Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Kątem oka
Kątem oka
Piątek, 4 stycznia 2013 r. godz. 10:59

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Kątem oka - rok z głowy cz. II

Qbas

Po Euro tematem przewodnim była heca związana z upadkiem tworu grającego obecnie przy Konwiktorskiej i przenosinach zespołu do Katowic. Do tego jak zwykle pojawiły się transferowe spekulacje i niewiele brakowało, a do naszego klubu trafiłby Dawid Nowak. Na szczęście "gwiazda" Bełchatowa doznała 138 kontuzji w karierze i temat upadł. W każdym razie jakoś dało się dotrwać do pierwszych meczów Legii w europejskich pucharach, które były wstępem do miłych wydarzeń w lidze.

Lipiec. Początki wcale nie były łatwe. Na Łotwie bowiem Legia zremisowała tylko 2-2 z Metalurgsem Lipawa. W "KO" debiut "wojskowych" w nowym sezonie skomentowaliśmy krótko: "Metalurg Wołgograd, czy tam inny wynalazek, mający w składzie rybaków i drwali nie pozwolił się ograć. Ba, strzelił nam dwa gole. Niby nie grzech, ale jednak wstyd".

Naszej uwadze nie uszły też wieści dochodzące z Muranowa: "Tymczasem wydawało się, że kończy się profesjonalna piłka na Konwiktorskiej, bowiem Józek Wojciechowski ("JW dzięki!") postanowił zamienić w czyn słowa piosenki młodych legionistów i pogrzebać klubik z Muranowa na dobre i na złe. W naszych szeregach zapanowała euforia, ale wygląda na to, że przedwczesna, bo KSP ma jednak pozostać w Warszawie. Czekamy z niecierpliwością na "decyzję" fanów w czarnych majtolach, którzy podobno zamierzają nie akceptować nowego właściciela. "Nieliczni, ale fanatyczni" mają wyrzuty sumienia po łyknięciu z mlaśnięciem licencji Groclinu". Dziś już wiemy, że "Czarni kulturalni" dostali miejsca w zarządzie i bez mrugnięcia poparli nowego właściciela. Jak na charakterną ekipę przystało.

Po raz pierwszy pojawiły się też informacje o rzekomym zainteresowaniu naszego klubu piłkarzem Wladimerem Dwaliszwilim, co skomentowaliśmy następująco: "Legii podobno nie stać na wydatek rzędu 100 tys. euro za Gruzina Dwaliszwiliego. Tymczasem z dobrego źródła wiemy, że nie warto płacić za niego ani grosza. Nie dość, że typ jest upasiony, to jeszcze patentowany leń. Może więc to nie o pieniądze chodzi, tylko ktoś rozsądny stwierdził, że to nie ma sensu? Czekamy niecierpliwie na NAPASTNIKA, a nie TUCZNIKA". Dobrze byłoby mieć to na uwadze w związku z powrotem na tapetę tematu tego transferu.

Sierpień. Najpierw Legia odprawiła z kwitkiem kolejnego rywala w eliminacjach do eliminacji Ligi Europy. Wprawdzie w pierwszym meczu z SV Ried nasi milusińscy zagrali tragicznie (m. in. koszmarny i nie ostatni błąd Żewłakowa przy bramce dla Austriaków), ale w rewanżu było znacznie lepiej, choć też nie tak znowu dobrze, co relacjonowaliśmy następująco: "Legia prowadziła już 3-0 i wydawało się, że co najwyżej może jeszcze dobić rywala. Wtedy nieprzeciętną głupotą postanowił błysnąć Ivica Vrdoljak i po drugiej żółtej kartce zobaczył czerwoną. W tym momencie bardziej krewcy kibice (a raczej kibicki) miały ochotę wykastrować naszego Chorwata. Gdy do tego niedługo później straciliśmy gola i rozpoczął się horror pod naszą bramką, nawet ci spokojniejsi bywalcy trybun wspominali coś o wyrwaniu resztki włosów z głowy Ivicy. Na szczęście skończyło się dobrze, mimo że w 87. minucie austriacki obrońca z tylko sobie znanych powodów nie trafił do siatki z odległości 4 metrów".

Parę dni później na stadionie Legii odbył się mecz o Superpuchar, o którym pisaliśmy tak: "Wprawdzie wciąż nie wiadomo kto wybrał drużyny na to spotkanie, ale skoro już to zrobił, to nie do pomyślenia jest, że nakazał grać na boisku jednej z nich. I nic tu nie zmienia, że formalnie to Śląsk był gospodarzem przy Łazienkowskiej. To raczej żenująca próba ratowania... w zasadzie nie wiadomo czego. Oczywiście nie można było (nie dało się!) tego spotkania rozegrać na Stadionie Narodowym, bo wiadomo nie od dziś, że to bardzo niebezpieczny obiekt. Grupy kibicowskie Śląska postanowiły więc zbojkotować to spotkanie, a w geście solidarności legioniści zrobili to samo. W efekcie wzajemne zmagania (polecam Wam to określenie, polscy sportowcy nie występują, nie rywalizują, oni się ZMAGAJĄ, najczęściej z sobą) mistrza kraju i zdobywcy pucharu obejrzało ok. 5 tys. ludzi. Sam mecz nie został nigdzie rozreklamowany, nie było nawet żadnych prób ze strony organizatora, by zainteresować nim choćby warszawiaków. Obejrzeliśmy więc nędzne widowisko w wyjątkowo nędznej scenerii, na które nie chciało się pofatygować nawet władzom Ekstraklasy, że o jaśnie oświeconym panu prezesie PZPN nie wspomnę. Dwie godziny później rozpoczął się mecz o Superpuchar Niemiec. Kto widział, ten wie, że różnica była dokładnie taka, jak między reprezentacjami piłkarskimi obu krajów". Legia po słabiutkim spotkaniu niestety przegrała ze Śląskiem po rzutach karnych i przyszło nam się cieszyć ze... srebrnych medali.

Na szczęście znacznie lepiej zaczęła się dla nas liga i po hattricku Ljuboji rozgromiliśmy 4-0 Koronę Kielce, a niedługo potem bardzo pewnie ograliśmy GKS Bełchatów. Niestety, w decydujących bojach o fazę grupową Ligi Europy było już znacznie gorzej i w dwumeczu okazaliśmy się gorsi od Rosenborga Trondheim.

W międzyczasie zaczęły się dziać dziwne rzeczy związane z organizacją meczów przy Łazienkowskiej. Wszystkie spotkania, nie tylko ligowe, ale nawet sparing z Borussią Dortmund, zostały potraktowane jako mecze podwyższonego ryzyka, a milicjanci z pasją punktowali wszelkie przypadki tzw. naruszeń porządku i bezpieczeństwa publicznego, o czym pisaliśmy tak: "Władze samorządowe, a w szczególności wojewodowie (czyli faktycznie przedstawiciele rządu w województwie) prowadzą akcję pt. "Prężymy muskuły". Koszty nie są ważne, ważny jest efekt, czyli bezpieczeństwo. Chodzi przecież tylko o to, byś się drogi kibicu nie dusił pod sektorówką. Społeczeństwo ma widzieć (a najlepiej jeszcze doceniać) wysiłek, jaki wkłada milicja w zwalczanie stadionowych łobuzów. W Warszawie dzielni milicjanci w pocie czoła spisują więc osoby chodzące przed stadionem w szalikach (jakże pięknie rośnie krzywa statystyczna podjętych interwencji!), wlepiają mandaty przechodzącym przez ścieżkę rowerową koło "Źródełka" (sami na tej ścieżce stoją...) i przez cały mecz nagrywają kibiców, a także robią im zdjęcia". Wojewoda już przebierał nogami, by móc się wykazać.

Wrzesień. Miesiąc zaczął się od dramatycznego spotkania przeciwko Podbeskidziu Bielsko – Biała, o czym mogliście przeczytać w "KO": "Legia grała bardzo dobrze, i choć przez długi czas przegrywała, to wreszcie w końcówce dopięła swego i strzeliła trzy gole. Warto jeszcze raz odnotować – 30 strzałów na bramkę i 75% czasu w posiadaniu piłki. Rekord Legii, a może i całej Dupoklasy". Kiepsko miały się za to sprawy na trybunach, bo "Żyleta" postanowiła nie dopingować piłkarzy, protestując przeciwko pomysłom zamknięcia trybuny (legendarna już "drożność ciągów ewakuacyjnych") oraz traktowaniu kibiców przez wojewodę i podległe mu służby. Okazało się, że miało to być tylko preludium do grubszego protestu, który zaczął się po meczu z drużyną mającą obecnie siedzibę przy Konwiktorskiej. Na spotkaniu działy się niebywałe rzeczy, o czym pisaliśmy tak: "Najpierw doszło do skandalu przy bramkach na "Żyletę", gdzie parę tysięcy ludzi przeszło prawdziwą gehennę na wejściu. Potem oglądaliśmy "racowisko", słuchaliśmy komunikatów ze szczekaczek i patrzyliśmy, jak bardziej krewcy fani wypychają ochroniarzy z sektora i dochodzi do przepychanek. Następnie było gazowanie, mini bitwa na promenadzie stadionu, dewastacja toalet i punktów gastronomicznych. Wreszcie paru "mędrców" rozpaliło z barw rywala ogromne ognisko na środku "Żylety" i wyglądało to naprawdę strasznie. A na deser mieliśmy łapanki i zatrzymania... rodziców dzieciaków z sektora rodzinnego. Cyrk? Chyba nie, bo nikomu nie było do śmiechu...". A po wszystkim wojewoda zamknął część trybuny północnej.

Wojewoda był też "bohaterem" w kilku innych przypadkach. A to całkowicie powoływał się na ironiczną sondę przeprowadzoną na LL! dotyczącą słynnego podduszenia się kibiców dymem z pirotechniki pod sektorówką na meczu z SV Ried, a to nie dostrzegał alkoholu podawanego i spożywanego niezgodnie z ustawą pod jego bokiem na trybunie VIP, a to nakazał zdemontowanie gniazda na "Żylecie", bo ludzie się na nim uwieszają i mogą spaść. Prawdziwy mistrz.

Piłkarze zaś zanotowali aż trzy remisy z rzędu, ale wciąż pozostawali niepokonani i grali naprawdę przyzwoicie, a brylowali zwłaszcza Marek Saganowski i Daniel Łukasik. Swoje pięć groszy nieustannie dorzucał też Danijel Ljuboja, który na dobre zadomowił się w czołówce ligowych snajperów. Natomiast Miro Radović snuł rozważania dotyczące związania się z Legią do końca kariery, które skomentowaliśmy w "KO" następująco: "Nasz "Bratko" najwyraźniej za dużo myśli, a jak myśli, to zaczyna gadać od rzeczy. Dopiero co żałował, że nie odszedł do Turcji... Poza tym wcale nierealny nie jest scenariusz, na podstawie którego zimą Maciunio Skorża skusi naszego dzielnego Miroslava na przeprowadzkę do Arabii Saudyjskiej. Chociaż "Rado" już kiedyś był na Półwyspie Arabskim i nieszczególnie mu się podobało. No, ale któremu Europejczykowi podoba się na przełomie czerwca i lipca w Dubaju?". Wrzesień skończył się jednak bardzo smutną informacją – z powodów negatywnych wyników badań serca "Sagan" musiał odpocząć od uprawiania sportu. Na szczęście tylko na kilkanaście tygodni.

Październik. Na bojkotowanym przez "Żyletę" meczu z Wisłą pojawił się całkiem zgrabny doping. Okazało się więc, że nawet "pikników" mamy najlepszych w Polsce. Legia wreszcie wygrała ze słabiutkimi krakowianami, a dwie bramki zdobył Jakub Kosecki, który od razu dostał powołanie do kadry.

I właśnie spotkanie reprezentacji z Anglią było hitem miesiąca. A właściwie okoliczności, w jakich do niego nie doszło, bo spadł deszcz i murawa zamieniła się w bajoro. Bohaterami wieczoru zostały dwa pajace, które postanowiły potaplać się w błotku. Pisaliśmy o tym tak: "Najbardziej zachwycający był jednak moment, w którym Darek Szpakowski dostrzegł dwóch łobuzów (nie bójmy się mocnych określeń), którzy najpierw prezentowali transparenty z wulgarnymi hasłami, a potem wbiegli na murawę i ganiali się z ochroną. Otóż najwybitniejszy komentator w naszej Galaktyce określił rzeczonych panów mianem "wesołków". No rzeczywiście, publika miała ubaw, gdy patrzyła jak ów duet biega po pełnej wody murawie, a potem się tapla w kałużach. Sam o mało nie pękłem ze śmiechu, to było takie ZABAWNE. Ciekawe jednak czy równie śmiesznie byłoby, gdyby któryś z ochroniarzy złamał nogę w czasie gonitwy za "wesołkami"? Warto też pamiętać, że gdyby takie "wesołki" wbiegły na boisku w trakcie meczu ligowego, to nazywano by ich bandytami i prawdopodobnie zostaliby rozstrzelani. Tymczasem w obronie "wesołków" stanęło pół Polski, na czele z politykami. Wszyscy apelowali do sądu, by ich surowo nie karał. No i dostali jakieś cudaczne wyroki. To nawet dobrze, że sąd zachował zdrowy rozsądek. Oby nigdy go nie brakowało. Nikomu".

Tymczasem piłkarze Legii znów zaczęli wygrywać, a pierwsze skrzypce grał "Ljubo", który w trzech meczach zdobył 5 bramek (i przestrzelił rzut karny). Największe emocje były w spotkaniu przeciwko Piastowi Gliwice, gdzie "wojskowi" przegrywali już 0-2, by w końcu wygrać 3-2.

Listopad. Na dobry początek Legia dość spokojnie ograła na wyjeździe Lechię Gdańsk i wygodniej rozsiadła się w naszym ulubionym fotelu lidera. Potem, jak to u nas często bywa, musiało przyjść takie spotkanie, jak z Jagiellonią, którym swą "karierę" przy Łazienkowskiej zakończył Marko Suler. Choć trzeba przyznać, że równie koncertowo przy obu bramkach zawalił Inaki Astiz, a i Dusan Kuciak też się nie popisał przy trafieniu Frankowskiego.

Nie dał o sobie zapomnieć też wojewoda, którego błyśnięcie opisaliśmy tak: "Hitem dnia, a zarazem tygodnia była jednak decyzja wojewody o otwarciu całej "Żylety" na mecz z Jagiellonią. Motywowana była ona m.in. tym, że podczas meczu w Gdańsku nie było incydentów z udziałem kibiców Legii, którzy przecież nie wzięli udziału w tym spotkaniu. Jakby to podsumować najdelikatniej... BUAHAHAHAHAHAHA! No kabaret, po prostu kabaret".

O ile wyskok wojewody był li tylko hitem dnia, to hitem miesiąca były wydarzenia przy Bułgarskiej z 18 listopada. Przede wszystkim legioniści piłkarsko zgwałcili gospodarzy, rozbijając ich 3-1 (3-0 do przerwy) i było to pierwsze zwycięstwo "wojskowych" nad Lechem od 8 lat, gdy gola na wagę trzech punktów w Poznaniu zdobył legendarny Piotrek Włodarczyk. Ponadto bardzo ciekawie było na trybunach. Lokalsi mocno się spięli i przy stanie 0-2 wyskoczyli z oprawą, na której pokazali, że ich gust pozostawia dużo do życzenia. To nawet smutne, że takie "laski" tam są i tańczą dla nich.

A na koniec miesiąca przypomniał o sobie Marek Jóźwiak, który po meczu z Widzewem stwierdził, że gdyby Żyro grał lepiej, to zimą na pewno trafiłby do Bundesligi. W "KO" skomentowaliśmy to tak: "Jest więc wielce prawdopodobne, że gdyby lepiej grał również Dickson Choto, to wkrótce oglądalibyśmy go na boiskach Primera Division, a jakby trochę lepszy był Tomek Kiełbowicz, to "Brawo Kiełba!" dobiegałoby do nas z angielskich stadionów (...) Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy, skoro sam Żyro był bardzo zadowolony ze swojego występu przeciwko RTS i dziwił się, że trener go zdjął w przerwie".

Grudzień. Na dobry początek miesiąca Legia zmiotła Ruch 3-0, ale potem pechowo przegrała we Wrocławiu i rundę jesienną zakończyła z naprawdę ładnym bilansem 10-3-2. Trochę niepokoją dwie porażki w ostatnich dwóch miesiącach, ale gdybyśmy wiosną przegrywali tylko raz w miesiącu, a pozostałe mecze wygrywali, to i tak będziemy mistrzami. Śląsk po przypadkowej wygranej cieszył się jakby wygrał Ligę Mistrzów, a w "KO" o spotkaniu pisaliśmy tak: "Ta porażka oczywiście boli, bo przegrać z Tadeuszem Sochą, Piotrem Ćwielongiem czy Mariuszem Pawelcem to jak w teście na inteligencję zdobyć mniej punktów niż Kamil Grosicki. Niby nie grzech, ale jednak wstyd. Na pomeczowej konferencji błysnął Stanislav "Bej" Levy, który oświadczył, że 7 punktów straty to nie 10 punktów straty. Brawo. A 40% to nie 15%". Zdrówko panie trenerze!

A na koniec miesiąca i roku dostaliśmy piękny prezent – Marek Saganowski będzie mógł grać w piłkę!

Wszystkiego najLLepszego Mordeczki! Do siego roku!

Zdjęcie półrocza



Qbas

Kątem oka - rok z głowy cz. I


przeczytaj więcej o: , ,


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!