Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Kątem oka
Kątem oka
Wtorek, 17 września 2013 r. godz. 11:11

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Kątem oka - 37. tydzień z głowy

Qbas, źródło: Legioniści.com

Maciej Skorża po porażkach zwykł mawiać, że liga będzie ciekawsza. Ostatnio jego słowa są wyjątkowo na czasie. Przede wszystkim, do Polski zaczęli wracać najwięksi bohaterowie kącika „Ulubieńcy lat minionych”, podobno po setkach listów od czytelników rubryki. Powrót takich asów, jak Błażej Augustyn, czy Maciej Iwański, zmobilizował innych uczestników ligowych zmagań, dzięki czemu w 7. kolejce byliśmy świadkami gradu bramek.

Aż 8 padło w Kielcach, gdzie Legia jechała z miejscowymi jak z furą gnoju do chwili, gdy kwadrans przed końcem defensywa uznała mecz za zakończony.

Poniedziałek. Skoro o powrotach już mowa, to do I składu Legii przywrócony został Marijan Antolović. Dużo się na Chorwata psioczy, a bo nie gra, a inkasuje 80 tys. miesięcznie, a bo wreszcie nie chce zgodzić się na rozwiązanie kontraktu na warunkach proponowanych przez klub. No, ale jeśli prawdą jest, że Legia nie chce wypłacić należnego mu z tytułu umowy wynagrodzenia, no to co się dziwić „Makiemu”? Te pieniądze mu się po prostu należą, skoro Legia zgodziła się na taką umowę, to niech płaci. Jasne, jest to niekorzystne dla klubu i wolałbym, by te pieniądze nie były marnowane, ale z zobowiązań należy się wywiązywać. Trudno. Antoloviciowi trafił się kontrakt życia, to z niego korzysta. A że nie ma szczególnych ambicji sportowych? A w sumie, którzy piłkarze je naprawdę mają? Ci co zamiast grać o Ligę Mistrzów, jadą zarabiać do 2. Bundesligi, czy do Rosji? Wszyscy chcą dobrze zarabiać z gry w piłkę, to bez wątpienia. A sukcesy sportowe są u wielu dopiero na drugim miejscu.

Wtorek. Historyczny moment w polskiej reprezentacji. Biało–czerwoni ograli bowiem na wyjeździe San Marino i to bez udziału „Bobka” Lewandowskiego, który po meczu z Czarnogórą najwyraźniej uznał, że zrobił swoje i poszedł „w kontuzję”. Oczywiście nie wykluczyła go ona z gry w Bundeslidze, ale wiadomo, że „Bobek” by nie symulował. Co to to nie! Każdy, ale nie „Bobek”, pogromca sanmaryńczyków! A skoro o „Bobku” mowa, to błysnął Wojtek Szczęsny, który stwierdził, że większość ludzi gwiżdżących na „Bobka” podczas ostatniego meczu Polska – Dania, gdyby tylko mogła, rzuciłaby się na „Bobka” po autografy i zdjęcia. Nawet jeśli, to co to zmienia? Jak idol tłuszczy gra słabo któryś mecz z rzędu, to tłuszcza ma prawo się wściec i idola wygwizdać, co nie znaczy jeszcze, że przestał być dla niej idolem. Natomiast spotkanie z San Marino było meczem o wszystko. Polacy unieśli ciężar, poradzili sobie z presją, zagrali „na swoim poziomie”, co, zdaniem Waldka Kinga, było warunkiem koniecznym do pozostania w grze o mundial i wysoko wygrali „dobrze poukładaną” ekipą urzędników, piekarzy i kelnerów. 5-1. Wynik mówi sam za siebie. Teraz wystarczy tylko ograć na wyjeździe Ukraińców i Anglików i... witaj Brazylio! Swoją drogą teraz sanmaryńczycy strzelili nam jednego gola, ale były też czasy, gdy to Polacy strzelali im tylko jedną bramkę. I to „ręką boga”!



Środa. Wtorkowa wiktoria nie przeszła bez echa w światowej prasie. Jak donosił Zdzisław Kręcina na facebooku: La Gazzetta dello Sport: „Po wczorajszym sukcesie w polskiej szatni wspaniała atmosfera. Chłopcy skandowali chórem „This is Sparta” a jeden ze strzelców na pamiątkę wykonał sobie taki oto tatuaż.

Wieczorem zaś pojawiła się informacja, że nie będzie czarteru dla kibiców dla Rzymu. Więc ja radzę – bierzcie przecenione bilety do Melbourne!

Czwartek. Przypomniał o sobie wojewoda Jacek Kozłowski, który jest bez wątpienia naszym ulubionym wojewodą, a zarazem jedynym, którego znamy. Ostatnio, w przeciwieństwie do swych kolegów po fachu z innych województw, był jakiś nieaktywny, zgaszony, zamyślony, jakby na uboczu. Niczego nie zamykał, niczym nie groził. Ale czuwał. Kontrolował. Był. I jak już walnął, to z grubej rury. A mianowicie podjął działania zaczepne, w ramach niedawno rozpoczętej II Wojny Kibolskiej. Pan wojewoda grozi, że za race odpalone na meczu ze Steauą będzie zamykał. Nie wiadomo jeszcze co, czy „Żyletę”, która przecież była wówczas pusta, czy trybunę Brychczego, na której odpalono pirotechnikę. Wojewoda wymóżdżył więc salomonowo, że można by zamknąć cały stadion, zwłaszcza, że Legia ma prezesa kibola. I to do końca rundy jesiennej. Kozłowski ma bowiem kwity od milicji … yyy… tzn. policji (minęły 23 lata od zmiany, a ja wciąż nie mogę przywyknąć…) i od sikawkowych, które świadczą o zaniedbaniach organizatora spotkań. A te zaniedbania MOGĄ prowadzić do sytuacji, które MOGĄ spowodować niebezpieczeństwo. Na wszelki wypadek więc zamknijmy stadion. W zamian mamy przecież otwarty tunel na Wisłostradzie i lotnisko w Modlinie.

Piątek. Wisła ograła 3-0 Piasta i na dzień awansowała na pozycję lidera. Oczywiście to tylko początek sezonu, ale już teraz opinie „ekspertów”, a najczęściej pismaków, którzy wieścili spadek krakowian z Dupoklasy, mają mocno komiczny wymiar. Pewnie, że nie stać ich na wzięcie udziału w zmaganiach o tytuł, ale skoro taki Piast potrafił awansować ostatnio do pucharów, to czemu nie miałby zrobić tego Wisła? Owszem, mają trenera, który mija się z rozumem i to z daleka, ale w czym on jest gorszy np. od takiego Rumaka? Nie oszukujmy się, dupoklasę tworzą mniej lub bardziej dupowate zespoły. Wisła ma doświadczonego szkoleniowca z silnym wsparciem właściciela, kilka zakurzonych gwiazd (i jedną gwiazdeczkę), a także paru topornych, ale solidnych kopaczy. Na pierwszą połówkę (choć Franio nigdy na pierwszej nie zwykł kończyć!) tabeli z pewnością wystarczy. Swoją drogą, był taki krótki okres, gdy Smudę w Warszawie kochaliśmy. A wszystko zaczęło się od tego meczu.

Weekend. W końcu Lech zagrał przed Legią, bo do tej pory poznaniacy co kolejkę wychodzili ze spętanymi nogami, gdyż znali wyniki mistrza Polski. Jak „wojskowi” wygrywali, to pojawiała się presja, że trzeba też wygrać, a jak nasi piłkarze tracili punkty, to dzielnych lechitów paraliżowała stawka meczu i możliwość dogonienia legionistów. W sobotę było inaczej, ale mimo tego Lech swe spotkanie przegrał, a Legia rozjechała na wyjeździe Koronę. 3-5 to wynik niecodzienny i z pewnością cieszy, ale łatwość z jaką nasi stracili bramki po prostu przeraża. Przełamał się w końcu „Gruzin”, na którego konsekwentnie stawiał ostatnio Jan Urban (choć wydawało się, że wystawia go za karę), i sieknął hattricka. Może dzięki temu przestanie strzelać z ucha? A Korona ma duży problem. To co grali ich obrońcy to był KRYMINAŁ, że o wyprowadzaniu piłki nie wspomnę, bo brakuje słów, by opisać tę miernotę.
W niedzielę zaś Jagiellonia zgwałciła Ruch, w którym piłkarze najwyraźniej przestali już zupełnie lubić trenera. 6-0. Piotr Stokowiec ostatni raz wygrał tak wysoko w 1979.

Maciej Iwański to jedna z gwiazd kącika „Ulubieńcy lat minionych”. Minęło już parę dobrych lat, a ludzie wciąż pamiętają jego słynny brzuchol (stąd wymyślona przez Weszło ksywa „Pączek”), innowacyjny pressing, obraźliwe gesty w stronę kibiców, czy słynną wypowiedź o podopiecznym Jana Urbana. „Pączuś” słynął także z tego, że lubił porządzić nie tylko na boisku (tam trzeba było się mocno wysilić), ale i w szatni i w klubowych gabinetach oraz z tego, że jak nie lubił trenera, to walił rzuty rożne na „pierwszego” (zupełnie, jak najczęściej Furman, przypadek?), a jak lubił to łapał asysty. Gdy tydzień temu do ligi wrócił Błażej Augustyn wydawało się, że dla czytelników „ULM” będzie to gratka rundy, ale powrót „Pączka” to już prawdziwy hicior. Witamy „Iwanka” w Podbeskidziu z ogromnymi nadziejami i jeszcze większym sentymentem. Jeżeli Augustyn jest legendą, to Iwański bogiem. Po prostu bogiem.

To było grane



19 września 2002 r. Legia rozbiła w Warszawie Utrecht 4-1, a w rewanżu pogoniła ich jeszcze 3-1. Z Lazio też zagramy 19 września.

Zdjęcie tygodnia

fot. Mishka / Legionisci.com

BANDA ŚWIRÓW! AUUU!

Qbas
fot. Legionisci.com


przeczytaj więcej o: ,


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!