Race na trybunach, race na murawie - w takiej scenerii kończyliśmy miniony sezon - fot. Mishka / Legionisci.com
Uwaga: Wiadomość archiwalna!
Kibicowskie podsumowanie rundy wiosennej
Bodziach
Już za tydzień zaczniemy planowanie wyjazdu w europejskich pucharach w nowym sezonie, ale do startu rozgrywek zostało nam jeszcze trochę czasu. Wykorzystując ten "sezon ogórkowy", przynajmniej pod względem kibicowskim, zobaczmy jak wyglądała runda wiosenna minionego sezonu w wykonaniu kibiców Legii.
Jak wiadomo nową rundę mieliśmy zacząć meczem o Superpuchar z Wisłą na Narodowym, ale już po rozprowadzeniu wszystkich przyznanych biletów, mądre głowy nie zezwoliły na rozegranie tego meczu. Mimo to zebraliśmy się pod swoim stadionem, gdzie odpalona została pirotechnika. Policja ściągnęła posiłki z połowy kraju, a my w skromnej grupie (delegacja), przespacerowaliśmy się pod Narodowy.
Po awansie piłkarzy do 1/16 finału Ligi Europy, o kolejną rundę LE przyszło nam walczyć ze Sportingiem Lizbona. Pierwszy mecz rozegrano w połowie lutego przy Łazienkowskiej. Na ten mecz przygotowana została konkretna oprawa, ale jak to nie raz bywało z naszymi działaczami, nie udało się jej zaprezentować. Klub chciał m.in. poznać dokładny jej projekt itp., na co Nieznani Sprawcy nie wyrazili zgody. "Od początku zorganizowanego ruchu ultras na Legii, czyli od 1999 roku, aż do minionej rundy nikomu nie przyszło do głowy ingerowanie w treści prezentacji. Było to z resztą jednym z warunków słynnego porozumienia wypracowanego w 2010 roku. Nie dopuszczamy do siebie myśli, żeby sytuacja ta miała się teraz zmienić. Jeśli klub nadal będzie podejmował takie próby, to siłą rzeczy na Łazienkowskiej przestaną pojawiać się oprawy" - poinformowali w dniu meczu Nieznani Sprawcy. Na meczu zadebiutowały cztery nowe flagi. Od początku wisiały nowe płótna "Targówek", "Brodnica" i "New York". W drugiej połowie na ogrodzeniu zawisła replika "Wielkiego Księstwa Warszawskiego". To co zapamiętamy z tego spotkania to - oprócz niezłego dopingu - rzucanie śnieżkami w piłkarzy Sportingu, gdy ci znajdowali się w polu karnym w pobliżu Żylety. W końcu sędzia wkurzył się nie na żarty, bo zagroził, że jeśli jeszcze raz kibice rzucą śnieżkami w pole karne, to przerwie spotkanie. Mecz udało się dokończyć. Gości 120 z ośmioma flagami - jakościowo cienizna.
Na wyjazd do Zabrza nie mogliśmy jechać, z powodu braku sektora. W związku z tym wiele osób postanowiło odpowiednio wcześniej odwiedzić Lizbonę. Na mieście, w dniach poprzedzających mecz rzadko można było spotkać kibiców Sportingu. Wiemy jednak, że do kilkunastu starć doszło i to z różnym skutkiem. W dniu meczu Sportingu nie było widać wcale. Legia totalnie zdominowała miasto. Byliśmy wszędzie - głośni i dobrze widoczni. W oczy rzucały się nie tylko białe koszulki warszawiaków, ale i letnie ubranie - koszulki z krótkim rękawem, krótkie spodenki itp. Nic dziwnego, dla nas 18 stopni w porównaniu z pogodą w Warszawie w lutym, to niemal lato. Ostatecznie przybyło nas 2,5 tysiąca. Miejsce zbiórki zostało zmienione kilka godzin przed meczem i ostatecznie do celu przespacerowaliśmy się niedługi kawałek w obstawie policji. Nie brakowało z nimi różnych akcji, a mundurowi okazali się wyjątkowo brutalni. Za byle co tłukli niemiłosiernie. Część osób za darmo poznała menu lizbońskich kryminałów. Przy wejściu na stadion wszystkim kazano zdejmować buty, a większość rzeczy osobistych trafiała do depozytu. Cała nasza grupa ubrana była w jednakowe koszulki "Legia Warszawa on tour. Fear us!". 20 tysięcy widzów (w tym 2,5 Legia) na 56-tysięcznym stadionie oraz kilka setek w młynku to mizeria. Gospodarze wystawili dwa młynki liczbowo porównywalne do Amiki Wronki sprzed kilku lat. Jeden z nich zajął miejsca na trybunie za bramką bliżej nas - tam dopingowali fani z grupy "Torcida Verde" i "Directivo Ultras XXI". Po drugiej stronie obiektu osobno doping prowadzili fani z "Juventude Leonina". Momentami dawali radę, ale przez większość spotkania wypadali słabo. Śpiewali melodyjnie, ale robiłoby to wrażenie, gdyby do dopingu angażowało się kilka razy więcej osób. Sporting w czasie meczu nie szczędził pirotechniki, ale ta nie prezentowała się efektownie, bowiem odpalana była pojedynczo. Strobo, świece dymne i petardy hukowe odpalane były raz na kilkanaście minut, głównie po stronie "Juventude Leonina". Ponadto machali kilkoma flagami na kijach i zaprezentowali niewielkie sektorówki oraz transparenty tworzące datę powstania klubu. Gdy miejscowy spiker, który wczuwał się w inicjowanie dopingu dla miejscowych, przeciągle skandował "Spooorting...", na co 2500 legionistów odpowiadało mu w podobnym tonie: "Puuuuuta". Nasz doping - prowadzony bez bębnów i megafonu (w depozycie) - stał na przeciętnym poziomie. Gospodarzy można ocenić jeszcze gorzej. Odpaliliśmy trochę pirotechniki i tyle. Oprawa przygotowana na mecz nie została wpuszczona na stadion. Po meczu jeden z autobusów wiozących kiboli Legii na lotnisko miał poważny wypadek (zginęła 1 osoba w samochodzie osobowym), do którego doszło z winy policji.
Wrocław - podobnie jak w Zabrzu, mecz bez naszego udziału. Na nowym stadionie wymyślono, że sektor gości jest nieprzygotowany do przyjęcia przyjezdnych. Szkoda, bo można się było pokazać w dobrej liczbie. Śląsk z oprawą nawiązującą do święta Żołnierzy Wyklętych. Na meczu z ŁKS-em przy Ł3 20 tysięcy osób, w tym 1200 gości. Obie strony ze słabym dopingiem. Tego dnia wprowadzono w życie pierwsze zakazy stadionowe za rzucanie śnieżkami na meczu ze Sportingiem.
Pierwszym ligowym wyjazdem w 2012 roku był wypad do Bielska. Na trybunach wspierało nas Zagłębie i BKS Bielsko. Legioniści wypełnili sektor gości, a 40 osób zasiadło za bramką. Nasz doping zdecydowanie różnił się od tego, jaki prezentujemy na Łazienkowskiej. Hasło "kulturalny, bezustanny, głośny doping" - można uznać za motyw przewodni tego wyjazdu. W kierunku TSP nie brakowało szyderczych przyśpiewek. W końcówce meczu kilka osób zdobyło dach pobliskiej kamienicy i odpaliło na nim race. Komicznie było również w sytuacji, gdy miejscowi rozpoczęli śpiewanie "będzie gol, będzie gol". Legioniści od razu złapali "fazę" i rozpoczęła się szydera: "albo nie, albo nie, albo nie".
Na kolejny wyjazd do Wejherowa na 1/4 finału PP nie mogliśmy jechać - brak sektora gości w połączeniu z zakazem wyjazdowym (całorocznym) zrobił swoje. Gospodarze mieli protestować w związku z szalikami wydanymi przez ich klub, ale ostatecznie na meczu pojawili się. Nie pokazali nic specjalnego. Na pewno lepiej prezentowali się na naszym stadionie. Ale zanim doszło do rewanżu z Gryfem, Legia grała z mecz z Dyskopolo Grodzisk Konwiktorski. Dziewczęta zorganizowały sobie tego dnia przemarsz spod swojego stadionu, ale byli bardzo szczelnie obstawieni przez policję, więc szans na bezpośrednie spotkanie nie było. Na stadionie pojawiło się ich 1400. Na trybunach nie mogło zabraknąć obustronnych bluzgów. "Gorąco" podczas rozgrzewki powitani zostali Przyrowski i Majdan. Ten pierwszy jednak nie zatańczył przy słupku, a Majdan nie pokazał tatuażu. Na wyjście piłkarzy obie ekipy przygotowały oprawy. Jedni prostacko- kompleksiarką, drudzy z klasą. Na Żylecie rozciągnięte zostały szarfy, które utworzyły kolorowy obraz kibiców w krawatach odpalający race oraz hasło "pRACOHOLICY. Pełna kultura". Całości dopełniła odpalana pirotechnika w postaci rac i petard hukowych. W sektorze gości można było zaobserwować kartoniadę z przekreśloną elką w kółeczku oraz hasło potwierdzające, że Dyskopolo ma kompleksy. Jedno trzeba im przyznać - potrafili oszukać ochronę na tyle, że ta nie rozszyfrowała przygotowanego z kartoników hasła. W trakcie meczu krótka przerwa nastąpiła, gdy w stronę sektora gości wybiegło parę osób, próbując zabrać barwy KSP. Szybko zareagowała ochrona i kilka osób zostało zatrzymanych. Akcja w starym stylu, tyle że wtedy nie było tylu kamer, a i droga do sektora gości była trudniejsza - dalej i wyższe ogrodzenie. W drugiej połowie, mimo kamer i mnóstwa tajniaków na trybunie, raz jeszcze odpalono race i spalono stracone przez Polonię fanty. Te płonęły przez dobrych kilka minut, aż w końcu płomienie ugasili strażacy. Doping obu stron poniżej możliwości. Na meczu debiutuje nowe płótno OFMC.
Na rewanżowym meczu z Gryfem pojawiło się niewiele ponad 12 tysięcy widzów. Dla przyjezdnych był to mecz życia - na nowoczesnym stadionie, przy sztucznym świetle oraz z "największym wrogiem", jak określali Legię kibice z Wejherowa. Do Warszawy przyjechali w 470 osób, w tym zgody z 12 flagami. Z naszej strony oflagowanie "rezerwowe", w tym wiele płócien z legijnych miejscowości, takich jak Chełmża, Siedlce, Mińsk Maz., Brodnica, Płońsk, Żyrardów, Grudziądz (debiut nowej flagi), Szczecinek, Radomsko, Sandomierz, Pruszków, Pułtusk, Grodzisk Maz., Kwidzyn. Doping na meczu bez większych ciśnień i stosunkowo niezły, szczególnie biorąc pod uwagę niską frekwencję. Nasze piłkarzyki pokazały, że nie przykładają się do obowiązków, za co po meczu spora część trybun ich wygwizdała.
Miarka przebrała się na kolejnym meczu u nas z GKS-em Bełchatów. Remis ze słabym zespołem osiągnięty w słabym stylu sprawił, że po meczu śpiewano "Co wy robicie? Wy naszą Legię hańbicie!", "Legia grać, k... mać" i "Walczyć trenować, Warszawa musi panować". Zamiast tradycyjnej rundy wokół stadionu, śpiewania "Warszawy", zawodnicy postali parę minut na środku boiska, po czym udali się do szatni. Goście przyjechali w 204 osoby z siedmioma flagami. Doping obu stron przeciętny.
Wyjazd na Wisłę miał miejsce po raz pierwszy od kilku lat, więc nic dziwnego, że 1650 biletów rozeszło się jak świeże bułeczki. Legioniści na wyjazd pojechali dwoma pociągami specjalnymi. Przed meczem olewaliśmy "pozdrowienia" Wisły. Nie omieszkaliśmy za to "pozdrowić" naszego dyrektora ds. bezpieczeństwa, który po raz kolejny próbował mieszać przy listach wyjazdowych, uprzykrzając nam życie. Na wyjście piłkarzy wiślacy zaprezentowali oprawę "Wszyscy kibice pójdą do nieba, ale niektórzy wjadą tam z bramą", której wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. My przygotowaliśmy skromną, ale pomysłową oprawę - rozwinęliśmy dwie znane z dawnych czasów sektorówki – "eLkę" oraz Wielki Herb naszego klubu. Opatrzono je pomysłowym, ironicznym hasłem "Klub nad Wisłą", potem pojawiły się flagi i pirotechnika. Nasz doping tego dnia, mimo kłopotów "sprzętowych", stał na dobrym poziomie. Po meczu "pozdrowiliśmy" Patryka Małeckiego. Z nami na tym wyjeździe delegacja Zagłębia.
Na 1/2 finału PP do Gdyni nie pojechaliśmy. Nie tylko ze względu na zakaz, ale przede wszystkim z powodu bojkotu meczu ze strony arkowców. Ciekawie było za to na meczu z Ruchem na naszym stadionie. Goście wykorzystali przyznaną im pulę 1548 biletów. Jako, że pomiędzy kibicami Legii a działaczami sytuacja zaogniała się, w końcu musiało dojść do poważniejszego zgrzytu. Legioniści próbowali wnieść na trybuny (normalnie przez bramki wejściowe) flagi na kiju, ale nie chciała się na to zgodzić ochrona i doszło do awantur, a użyciu był gaz itp. "Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że akcja ta stanowiła próbę prowokacji obliczoną na wywołanie zamieszek. Zamknięcie bram wejściowych na Żyletę w momencie, gdy przed kasami czeka tłum ludzi, używanie gazu i pałek, niezgodne z prawem konfiskowanie flag na kijach, mimo iż można je kupić w oficjalnym klubowym sklepie z pamiątkami - to tylko przykłady postępowania ochrony" - poinformowały po meczu grupy kibicowskie w wydanym komunikacie. Przedmeczowe wydarzenia miały wpływ na repertuar - często skandowano "ITI sp...", "Kosmala/Ostrowski gdzie są oprawy?" oraz domagano się zwolnienia Błędowskiego. Przez pierwszych 15 minut nie prowadzono dopingu. Po kwadransie rozpoczęły się kolejne pieśni pod adresem właścicieli klubu. Po chwili na Żylecie zapłonęły ognie wrocławskie i raz za razem wybuchały petardy. Bez kar się nie obędzie, ale tych można by uniknąć... podejmując dialog z fanatykami i zachowując się normalnie (vide sytuacja przy wejściu na stadion). Legioniści skwitowali to krótkim, ale treściwym okrzykiem - "Wy nam utrudniacie życie, za to karę zapłacicie". Ruch pokazał się z dobrej strony. Wszyscy w sektorze gości mieli okolicznościowe jednakowe szaliki "Ruch Chorzów". Na meczu gościliśmy kilkunastu fanów FC Den Haag.
Kilka dni później graliśmy u siebie rewanż z Arką. Do Warszawy przyjechało 620 kibiców gości z siedmioma flagami. Już przed meczem wiadomo było, że zupełnie normalnie nie będzie. Po odśpiewaniu - dość niemrawo - "Snu o Warszawie", głośno skandowano hasło dobrze znane z czasów protestu "ITI sp...". Do okrzyków przyłączyli się kibice gości, za co zostali nagrodzeni brawami. Legioniści odnieśli się również do braku opraw ("Kosmala/Ostrowski gdzie są oprawy?" i "Na Legii chcemy oprawy") i bratania się klubu z policją ("Zarząd Legii i policja to jest nowa koalicja", "Zobaczcie sami, nasz zarząd ma zgodę z psami"). Później nastąpiła 15 minutowa cisza z naszej strony. Po tym czasie kolejne okrzyki pod adresem działaczy i później dopiero normalny doping. W drugiej połowie schemat był podobny do pierwszych 45 minut. Najpierw 15 minut ciszy, dopiero później doping. Arka miała jakieś problemy z ochroną.
Na wyjazd na Widzew nie pojechaliśmy, bo nie dość, że brak tam otwartego sektora gości, to jeszcze nałożono na nas zakaz wyjazdowy za Wisłę. Długo nie było wiadomo, czy mecz z Lechem na naszym stadionie rozegrany zostanie z udziałem kibiców gości. Ostatecznie wojewoda mazowiecki łaskawie zgodził się na wpuszczenie lechitów. "Oświadczenia stowarzyszeń kibiców są czymś nowym, wierzę w ich wiarygodność i nie wolno nam z tej szansy nie skorzystać" - powiedział Jacek Kozłowski. Poznaniacy do Warszawy przyjechali pociągiem specjalnym w półtora tysiąca. Przed meczem umawiano się na brak bluzgów, ale taki układ nie utrzymał się zbyt długo i już po kilku minutach spotkania, obie grupy ubliżały sobie wzajemnie. Nasz doping tego dnia wyjątkowo słaby, szczególnie na tle dobrze dysponowanego Lecha. Poznaniacy kilka raz odpalali pirotechnikę - głównie strobo i ognie wrocławskie. Po jednej z tych pirotechnicznych prezentacji wywiesili "montowane" z pojedynczych liter hasło "Bogusia Błędowska jest prokibicowska. Ultrasa szanuje i piro promuje". Trzeba przyznać, że pomysłowo. Swoją drogą, lechici sporo bluzgali na dyrektora ds. bezpieczeństwa na Legii, za co otrzymali porcję braw, nie tylko od Żylety. Poza tym Lech zaprezentował balony w barwach, konfetti i odpalał kolejne porcje piro - nic jednak nie poleciało na murawę ani w sektory gospodarzy.
Trzy dni później czekał nas finał PP z Ruchem, na który o dziwo mogliśmy pojechać do Kielc. Zakaz wyjazdowy przestał obowiązywać, bo wylosowano nas gospodarzem tego meczu :). Do Kielc pojechaliśmy we wtorek pociągami specjalnymi. Na stadion wchodziliśmy cholernie długo, bramkami, które są otwarte normalnie przy sektorze gości (jedną bramką z czterema kołowrotkami). Tyle, że teraz jednak było nas nie 770, a 3100! Na trybuny do pierwszego gwizdka sędziego weszli tylko fani z pierwszego pociągu i część osób z drugiego. Wchodzenie trwało do 70 minuty spotkania. Legioniści zdecydowanie lepiej niż chorzowianie przygotowali się do "oprawienia" meczu. Szczególnie pod względem pirotechnicznym, bo główne oprawy Legii i Ruchu na stadion nie weszły. Na wyjście piłkarzy zaprezentowane zostało malowane hasło "Obrońcy Pucharu" i odpalone zostały świece dymne w barwach Legii, ognie wrocławskie, a raz za razem wybuchały petardy hukowe. Ruch w pierwszej połowie odpalił raptem kilka rac. Jedno co trzeba oddać "Niebieskim" to niezły doping, przynajmniej do straty bramek oraz w końcówce. W trakcie meczu Ruch rozwiesił na piętrze transparent pisany w ich języku "Bo gryfnie jest paczeć jak chopcy w bal grajom i walczom o berło, korona i tron". Oprócz standardowych przyśpiewek, w naszym sektorze najczęściej śpiewano "Nasza Legia najlepiej rucha Rucha" oraz "Ruch to cwel allez allez allez", do czego zainspirował legionistów utwór puszczony przed meczem z głośników. Ruch jakieś 20 minut przed końcem meczu ponownie ruszył ze śpiewem na maksa, nie przejmując się niekorzystnym wynikiem. Odpalili piro, zdjęli niebieskie okazjonalne koszulki i śpiewali na zmianę dwie melodyjne pieśni. Z mocą, trzeba przyznać. W perspektywie całego meczu lepiej dopingowaliśmy jednak my. Na naszym sektorze w drugiej połowie najlepsze wrażenie zrobił pokaz pirotechniczny - duże wulkany, ognie wrocławskie, świece dymne, strzelające w górę fajerwerki, race i achtungi. Mecz na parę minut został przerwany, ale po interwencji Radovicia, spotkanie dograno do końca, a nam nie pozostało nic innego jak świętowanie kolejnego PP w kolekcji. Tym razem nie było mowy, by świętować na boisku z piłkarzami, jak to miało miejsce przed rokiem. Przeskoczenie niskiego płotu nie stanowiłoby dla nikogo większego problemu, ale drogę do boiska skutecznie oddzielał liczny oddział policji. Fani Ruchu szybko opuścili stadion, dziękując wcześniej swoim zawodnikom za awans do finału. My najpierw czekaliśmy na wręczenie piłkarzom pucharu, a później zachęciliśmy ich, żeby podbiegli pod nasz sektor. Zrobili to z ochotą, a "Rado" przekazał puchar "Staruchowi".
Przed meczem z Jagiellonią, Nieznani Sprawcy najpierw poinformowali o zbiórce pieniędzy na oprawę spotkania z Koroną i zapowiedzieli choreografię na spotkaniu z Jagiellonią, a w dniu meczu musieli poinformować o niedotrzymaniu obietnicy ze strony klubu, który nie odwiesił wszystkich zakazów nałożonych na NS-ów. Ostatecznie zbiórka miała miejsce, a oprawa - pierwotnie planowana na wtorkowy mecz w Kielcach (ochrona nie pozwoliła jej wnieść) - pokazana na początku spotkania. Wyjątkowo choreografia nie była prezentowana na wyjście piłkarzy z tunelu, a na pierwszy gwizdek sędziego. Rozciągnięte pasy materiału utworzyły malowany Puchar Polski - trofeum, które po raz piętnasty zdobył nasz klub. Całość uzupełniły foliowe pasy materiału w barwach (na dole) oraz flagi na kiju w barwach (na górze) oraz tysiące serpentyn i konfetti rzuconych przez kibiców. Jak zwykle przy oprawie na Legii kibice odpalili pirotechnikę - race, petardy hukowe itp. Kilka rac zapłonęło jeszcze chwilę później, gdy cały stadion ponownie odśpiewał "Mistrzem Polski jest Legia". Sędzia był zmuszony do przerwania meczu na 7 minut. Trochę czasu zajęło uprzątnięcie serpentyn, ale trzeba przyznać, prezentacja w argentyńskim stylu była efektowna. W pierwszej połowie fani parę razy nawiązywali do tego, że klub po raz kolejny nie był słowny. Pod adresem prezesa Kosmali skandowano "Zdjąć zakazy obiecałeś, lecz nas znowu oszukałeś" i "Chcecie spokój na Koronie, to szanujcie słowo swoje". Nie było tym razem żadnych pieśni pod adresem ITI. Jagiellonii wypominano współpracę z Rosjanami (Spartak). Jagiellonia zaprezentowała się przeciętnie. Wykorzystała niewiele ponad połowę biletów (800), nie zaprezentowała oprawy. Oflagowanie również mocno przeciętne, podobnie jak doping. W ich repertuarze większość stanowiły bluzgi na Legię. Po końcowym gwizdku sędziego popisy naszych piłkarzy zostały podsumowane przeciągłymi gwizdami, okrzykami o braku ambicji i "Legia grać, k... mać".
Wyjazd do Gdańska przed rozpoczęciem rundy miał być jednym z najciekawszych w sezonie, z powodu dużego sektora gości i możliwości świętowania w Trójmieście mistrzostwa. Zakaz za Wisłę obejmował niestety także i ten wyjazd, więc gdańszczanie bawili się sami. Po fatalnym meczu w wykonaniu naszych grajków, czekał na nich komitet powitalny - jeden na lotnisku (mieli wracać samolotem), drugi na krajowej siódemce. Porażka sprawiła, że w meczu z Koroną mieliśmy już iluzoryczne szanse na mistrza. Cały mecz z Koroną przy Ł3 był festiwalem bluzgów. Piłkarzy przywitano okrzykiem i "Gdzie jest mistrzostwo, frajerzy gdzie jest mistrzostwo?!" oraz "Piłkarzyki - pajacyki". Na meczu miała zostać zaprezentowana "mistrzowska oprawa" (przynajmniej takie były plany ultrasów), ale ta nie została wpuszczona na stadion. Całość została złożona przed wejściem do klubu z odpowiednią adnotacją - "Kolejna oprawa niewpuszczona przez klub". Oprawy jako takiej więc nie było, ale zaraz po gwizdku sędziego na boisko poleciały race, petardy i inne środki pirotechniczne. Rozpoczęły się apele powstrzymanie się od rzucania pirotechniki, a strażacy próbowali gasić kolejne ciskane na boisko race. Mecz wznowiono po ośmiu minutach. Od razu po wznowieniu gry zaczęły się kolejne przyśpiewki pod adresem piłkarzy. "Po co wy gracie, jak wy ambicji nie macie?", "W Gdańsku nam pokazaliście, jak o mistrza walczyliście", "Piłkarzyki - pajacyki" i "Zejdźcie z boiska, nie róbcie z nas pośmiewiska" - te hasła skandowane były równie często co "ITI sp...laj". Do protestu przyłączały się wszystkie trybuny. W drugiej połowie na boisko poleciały ze dwie race i jedna, ale konkretna, petarda, która wybuchła w polu karnym. W drugiej połowie wzdłuż Żylety pojawił się liczny oddział ochrony. Po paru minutach cała Żyleta i część osób z pozostałych trybun opuściła na pewien czas trybuny. Z promenady widać było, że na najgorsze szykuje się zbrojąca się po zęby policja. Na górnym piętrze Żylety rozwieszono zdobyczne flagi Korony. W sektorze gości zrobiło się dziwnie cicho. "Hej k... gdzie macie flagi?" - pytali ironicznie legioniści, po czym przystąpili do destrukcji. Wcześniej spiker dwukrotnie informował, że organizator nakazał zdjęcie flag z trybuny. Płótna nie zniknęły, meczu też nie przerwano. Flagi skończyły swój żywot na oczach Koroniarzy, którzy coś tam bluzgali na Legię. Korona przyjechała w niespełna 800 osób. Dopingowali nie najgorzej, ale mogli pokazać się o niebo lepiej, tym bardziej wobec protestu na stadionie. Dobrze Korona pokazała się w drugiej połowie, kiedy przez moment dopingowała na wyższych obrotach, a do tego odpaliła trochę pirotechniki za jedną ze swoich flag, a petardy hukowe rzuciła na pusty tego dnia dolny sektor gości.
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE:
- Dean Klafurić zwolniony! (267)
- Legia Warszawa 0-2 Spartak Trnava (207)
- PS: Nawałka odmówił Legii (162)
- Nawałka od środy trenerem? (152)
- Klafurić: Możemy pokonać Spartak w rewanżu (145)
- Ukrainiec kandydatem na trenera (133)
- LIVE!: Spartak Trnava - Legia Warszawa (129)
- Spartak Trnava 0-1 Legia Warszawa (117)
- Legia Warszawa 1-3 Zagłębie Lubin (106)
- Klafurić: Przegrana bitwa, ale nie wojna (94)
Zgłoś newsa!
Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam!
Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!