Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Camp Nou - fot. Fumen
Camp Nou - fot. Fumen
Piątek, 29 października 2010 r. godz. 16:38

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

LL! on tour: FC Barcelona - RCD Mallorca

Fumen

Liga hiszpańska uchodzi za jedną z najlepszych na świecie pod względem piłkarskim. Jednak na trybunach, przyzwyczajeni do głośnego dopingu czy też ciekawych opraw kibice mogą czuć się zawiedzeni. Przekonaliśmy się o tym, goszcząc na początku października na słynnym Camp Nou. Dodatkiem do poznawania obyczajów na obiektach Primera Division było zwiedzanie Estadio Mestalla w Walencji.
Fotoreportaż z Barcelony i Walencji - 72 zdjęcia Fumena

03.10.2010: FC Barcelona 1-1 RCD Mallorca

Po ubiegłorocznych wakacjach w Portugalii, przyszedł czas na urlop w Hiszpanii, a dokładniej w Katalonii. Jako że spędziliśmy kilka dni w Barcelonie, niemal oczywistą kwestią było odwiedzenie Camp Nou, czy to w formie zwiedzania obiektu wraz z częścią muzeum, czy też wybranie się na mecz "Blaugrana". Po analizie terminarza ligi hiszpańskiej, uwzględniając przerwę na mecze reprezentacji, okazało się, iż jedyną możliwością obejrzenia spotkania z wysokości trybun jest wybranie się na mecz FCB z Mallorcą. W pozostałe dni Primera Division pauzowała, Liga Mistrzów miała przerwę, a Hiszpania w ramach eliminacji do Euro 2012 grała w Salamance i na wyjeździe.

Spotkanie obu ekip rozpoczynało się o godz. 19:00. Mieliśmy więc czas, aby na spokojnie się zakwaterować po przylocie i odbyć małe zwiedzanie miasta. W kierunku stadionu ruszamy po 17:00. Na placu Katalonii łapiemy metro (Linia 3) i przejeżdżamy kilka stacji, wysiadając na Maria Cristina. Camp Nou nie jest położony blisko podziemnej kolejki, podążamy więc za tłumem kibiców zmierzającym na stadion. Po kilku minutach spaceru docieramy przed bramy obiektu, który... nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia. Może dlatego, iż został wybudowany w 1957 roku? Dookoła kłębiły się tłumy fanów zmierzających do bramek wejściowych. Obok nich znajdowali kibice na skuterach, autokary oraz pozostawione przy krawężnikach auta. Trzeba przyznać, iż tam to dopiero jest problem z parkowaniem.

Kto jeszcze nie miał biletu, mógł się w niego zaopatrzyć w jednej z kas. Brak barw nie był również problemem. Co kilka kroków rozstawiono stragany, gdzie można było kupić oficjalne produkty Barcy. Największym powodzeniem cieszyły się szaliki (10-17 euro) oraz koszulki (50-75 euro). Ostatecznie nabywam tkany szalik, wysupłując równowartość 40 zł. Zresztą na temat pamiątek Barcelony można napisać osobny artykuł. Zarówno w mieście, jak i na dworcu czy lotnisku znajdują się oficjalne sklepy klubu. Nie brakuje również gadżetów nieoficjalnych, które można kupić w sklepach z suwenirami z Hiszpanii.

Przed meczem pozostawała jeszcze kwestia wejściówek. Na miejscu okazało się, iż mimo wcześniejszej korespondencji mailowej, nie ma co liczyć na akredytacje prasowe. Zawiodły również sprawdzone już na innych europejskich stadionach patenty. W związku z tym czekał nas niemały wydatek. Ceny biletów wahały się od 32 do nawet 100 euro! Najtańsze wejściówki były już wyprzedane. W związku z tym kupiliśmy kolejne najtańsze, po 42 euro za sztukę. Sektor 445, miejsca 10 i 11 w 6 rzędzie na zakręcie trybuny północnej.

Po zakupie biletów nie było już czasu, aby zajrzeć do ogromnego sklepu z gadżetami. Odpuszczamy, podążając do bramek prowadzących na nasz sektor. Po kilku minutach nie niepokojeni przez nikogo, bez żadnej kontroli osobistej, przebywając niezliczoną ilość schodków i dość obdrapanych korytarzy, siadamy na czwartym piętrze Camp Nou. Widok zapierający dech w piersiach. Świetna widoczność, dookoła niemal 80 tysięcy widzów, którzy chwilę przed meczem odśpiewali klubowy hymn. I był to jedyny moment, kiedy cały stadion żył. Pierwszy gwizdek sędziego, burza oklasków i... cisza. Jedynie grupka za bramką starała się dopingować "Dumę Katalonii". Jednak poziom decybeli niosących się po trybunach pozostawiał naprawdę wiele do życzenia. Reszta sympatyków włączała się do skandowania "Barca, Barca!" czy "Messi, Messi", składając przy tym pokłony Argentyńczykowi. Można było odnieść wrażenie, że ludzie przyszli do teatru, gdzie aktorami było 22 zawodników, z czego połowa – ta z Majorki - miała odegrać rolę drugoplanową.

Głównym bohaterem miał być rzecz jasna Leo i był. Filigranowy piłkarz otworzył wynik spotkania w 21. minucie. Stadion eksplodował z radości! Burza braw, skandowanie nazwiska strzelca. "Teraz się zacznie!" – pomyślałem, licząc na kolejne bramki dla Barcelony. Stało się inaczej. Gospodarze, choć kontrolowali przebieg spotkania, atakowali, bili głową w mur. Nastawiona na kontrataki Majorka zrealizowała swój plan, doprowadzając do remisu jeszcze tuż przed przerwą, czym ucieszyła rozsiane po obiekcie pojedyncze osoby. Oczywiście zero agresji, nieprzyjemnych okrzyków, negatywnych emocji, choć kibice w koszulkach przyjezdnych siedzieli ramię w ramię z miejscowymi. Wspomniany teatr. Druga połowa nie przyniosła bramek, choć okazji do ich strzelenia nie brakowało. Zawodził Bojan Krkić, nie wiodło się Messiemu. Jednak pod względem piłkarskim i tak to był inny świat niż ten oglądany nad Wisłą. Prostopadłe podania Andreasa Iniesty, zagrania z pierwszej piłki, która chodziła jak po sznurku, czarujące zwody, bramkowe akcje. Czego chcieć więcej?

Ostatecznie spotkanie zakończyło się podziałem punktów. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć i czas opuszczać Camp Nou. Ruszyliśmy za tłumem, który kierował się do swych pojazdów, a także komunikacji miejskiej. Przed bramkami w metrze ustawiły się kolejki do wejścia na peron. Co ciekawe, odnieśliśmy wrażenie, że przy okazji meczu, metro kursuje jakby... częściej niż w ciągu dnia. A policja? Była tylko po to, aby kierować ruchem.

Wizyta na stadionie Barcelony była niewątpliwie dużym przeżyciem, niemniej jednak mogła rozczarować pod względem kibicowskim. Fani żądnych mocniejszych wrażeń, skomplikowanych opraw, rac, sektorówek i wszystkiego, co jest związane z ruchem ultras, czy choćby głośnego, nieustającego dopingu, mogą być najzwyczajniej zawiedzeni. Lepszym rozwiązaniem może okazać się jedynie zwiedzanie Camp Nou wraz z muzeum, co wiąże się z wydatkiem 19 euro.

Walencja, czyli zwiedzanie Estadio Mestalla
Wizyta na Camp Nou nie była jedynym piłkarskim akcentem podczas naszego hiszpańskiego pobytu. Kilka dni po wizycie w Barcelonie i zwiedzaniu Katalonii, ruszyliśmy do Walencji. Jednak na obejrzenie spotkania z wysokości trybun Estadio Mestalla nie było co liczyć. Przerwa na mecze reprezentacji powoli dobiegała końca, a podopieczni Unai Emery szykowali się do starcia z... Barceloną. Pozostała więc wizyta na obiekcie.

Stadion położony jest blisko stacji metra, a ze ścisłego centrum miasta można spacerem przez zielony park dotrzeć na obiekt w 30 minut. W okolicy próżno szukać tras szybkiego ruchu, parkingów. Stadion Valencii jest wkomponowany w otaczające budynki – mieszkania, biurowce, wokół jest niewiele przestrzeni. Tak naprawdę zaskakuje, że obiekt pojawia się tak nagle.

Po okrążeniu trzech betonowych trybun z odrapanymi, zamkniętymi bramkami, docieramy do wejścia na stadion z jedynymi otwartymi drzwiami. Akurat dochodziła godzina 12:00 i za chwilę "kustosz" otwierał bramy. Wejściówki trzeba było kupić w oficjalnym sklepie klubowym mieszczącym się po drugiej stronie ulicy. Bilety po 6 euro za osobę. Czy było warto?

Na początek wchodzimy na pierwszy poziom stadionu i przechodzimy do loży VIP. Kilkuosobowa, kameralna, przeszklona salka z wygodnymi fotelami, barkiem i ekspresem do kawy pozwalają działaczom na komfortowe oglądanie meczów. Kilka zdjęć i kierujemy się do części przeznaczonej dla dziennikarzy. Przestronna sala konferencyjna z miejscami siedzącymi, stolikami kiedyś może mogłaby robić wrażenie na żurnalistach piszących o Legii. Teraz, po modernizacji Estadio WP, nie budzi uczuć zazdrości. Krótka wizyta w strefie wywiadów i zaglądamy do szatni gospodarzy. Przyznam szczerze, że spodziewałem się szafek przypisanych do poszczególnych graczy, ale... pomieszczenie nie różniło się od przebieralni w szkołach. Ławki pod ścianami, matka boska na półeczce, nazwiska graczy na ścianach i po trzy haczyki dla każdego piłkarza. Trochę słabo, jak na klub takiej klasy. Z szatni ruszyliśmy w kierunku murawy. Na schodkach prowadzących na plac gry wypisane są sukcesy Valencii. Dobry motywator dla zawodników! Swoją drogą, przydałoby się coś takiego na Łazienkowskiej, żeby uświadomić niektórym graczom, jakiego klubu barwy przywdziewają. Po chwili jesteśmy już na poziomie murawy, na którą oczywiście nie można było stanąć choćby czubkiem buta. Nie było za to problemów, żeby zrobić sobie zdjęcie na ławce rezerwowych gości. Puste trybuny nie robią piorunującego wrażenia. Owszem, są strome, mogą pomieścić 55 000 widzów, ale gołym okiem widać, że czas działa na ich niekorzyść. Po serii zdjęć ponownie wracamy do klubowego budynku, gdzie zaglądamy do małej kapliczki, a także pomieszczenia dla sędziów, po czym przechodzimy do sali bankietowej. W tej części mieszczą się trofea zdobyte zarówno na krajowych, jak i europejskich boiskach. Z pewnością podczas przerw trwają tam rozmowy ważnych osobistości, które po kwadransie wracają na swoje miejsca. Tym tropem poprowadził nas "kustosz" i wkrótce zajęliśmy miejsca siedzące w loży VIP. Miejsca w środkowej części trybuny, ze świetną widocznością i pseudo skórzanymi obiciami na składanych fotelikach. I... na tym koniec.

Gdy na zegarku upływała 30 minuta wizyty, oprowadzający wyprowadził nas poza mury stadionu, żegnając się z nami po hiszpańsku. Zresztą podczas zwiedzania nie było mowy o choćby kilku słowach po angielsku. Co ciekawe, przedstawiciel Valencii nie przekazywał zbyt wielu informacji czy też ciekawostek pozostałym pięciu osobom mówiącym w jego języku ojczystym. Nie było też dobrze znanego z innych stadionów zakończenia wizyty w sklepie z pamiątkami. Te kupiliśmy w jednym z siedmiu oficjalnych punktów w centrum miasta, gdzie ceny nie odbiegały od standardów. Natomiast wrażeniami ze zwiedzania Estadio Mestalla dzieliliśmy się w położonym tuż obok stadionu "Źródełku" przy dużym (0,33 litra!) jasnym z pianką.

Fotoreportaż z Barcelony i Walencji - 72 zdjęcia Fumena

Poprzednie relacje z tej kategorii znajdziecie w dziale Na stadionach.

Masz ciekawą historię z meczu europejskich (i nie tylko) klubów lub Mistrzostw Europy, czy Świata?
Wychodząc naprzeciw Waszym pomysłom, zachęcamy do przesyłania nam relacji i zdjęć! Wy również możecie mieć swój wkład w tworzenie materiałów na LegiaLive!

Relacje prosimy nadsyłać na specjalnie przeznaczonego maila ultras@legialive.pl.




fot. Fumen



Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!