Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
fot. Fumen
fot. Fumen
Czwartek, 12 kwietnia 2012 r. godz. 13:10

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

LL! on tour: Boca Juniors - Lanus

Fumen

W pierwszej części relacji z Buenos Aires zwiedziliśmy "La Bombonerę". Teraz przyszedł czas na poszukiwania biletów na mecz Boca Juniors, obejrzenie muzeum de Quique i ostatecznie wybranie się na ligowe spotkanie przeciwko Lanus.
Fotoreportaż z meczu - 38 zdjęć Fumena

26.03.2012r.: Boca Juniors 2-2 Lanus
Jak już wspomniałem, zdobycie wejściówek drogą oficjalną graniczyło z cudem. Owszem, można zgłosić się do agencji turystycznej, ale te zdzierają kasę jak za zboże. Gdy w hostelu usłyszeliśmy, iż taka przyjemność kosztuje... 550 peso (nieco ponad 400 zł za osobę!!!) z przewodnikiem, transportem, piwem i kiełbaską w bułce (choripan), grzecznie podziękowaliśmy. Ponownie pojawiło się uczucie grubej przesady i lekkiego zażenowania z powodu żerowania na turystach, którego doświadczyliśmy w klubowym sklepie z pamiątkami.

Po zwiedzaniu stadionu pewnym krokiem wstąpiliśmy do sklepów z pamiątkami, mówiąc wprost, o co chodzi. Jeden z pracowników podbiegł do wejścia do muzeum, by po chwili oznajmić, że cena to... 350 peso (260 zł). Podobnie było u jego sąsiada. Ewentualne negocjacje szybko kończyły się fiaskiem. W poszukiwaniu atrakcyjniejszych kwot zawitaliśmy do baru mieszczącego się przy muzeum de Quique, w którym pół roku temu szlaki przecierał "Szkot" (pozdrowienia!) opowiadając właścicielowi o Legii, Warszawie i polskim folklorze. Gdy Raul usłyszał skąd jesteśmy od razu krzyknął "Legia Varsovia!". Przy zimnym Quilmesie dość niska znajomość języka hiszpańskiego zaczęła niebywale rosnąć, pozwalając na spokojną rozmowę. Gdy przeszliśmy do konkretów, powiedział, żebyśmy przyszli następnego dnia. Słowa zamieniliśmy w czyn. Nim zdążyliśmy przekroczyć progi baru, a głośne "Hola! Legia Varsovia!" dobiegło naszych uszu. Ponownie siadamy przy złocistym trunku tocząc rozmowy o pogodzie, wszystkim i niczym, wymieniając się drobiazgami – foldery o Warszawie po hiszpańsku z naszego biura promocji miasta za dwa magnesy na lodówkę. Jak to mówią – dobry deal ;-). Wkrótce Raul woła jednego z koników mówiąc w czym rzecz. Od ceny 350 peso za bilet rozpoczynamy negocjacje, o których starszy jegomość w ogóle nie chce słyszeć. Pojawia się bariera językowa, która nie pomaga w przepychance na argumenty. Koniec końców dobijamy targu kupując bilety po niższej cenie niż oferowana.

Właściciel baru, widząc radość z zakupu mieszającą się ze świadomością, że mimo wszystko właśnie trzymamy w ręku nasze najdroższe w życiu bilety na mecz, proponuje zwiedzanie muzeum de Quique. Quique, czyli postać niezwykle zasłużona dla miejscowego ruchu kibicowskiego. Człowiek legenda. Barwna postać ciesząca się niezwykłą estymą wśród "Barras bravas", czyli tamtejszych ultrasów, która od 2003 roku ogląda mecze z wysokości niebios. Same muzeum to kilka pomieszczeń, w których możemy zobaczyć pamiątkowe tablice, zdjęcia, koszulki, szaliki, elementy stadionowej orkiestry czy też flagi. Nie brakuje również polskiego akcentu w postaci połówki "Wyborowej". Na koniec można się zaopatrzyć w drobiazgi w sklepiku i zrobić sobie zdjęcia z postaciami Maradony, Messiego czy Riquelme lub na tle ściany z wymalowanymi postaciami kibiców (wszystko po 5 peso). Zarówno za zwiedzanie placówki, jak i fotki Raul nie chce żadnych pieniędzy wręczając jeszcze na pamiątkę proporczyk i małego Quilmesa na drogę.

Choć mecz Boca Juniors – Lanus został zaplanowany na godz. 20:30, to już po 18:00 ruszyliśmy w kierunku stadionu. Jak się okazało, była to słuszna decyzja, gdyż autobus podjeżdżał po przeciwnej stronie obiektu niż bramka wejściowa widniejąca na bilecie. Tym samym z buta musieliśmy obejść okolice "La Bombonery", która szczelnie była odgrodzona barierkami oraz kordonami policji w promieniu kilkuset metrów od celu. Brak dokładnej znajomości okolic spowodował przymusowy spacer. Ostatecznie po pół godzinie docieramy we właściwe rejony stadionu. Najpierw jedna kontrola, później druga i gdy okazało się, że nie wnosimy nic niebezpiecznego można było przejść bez inwigilacji przez kołowrotki (również dwukrotnie). Nasze miejsca znajdowały się na łuku korony stadionu nad trybuną zajmowaną przez "Barras Bravas". Z jednej strony widoczność świetna, a z drugiej trochę żal, że nie było widać w pełni tego, co się dzieje w młynie.

Do rozpoczęcia zawodów pozostała jeszcze godzina. W tym czasie kartkujemy meczowy program, mamy możliwość nabycia podstawowych gadżetów kibica czy przekąsić giętą w bułce lub hamburgera (po 20 peso – 15 zł) i zapić to colą (15 peso – 11 zł). Obserwujemy jak trybuny powoli się zapełniają, jak wieszane są płótna, którym daleko do tych znanych z rodzimego podwórka, jak na murawie panuje chaos. A to wchodzi telewizja, a to jakaś grupka robiąca sobie zdjęcia, a to mundurowi. Wszyscy, za wyjątkiem piłkarzy, którzy oprócz bramkarzy, w ogóle nie wychodzą na rozgrzewkę! Przed pierwszym gwizdkiem sędziego uhonorowany jest jeden z byłych zawodników żółto-niebieskich, który otrzymuje pamiątkową koszulkę i robi z nią rundę po murawie. Tymczasem na trybunie pod nami rozwijane są pasy materiału w klubowych barwach, które łączą ze sobą trybuny. Podobnie dzieje się po przeciwnej stronie, gdzie zjawili się fani gości. Im bliżej do meczu, tym mocniej śpiewy kibiców oraz orkiestry obu drużyn przebijają się przez lecące z głośników przez cały czas reklamy i piosenki. "Wojtka Hadaja" brak.

Gdy na zegarach zbliża się 20:30 z dmuchanego tunelu prowadzącego spod naszej trybuny wychodzą na boisko piłkarze Lanus. Z kolei gospodarze wybiegają prosto na środek murawy w towarzystwie tańczących cheerleaderek oraz wydmuchiwanego z tub konfetti w klubowych barwach. Podczas prezentacji składów największe brawa zbiera Roman Riquelme. Jak później pokazały zawody, w pełni zasłużenie. Tymczasem zarówno w sektorze gości, jak i na popularnej "dwunastce" brak atrakcji ultras. Ani sektorówek, ani kartoniad, ani pirotechniki, ani jakiejkolwiek oprawy. No, chyba, że za takie można uznać rozciągnięte transparenty z hasłami na pasach materiału łączących trybuny. Generalnie bez rewelacji. Na plus można za to uznać śpiew całego stadionu, który był głośny, równy, melodyjny. Szkoda tylko, że pozytywne wrażenie zgasło wraz z pierwszymi minutami meczu. Wówczas doping niósł się już tylko z obu młynów. A i z sektora gości z czasem dało się słyszeć głównie rytmiczne wybijanie bębnów i trąbkę. Z tonu nie spuszczali "Barras Bravas". Na naszej trybunie zdecydowanie większość osób skupiło się na wydarzeniach na boisku, więc idealnie było słychać niosące się dudnienie bębnów. Cały stadion dość sporadycznie włączał się do dopingu, a jeśli już, to w momentach zdecydowanej przewagi Boca na placu gry. Gospodarze co prawda byli dominującą stroną, ale nie potrafili potwierdzić tego na murawie. Dopiero w 39. minucie Pablo Mouche strzelił na 1-0, a po chwili na 2-0 podwyższył Riquelme, który zdążył zachwycić kibiców technicznymi sztuczkami. Dwukrotnie tłum kibiców spłynął na siatkę odgradzającą od boiska. Radość byłaby większa, gdyby nie fakt, iż już w 42. minucie kontaktowego gola zdobyli rywale.

Wydawać się mogło, iż po zmianie stron żółto-niebiescy zdominują przeciwnika i zdobywanie kolejnych bramek będzie kwestią czasu. Tym bardziej, że w ligowej tabeli oba zespoły dzieliło kilkanaście miejsc. Nic z tego. Wkrótce Paolo Goltz doprowadził do remisu i kilka tysięcy fanatyków Lanus wpadło w szał radości. Po przeciwnej stronie trwała istna fiesta w rytm wybijany na podświetlanych bębnach. Lokalni rywale stali się równorzędnym przeciwnikiem na boisku, nie pozwalając na zbyt wiele CABJ. Na domiar złego przez niemal pół godziny ekipa Boca grała w osłabieniu (czerwona kartka Clemente Rodrigueza). Z upływem czasu zarówno na placu gry, jak i na trybunach nie działy się rzeczy nadzwyczajne, nie licząc żywiołowych reakcji przy faulach lub też rywali opuszczających plac gry na specjalnych wózkach. Kibice miejscowych, gdyby tylko mogli, dopadliby melexa z przeciwnikiem na pokładzie. Dodatkową ciekawostką był fakt, iż sędzia wyznaczał wykonywanie stałych fragmentów gry... farbą w sprayu, a ustawiający się mur nie mógł przekroczyć namalowanej linii. Oczywiście wszelkie ślady pracy arbitra po kilku minutach znikały z powierzchni murawy.
Gospodarze nie byli w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Być może dlatego, że cały stadion ubrany na żółto-niebiesko nie poniósł dopingiem swych piłkarzy? Chóralne śpiewy były tylko epizodami.

Ostatecznie zawody zakończyły się podziałem punktów, a kibice zaczęli szybko i sprawnie opuszczać trybuny. Nawet fani gości nie musieli przesiadywać na swym sektorze. Na swoich miejscach pozostawali jeszcze "Barras Bravas", naprzeciw których na murawie pojawiła się w skromnej liczbie policja. Jednak do żadnych atrakcji nie doszło. Opuszczamy więc swój sektor i rozchodzimy po ciemnych uliczkach Buenos Aires, po czym łapiemy autobus powrotny do centrum rozmawiając o wydarzeniach ostatnich godzin.

Jeśli i Ty masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat innych aren piłkarskich (i nie tylko) - pisz koniecznie na ultras@legionisci.com.

Poprzednie relacje w dziale Na stadionach.



Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!