego Maradonę. Argentyński zawodnik może pochwalić się własnym kościołem i swoimi wyznawcami. Na uznanie Maradony za boga miały wpływ wydarzenia z 22 czerwca 1986 r.

Na mistrzostwach świata Mexico'86 reprezentacja Argentyny grała z Anglikami. Maradona strzelił gola, uderzając piłkę ręką. Po meczu przyznał zaś, że futbolówkę do bramki skierował sam Bóg. W Argentynie, gdzie piłka ma niemal sakralny charakter, takie słowa potraktowano dosłownie. Dodatkowo smaczku całemu zajściu dodawał fakt, że w ojczyźnie Maradony wciąż żywe były wspomnienia niedawnej wojny o Falklandy (Malwiny) pomiędzy Argentyną i Wielką Brytanią. Tak rozpoczął się proces przebóstwiania Maradony.

Dziś kościół wyznawców argentyńskiego piłkarza liczy ponad 100 tys. wiernych z ponad 60 krajów na całym świecie. Iglesia Maradonina, bo tak nazywa się kościół, uznaje, że jej religią jest piłka nożna a jej bogiem Maradona. Do niego skierowane są też modlitwy wzorowane na ich katolickich odpowiednikach.

Każdego roku 22 czerwca świętowane jest "Las Pascuas Maradonianas", czyli diegoriańska wielkanoc. W nocy z 29 na 30 października (30 października 1960 r. urodził się Maradona) obchodzone jest "Noche Buena y Navidad Maradoniana", czyli wigilia i święta narodzenia Maradony. Od momentu narodzin argentyńskiego piłkarza jego wyznawcy liczą także czas. Obecnie mamy więc rok 48 AD (AfterDiego). Wyznawcy Diego, czyli diegorianie, spotykają się w kaplicy "Ręki boga". Nowych wiernych przyjmują zaś do swojego kościoła po chrzcie, który naśladuje sposób zdobycia bramki przez Maradonę w 1986 r. Nieźle, jak na piłkarza.

"Ze wszystkich nieważnych rzeczy na świecie piłka nożna jest najważniejsza" – napisał kiedyś Albert Camus. Patrząc na sytuacje, do których może doprowadzić 90 minut zmagań 22 mężczyzn ganiających za kulistym przedmiotem, trudno nie przyznać mu racji.

W artykule wykorzystano fragmenty książki Ryszarda Kapuścińskiego "Wojna futbolowa", Czytelnik, Warszawa 2003 r.







Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!