fot. Mishka / Legionisci.com
Uwaga: Wiadomość archiwalna!
Publikacja: Przepięknie jest i tylko tlenu mniej
Aleksandra Grzymkowska, źródło: aleksandragrzymkowska.blogspot.com
Trafił do nas tekst dotyczący niedawnego meczu Legii z Polonią. Autorka w niecodzienny sposób postanowiła przedstawić, jak wrześniowe spotkanie wyglądało oczami kibicki. Jak wydarzenia ze stadionu przy Łazienkowskiej widzi "piękna część trybun"? Przekonajcie się sami. Zapraszamy do lektury.
Odchyliłam się najdalej, jak tylko mogłam. Wyciągnęłam dłonie daleko za siebie, wręcz przesadnie prostując ręce długo zgięte w łokciach. Wróciłam do poprzedniej pozycji, wyprostowałam się i położyłam opuszki palców na jasną klawiaturę notebooka. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Odruchowo skuliłam głowę, jakbym chciała się schować, ale po chwili zorientowałam się, kto zakłócił moje wcześniejsze skupienie.
Wolne popołudnie postanowiłam poświęcić notatkom, artykułom, a także poprawkom, które obiecałam nanieść na pracę dyplomową pisaną przez mojego narzeczonego. Od kilku godzin nie odrywałam wzroku od komputera i książek. Na stole, przy którym siedziałam panował totalny bałagan, jaki mobilizował i nakręcał na więcej.
Wpadł do pokoju gościnnego, gdzie stworzyłam wokół siebie naukowy nieład. Podbiegł do mnie, objął i ucałował w usta ponad wszystko najczulej. Poinformował, że musiał zostać w pracy nieco dłużej. Że absolutnie tego nie planował. Odwrócił się i otworzył szarą szafę, z której wyciągnął ubranie. Przebierając się oznajmił również, iż wszyscy już na niego czekają, więc musi gnać, ile starczy sił. Mówił tak pospiesznie, że z trudem łapał oddech. Nim zdążyłam się zorientować, stanął obok mnie gotowy do wyjścia.
– Moja najpiękniejsza, moja najmądrzejsza – mówił zdyszany. Zareagowałam uśmiechem. – Idę – zakomunikował. – Będziemy czekali na ciebie. Na dziś zapowiadają ponad dwadzieścia tysięcy osób, dlatego musisz być punktualnie. Nie spóźnij się, proszę! Kocham cię! – urwał i opuścił nasze przytulne mieszkanie.
Bezzwłocznie zerwałam się z krzesła i migiem znalazłam pod drzwiami. Złapałam za klamkę i szarpnęłam do siebie, otwierając.
– Ja ciebie też! – odpowiedziałam równie głośno.
– Ale co ty mnie też? – nie zmieniał tonu. Zahamował przed wyjściem z klatki schodowej.
– Ja ciebie też kocham! – powtórzyłam wyznanie i zaczęłam się śmiać. – Mój szalony – wyszeptałam, wracając do wnętrza pokoju, który opuściłam na kilka minut.
Ponownie zniknęłam, zanurzając nos w książkach. Po nieco dłuższym czasie kursorem myszki najpierw kliknęłam opcję "zapisz", a później zamknęłam, na koniec wrzucając go do folderu zatytułowanego: "Praca doktorska". Złapałam za monitor i powolnym ruchem opuściłam. Odstawiłam komputer na bok. Po czym chwyciłam za przeźroczystą teczkę. Wyciągnęłam pierwszą kartkę ze spisem treści. Na górze wielkimi literami, które wyróżniały się nie tylko rozmiarem, ale też zastosowaną kursywą i pogrubieniem, widniał tytuł. Poniżej kilka podpunktów w postaci planu pracy magisterskiej. Zatrzymałam się na jednym z nich. Kolorowym długopisem skreśliłam wybrany tekst, a zaraz przy napisałam: Peregrynacja miłośników drużyny piłkarskiej Legia Warszawa – Kibole z Łazienkowskiej. Spojrzałam na wolne miejsce pod listą. Przykładając mazak, nakreśliłam ponownie:
Według Słownika Języka Polskiego: KIBOL – środowiskowo: kibic, zagorzały zwolennik określonej drużyny sportowej. Od zawsze w gwarze wielkopolskiej fanatyczny kibic nazywany był i jest KIBOLEM.
Ciężko zdobytą definicję mój organizm zapamiętał błyskawicznie, bez potrzeby powtarzania.
Na dziś skończyłam. Zamknęłam pomocne książki poświęcone branży turystycznej. Poukładałam porozrzucane notatki, małe powyrywane z brudnopisu karteczki, na których zapisywałam przypadkowe pomysły. Kiedy kończę naukę, pisanie lub czytanie, wszystko musi wrócić do idealnej harmonii. Tak już w naszym wspólnym życiu jest. Wybudowaliśmy perfekcyjne współbrzmienie – ja z moim Kibolem.
Poderwałam się i pobiegłam do łazienki. Tam wzięłam wręcz błyskawiczny prysznic. Owinięta jeszcze ręcznikiem, związałam długie ciemnobrązowe włosy w tak zwany koński ogon. Sięgnęłam po uprzednio przygotowane dresy i jasną bluzkę.
Ubrałam się. Wyszłam na korytarz, gdzie wisiało duże lustro w stalowych ozdobnych ramach. Spojrzałam przed siebie.
– "Piękna strona trybun" – przeczytałam napis pod nadrukowaną na koszulce dziewczyną widniejącą na czerwono-biało-zielonych barwach.
Biały T-shirt dostałam kilka dni wcześniej. Mój Kibol dołączył do charytatywnej akcji i kupił dla mnie ten drobiazg, pomagając wspólnie z resztą Legionistów spełnić najskrytsze marzenie pewnego dziecka – wstanie z wózka inwalidzkiego.
Przerywając działanie podświadomości, potrząsnęłam energicznie głową. Zapuszkowałam różnorakie myśli, odsuwając gdzieś daleko i nie odrywając wzroku od własnego odbicia, zmrużyłam prawe oko, uśmiechając się szczerze. Podeszłam do wieszaka na okrycia wierzchnie. Chwyciłam za bluzę i zdjęłam nerkę. Zapięłam na biodrach. Owinęłam szyję grubą, wełnianą chustą, a tuż pod brodą zawiązałam trójkolorowy szalik. Wybiegłam z mieszkania.
Przez strach, iż mogę się spóźnić (a dałam słowo, że będę na czas), moja droga do przystanku autobusowego przypominała raczej bardzo szybki marsz. Kiedy zbliżyłam się do skrzyżowania głównych ulic warszawskiej dzielnicy Ochota, równie prędko przemknęłam przez przejście dla pieszych. Będąc na miejscu, spostrzegłam siedzącego na ławce kibica tej samej drużyny co ja. Wymieniliśmy się przyjaznymi wyrazami twarzy, a nasze oczy wyraźnie wskazywały zadowolenie. Podeszłam do tablicy z rozkładem jazdy i porównałam godzinę z tą, którą wskazywał mój zegarek. Byłam za wcześnie. Odruchowo wzruszyłam ramionami, a w następnej kolejności usadowiłam się koło znajomego z Łazienkowskiej. Wnet wzrosło grono osób ubranych w białe koszulki.
Wewnątrz autobusu było podobnie. Najwidoczniej na każdym postoju wchodziło coraz więcej Legionistów. Wyciągnęłam z kieszeni telefon komórkowy i wystukałam na klawiaturze: Nie martw się, proszę. Już jadę. Na pewno dojadę cała i zdrowa. Jestem wśród naszych. A na koniec tej krótkiej wiadomości tekstowej wybrałam ideogram wyrażający uśmiech i moją uzasadnioną satysfakcję z sytuacji, w której się znalazłam.
Pojazd transportu miejskiego zatrzymał się zgodnie z ustalonym czasem. Gdy drzwi otworzyły się, wysiedliśmy i ruszyliśmy w identycznym kierunku. Po zejściu schodami skryłam się na uboczu, by nie przeszkadzać pozostałym, zmierzającym na stadion piłki nożnej, znany oficjalnie jako Stadion Wojska Polskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Rozejrzałam się wkoło, ale nie zidentyfikowałam Kibola. Wkrótce poczułam wibrację. Odebrałam dzwoniącą komórkę.
– Nigdzie nie odchodź. Najlepiej będzie, jak się nie ruszysz. Jest bardzo dużo osób. Już do ciebie idę – usłyszałam przez głośnik aparatu telefonicznego.
Niedługo później stanęliśmy w gigantycznie długim sznurze ludzi. Na szczęście, kumpel Kibola zajął miejsce niedaleko bramek. Przecisnęliśmy się przez tłum wytrwale czekających Legionistów. Było naprawdę ciężko, ale się udało! Na początku były śmiechy, żarty. Czas leciał powoli, choć nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Ale po chwili, sterczenie w jednym miejscu praktycznie bez ruchu zrobiło się nie do zniesienia. Zegary stały się niekwestionowanym dowodem, że jesteśmy pozbawieni swobody od kilkudziesięciu minut. Momentalnie poczułam, że mimo iż stoję na dworze, brakuje mi powietrza. Droga do pokonania przed wejściem na stadion CWKS Legia okazała się wiecznością…
Wtuliłam się w Kibola. Stał zraz za mną, więc nasze ciała chcąc nie chcąc perfekcyjnie do siebie przylegały. Zamykałam i otwierałam oczy. Nie mogłam się zdecydować, jak czuje się najlepiej. Trwały wymiany zdań. Jedni afiszowali się niezadowoleniem, głośno mówiąc o swoich przekonaniach. Wzburzenie narastało w każdym. Inni podobnie jak ja milczeli jak zaklęci, cierpliwie czekając na finał zaistniałej ze strony organizatorów błazenady. Za wszelką cenę starałam się oddychać równomiernie i głęboko, by skrupulatnie wypełniać tlenem płuca. Minął kolejny kwadrans, może trzeci może już czwarty. Straciłam rachubę i przestałam kontrolować.
– Stoimy tutaj jak bydło, idące na ubój, rozumiecie? Przecież chcemy tylko wejść na naszą Legię – usłyszałam. – Naszą Legię! – ktoś powtórzył zachrypniętym głosem.
Zaczęłam nerwowo rozglądać się wokół. Próbowałam zidentyfikować chłopaka, który powiedział dokładnie to samo, co czułam. Nie znalazłam właściciela wypowiedzianych słów. Gdy niespokojnie przewracałam gałkami ocznymi raz w lewo, raz w prawo, spostrzegłam mężczyznę z małym chłopcem na rękach. Kilkuletni synek płakał wtulony w szyję tatusia. Ponowie zacisnęłam powieki. Tym razem zrobiłam to na tyle mocno, że poczułam nieznaczący ból. Przesadnie ścisnęłam Kibola za przedramię, którym przez cały czas mnie podtrzymywał. Po chwili bez pośpiechu zwolniłam uścisk…
– Chłopaki, pomóżcie! Dziewczyna mi mdleje!
Zgromadzeni przed wejściem rozstąpili się błyskawicznie. W dotarciu do bramek pomogli nam kumple Kibola. Trzymał mnie na rękach, a moja głowa spoczywała na jego barku, podskakując, kiedy przyspieszał chód. Człowiek w jaskrawozielonej kamizelce z napisem "Ochrona" przejął od Kibola Legionistkę. Będąc już na zamkniętym terenie, zmieniłam dwa, trzy razy dłonie, które mnie niosły. Przerzucali moje ciało, aż zatrzymałam się pod wysokim ogrodzeniem. Paraliżował mnie strach. W końcu wpuścili Kibola. Obok mnie zjawił się błyskawicznie, odebrał od obcej osoby i przeniósł na trawę. Położył.
– Dajcie, kurwa, lekarza! – wrzasnął przeraźliwie.
Podbiegło dwóch sanitariuszy. Uspokajali, ciągle coś mówiąc. Kibol próbował złapać jedną z trzęsących się rąk, by ułatwić sprawdzenie mi tętna. Z nerwów spowodowanych bezsilnością oraz bestialskim potraktowaniem przez "władzę", która nie pozwalała wpuścić nas Legionistów na nasz stadion, dygotały moje nogi i ręce. Po kilku podejściach udało się skontrolować puls. Kibol nieustannie powtarzał, jak bardzo mnie kocha i w pośpiechu tłumaczył, że zawsze będzie.
– Zabieramy dziewczynę do lekarza. Szybko – chłopiec pracujący w służbie medycznej, ponaglił kolegę po fachu.
W drodze do zaplecza medycznego, nie myśląc zbyt logicznie, zapytałam tylko "dlaczego?". Nie tłumaczyłam, czego dotyczyło moje pytanie. Wszystko było wiadome. Sanitariusz wzruszył ramionami. – Nam ciągle kogoś donoszą – oznajmił. – Non stop ktoś mdleje. Nie wiem, czemu tak robią, proszę pani – urwał. A ja o nic więcej nie pytałam. Nie miałam siły.
U lekarza zaczynałam kojarzyć rozwój całej sytuacji. Stopniowo docierało do mnie, co się stało. Byłam słaba, ale z minuty na minutę kojarzyłam coraz więcej. Ubrany w czerwono-granatowy kombinezon mężczyzna przygotowywał dokumenty, starannie notując coś na białej kartce A4. Zaś młoda dziewczyna, prawdopodobnie pielęgniarka, krzątała się po niedużym pomieszczeniu, robiąc podstawowe badania.
– Powinniśmy wezwać karetkę – powiedział stanowczo.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam ze spuszczoną głową, a ukochany Kibol trzymał moją dłoń, nie puszczając nawet na moment. Nachylał się do mojego ucha i znów szeptał, jak mocno mnie kocha. Kiedy niespodziewanie usłyszałam dochodzące jakby z oddali słowa: "Mam tak samo jak Ty, miasto moje, a w nim najpiękniejszy mój świat, najpiękniejsze dni", spojrzałam prosto w oczy mojego przyszłego męża i nie odrywając wzroku, rzuciłam:
– Panie doktorze, nigdzie nie pojadę. Chcę iść na Żyletę. Muszę.
Przestraszony Kibol upewnił się, czy decyzja oby jest stuprocentowa. Była. Lekarz dokończył formalności. Podpisałam, że nie zgadzam się na przewiezienie do szpitala. Opuściliśmy pokój lekarski. Skierowali nas do innych sektorów, niż chcieliśmy.
– Tutaj będziecie mogli usiąść – wytłumaczyła swoje zachowanie osoba w służbowym stroju.
Bezsprzecznie weszliśmy. Nie zdążyłam usiąść. Spojrzałam w kierunku siedmio i pół tysięcznej trybuny zapełnionej co do joty pozostałymi Kibolami. Właśnie na tamte miejsca dużo wcześniej wykupiliśmy bilety. Podniósł się jednogłośny niebotyczny okrzyk. Chłopaki z Żylety odpalili race, a śpiew unoszący się nad Łazienkowską 3, spotęgowały równoczesne uderzenia o wewnętrzne części dłoni. Na twarzach osób z pozostałych sektorów pojawiły się szerokie uśmiechy, a ja byłam tego świadkiem. Oczy tych siedzących najbliżej północnej trybuny zabłysły od ognia i chcąc złapać jak najwięcej zdumiewającego widoku, zwiększyły ponad miarę objętość.
Raptownie odwróciłam się i zatrzymałam centralnie naprzeciw Kibola.
– Dam radę, chcę tam iść – bezdyskusyjnie znów podałam do wiadomości. – Obiecuję.
Choć ciało w pełni nie zgadzało się ze mną, mój umysł wiedział, że wytrzymam. Wróciliśmy. Stanęliśmy koło schodów, bym mogła swobodnie oprzeć się o barierkę, a drugą dłonią trzymać ramię Kibola, który stał dwa stopnie niżej. Nie śpiewałam, nie miałam w sobie tyle energii, by bacznie kibicować razem z resztą. Mimo niemocy, jaka mną zawładnęła, starałam się uważnie klaskać, by dogonić pozostałych i unosić wysoko ręce. Chwilę od naszego pojawienia się na Żylecie dostrzegło nas kilku znajomych. Podeszli i przywitali się. Część podała dłoń. Było też paru, którzy objęli mnie serdecznie, delikatnie poklepując po plecach.
Po kilkunastosekundowej przerwie wróciliśmy do prężnego dopingu. Ni stąd ni zowąd poczułam nader nieprzyjemne drapanie w gardle. W okamgnieniu niesforne uczucie stało się nieprzeciętnie męczące.
– Gaz pieprzowy! Rzucili w nas gazem! Idioci, tutaj są kobiety i dzieci! – ryknął dobrze zbudowany chłopak, który wbiegł na trybunę z twarzą prawie całkowicie zasłoniętą czerwono-biało-zielonym szalikiem.
Podczas trwania kolejnego zamieszania, zorientowałam się, że Kibol zniknął. Po pierwszej próbie zlokalizowania mojego jedynego, ktoś złapał mnie zimną dłonią za przedramię. Najwidoczniej spostrzegł, iż przez następny rozgardiasz poczułam się gorzej.
– Zróbcie, kurwa, miejsce! Dziewczyna musi usiąść! – wrzasnął, a ja instynktownie zrobiłam niewinne spojrzenie.
Siedzący kibice w białych koszulkach poderwali się i robiąc kilka kroków do tyłu, zwolnili krzesełka. Miałam nawet wybór siedzenia. Zaśmiałam się w myślach.
– Mogę? – spytała niepewnie.
– Jasne, siadaj! –opowiedzieli głośno bez jakiegokolwiek sprzeciwu.
Gdzie ukrywa się prawda? Albo inaczej. Kto ukrywa prawdę i nie pozwala, by inni ją odkryli, czy naocznie bądź namacalnie skosztowali? Czy nie urodziliśmy się w świecie nad wyraz mądrym, dążącym do osiągnięcia najwyższego? Czy nie wpajamy najmłodszym, że liczy się wyłącznie wiarygodność? Ale jeśli nie zobaczyliśmy na własne oczy, jeśli nie dotknęliśmy własną dłonią, czy mamy prawo rozpowszechniać rzekomą prawdę? A może współcześnie słowo „prawda” nabrało niejasnego wręcz dwuznacznego charakteru?
Patrząc na wiele sytuacji ewidentnie dosięga nas niesprawiedliwość. Źli są złymi, a dobrzy są dobrymi. Nie ma szans na inną krytykę. A jeśli dochodzi do tego słowo iluzorycznego wszechwiedzącego i wszechobecnego, na jakby wyraźną komendę „huraaa” kiwamy głową, pokazując aprobatę lub kręcimy w jedną i drugą stronę, wyrażając w ten sposób poruszenie na wieść o ponoć "chuligańskim zachowaniu".
Ktoś nie za bardzo mądry, najprawdopodobniej ten iluzorycznie wszechwiedzący i wszechobecny powiedział, że ogarnia go strach na myśl w jak zaskakująco szybki i zawsze skuteczny sposób przebiega organizacja kibiców (w jego mniemaniu – pseudokibiców), jak sprytnie i efektownie potrafią się jednoczyć. Skądinąd ktoś zupełnie inny, ktoś rozumny, inteligentny pokazując na zdjęcia (nie)grzecznej Żylety, zapytał: – Kto w razie ataku zbrojnego pójdzie walczyć za nasz kraj? Oczywiście, że KIBOLE! – I odpowiedział automatycznie.
Usłyszeliśmy ostatni gwizdek. Głośno podziękowaliśmy swojej drużynie za grę. Piłkarze podobnie jak my melodyjnie wyrazili wdzięczność za obecność na meczu, stojąc przed trybuną północną. Opuściliśmy sektor i wraz z siedmio i pół tysięczną ekipą podążyliśmy w kierunku swoich domów. Droga, jaką przebyliśmy spod stadionu do przystanku autobusowego zajęła nieco więcej minut niż zawsze. Zmuszeni byliśmy pokonać przeszkody w postaci policyjnych radiowozów, które stały jeden przy drugim, tworząc pod wiaduktem osobisty parking.
Do środka transportu miejskiego jadącego na Ochotę, weszło dużo kibiców, przez co zamienił się w niczym śpiewający autobus. Doping trwał. Po wyjściu z pojazdu zorientowaliśmy się, że towarzyszyła nam policja. Pół żartem, pół serio zapytałam się Kibola o eskortę policyjną, finalnie rzucając z przekąsem: – Ogłosili stan wojenny?
Dotarliśmy do mieszkania. Kibol nie pytając o pomoc, zaczął mnie rozbierać. Wskazał na krzesełko tuż przy drzwiach, a kiedy usiadłam, rozwiązał sznurówki w niedużych szarych szmaciakach. Tkwiąc jeszcze w bezsilności, poddałam się jemu całkowicie. Jedynie zaprotestowałam, nie pozwalając na zdjęcie białej koszulki. W tej chwili nie chciałam się z nią rozstawać. Położył mnie i nakrył kołdrą. Pokręcił się po mieszkaniu i ponownie pojawił w sypialni, kładąc się obok.
– Jesteś zmęczona? – zapytał.
Mimowolnie i stosunkowo spokojnie pokiwałam głową. Kiedy zamknęłam oczy, do snu ukołysało głaskanie Kibola po moich włosach i słowa piosenki zespołu Lady Pank, którą włączył przed powrotem do łóżka.
"Przepięknie jest i tylko tlenu mniej…"
Z pozdrowieniami dla polskich Kiboli
aleksandragrzymkowska.blogspot.com
ANEKSY
1. "A prowadziły nas nadzieja, wiara, złość. Bo tam na dole zła na prawdę było dość. I warto było iść, do góry wciąż się piąć. By z sobą wreszcie być, by przestać karki giąć. I w czas wędrówki tej był każdy z nas jak brat, choć nie obyło się bez wiarołomnych zdrad. Lecz nie ustawał nikt, nawet w godzinie złej zaciskał pięści i ze śmiechem wołał „Hej”.
Przepięknie jest i tylko tlenu mniej…"
(Fragment piosenki zespołu Lady Pank)
2. "Do niektórych nie dociera fakt, że Żyleta to nasz drugi dom i każdy kto do tego domu wchodzi z pretensjami, gazem łzawiącym oraz tarczami nie zostanie dobrze powitany. Dlatego choć nie popieramy wandalizmu samego w sobie, tak w tym wypadku zachowanie fanatyków z Żylety uznajemy za w pełni zasadne i pragniemy jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy stanęli w obronie trybuny i pozostałych ludzi na Żylecie. Trzymajcie się Bracia, bądźcie dzielni i pamiętajcie... do niczego się nie przyznawać!”
Źródło: Fragment "NS: Dziękujemy całej kibolskiej braci" Niedz., 23 września 2012 r.
3. "Kibol – film dokumentalny" Tadeusza Śmiarowskiego
4. "Wspólnie z Wołomińskimi Fanatykami, korzystając z opracowanego przez nich niepowtarzalnego i kozackie go wzoru, po raz pierwszy bodaj przedstawiamy wszystkim legijnym damom gadżet, który przeznaczony jest wyłącznie dla Was."
"Całkowity dochód z tej akcji zostanie przekazany na konto Ewy Dąbrowskiej, dziewczynki, dla której Wołomińscy Fanatycy, przy współudziale kibiców Legii, zbierają pieniądze na konieczną operację."
Koszulki z nadrukiem: "Piękna strona trybun"
Źródło: "Nowa kolekcja. T-shirty wyłącznie dla Pań!", dn. 04-08-2012
5. Polski plakat propagandowy przedstawia zaatakowanego przez bestialskie zwierzę m.in. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Naczelny Wódz walczy z niedźwiedziem, który symbolizuje Rosję bolszewicką.
Źródło: ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie
6. "Kibice nie wytrzymywali, denerwowali się, ponieważ musieli stać w miejscu po kilka minut by potem ruszyć się o pół metra w przód. Zauważyłem małego chłopca z ojcem, który niemal został zmiażdżony przez tłum. Dopiero w momencie odśpiewania 'Snu o Warszawie', ochroniarze zaczęli śpieszyć się, czego coraz śmielej domagał się tłum."
"To jest demokratyczne państwo, tak się traktuje obywateli w dzisiejszych czasach? Za odpalenie rac? Skutkiem takiego zachowania ochrony była reakcja kilkuset kibiców. Wybiegli oni do ochroniarzy, zaczęli ich wypychać poza sektor. Zachowanie całkowicie normalne, ewidentna obrona konieczna. Mieli stać i czekać aż się wszyscy udusimy?"
Źródło: http://zlazienkowskiej.blogspot.com/2012/09/okiem-z-pola-bitwy.html?spref=fb
"Okiem z pola bitwy", Warsawghoster – Kibic Legii, 24 września 2012
7. "Świetna dziewczyna, młoda, ładna, inteligentna" - relacjonuje nam Jan Pospieszalski. Jak dodaje, w czasie wielomiesięcznego aresztu Staruchowicza, utrudniano jej widzenia z narzeczonym, żądając m. in. pierścionka i... faktury zakupu pierścionka."
Źródło: http://salski.nowyekran.pl/post/75062,policyjni-bandyci-zatrzymali-o-6-rano-narzeczona-staruchowicza-bo-na-meczu-siedziala-na-innym-krzeselku-niz-powinna
"Policyjni bandyci zatrzymali o 6 rano narzeczoną Staruchowicza — bo na meczu siedziała na innym krzesełku niż powinna", POLITYKA 25.09.2012
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE:
- Dean Klafurić zwolniony! (267)
- Legia Warszawa 0-2 Spartak Trnava (207)
- PS: Nawałka odmówił Legii (162)
- Nawałka od środy trenerem? (152)
- Klafurić: Możemy pokonać Spartak w rewanżu (145)
- Ukrainiec kandydatem na trenera (133)
- LIVE!: Spartak Trnava - Legia Warszawa (129)
- Spartak Trnava 0-1 Legia Warszawa (117)
- Legia Warszawa 1-3 Zagłębie Lubin (106)
- Klafurić: Przegrana bitwa, ale nie wojna (94)
Zgłoś newsa!
Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam!
Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!